Artykuły

Smutne panny z Ballybeg

"Tańce w Ballybag" w reż. Krzysztofa Prusa w Teatrze im. Siemaszkowej w Rzeszowie. Pisze Andrzej Piątek w Gazecie Codziennej Nowiny.

W "Tańcach w Ballybeg" Briana Friela - premiera w Teatrze im. Wandy Siemaszkowej 16 bm., oglądamy szarą codzienność w domu kilku sióstr z irlandzkiego miasteczka.

Każda z nich ukrywa granat w piersiach, przeżywaną samotnie, głęboko skrywaną tragedię. Tęsknota za spełnieniem się w miłości, smutek z niespełnienia, i bieda, wypełniają ich życie. W dodatku, ich brat Jack, misjonarz, który wrócił z Afryki, tak dalece poddał się urokowi jej religijnych obrzędów, że zapomniał o chrześcijańskich, które miał zaszczepić na Czarnym Lądzie.

W "Tańcach" ścierają się z sobą uwielbienie dla afrykańskiej obrzędowości i katolicka pobożność z przywiązaniem do irlandzkich, pogańskich świąt, zwykła codzienność, z szaloną tęsknotą za oderwaniem się od niej. Kluczem, zarazem wspólnym mianownikiem dla całości jest taniec. Rytualne, ekstatyczne ruchy Jacka, pląsy sióstr, z jednej strony symbolizują obyczajową pełnię, z drugiej potęgują wrażenie tragedii, jaką jest nieumiejętność pogodzenia marzeń z rzeczywistością. Tylko w tańcu kobiety zdają się zapominać o sprzeczności między ich codziennym zachowaniem, a pragnieniami. Te nabożne, starzejące się panny dopiero w szalonym, ekspresyjnym tańcu przeżywają chwile wyzwolenia. Namiastkę tego wyśnionego świata stanowi radio i płynąca z niego muzyka.

Tempo spektaklu jest dokładnie takie, jak trzeba, czyli dostatecznie powolne, by nie zburzyć nastroju, a na tyle prężne, by dosyć statyczna opowieść nie znużyła widza. Reżyser Krzysztof Prus chyba chciał opowiedzieć możliwie najwięcej, być może do końca w zgodzie z pierwotnym zapisem sztuki, i dlatego nie zastosował cięć w tekście, dzięki którym spektakl zyskałby na czytelności i dynamice. Natomiast scenograf Jan Polewka trafnie zbudował nastrój nostalgii, tajemnicy i poetyckości. Muzyka, gra świateł i choreografia - subtelne, lecz wyraziste, i w tym spektaklu niezmiernie istotne, są też trafnie zaaranżowane.

Oklaski należą się Annie Demczuk za role Maggie. Jej nieokiełznany temperament, rubaszne dowcipy będące dla smutnego domu sióstr "lekiem na całe zło", znacząco ożywiają całe przedstawienie. Przeciwagę dla jej witalności stanowią melancholiczna Agnes - Beaty Zarembianki i subtelnie, wrażliwie zagrana na pograniczu dewiacji Rose - Kseni Pomian. Katarzyna Słomska, jako Kate, pod pozorami szorstkości, oschłości, samozadowolenia i opanowania mistrzowsko kryje samotną i w gruncie rzeczy nieszczęśliwą istotę. Przejmująco gra zagubienie się byłego misjonarza Jacka - Ryszard Jabłoński. Bez "nieznośnej lekkości" tańców Gerrego - świetna rola Pawła Wiśniewskiego, uczucie, wierność i cierpliwość subtelnej Chris - Małgorzaty Jakubiec - Hauke byłoby mniej zrozumiałe. Próbuje ożywiać akcję siedzący z boku sceny narrator Michael - Artura Hauke, naszkicowany jakby ze świadomością, że jest jedynie tłem dla panien z Ballybeg.

Sporo w tym przedstawieniu nieuchwytnej poezji. Niemało wzruszającego piękna, upominającego się jakby na stronie o to, co niewidzialne, a więc najważniejsze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji