Artykuły

Sztuka, kołtunie!

- W Polsce nie ma problemu finansowej niedostępności kultury. To mit, że kultura jest droga, że ludzie nie chodzą do filharmonii, nie czytają, nie chodzą do teatru, bo ich na to nie stać - uważa minister kultury Bogdan Zdrojewski. Rozmowa z Piotrem Najsztubem we Wprost.

Piotr Najsztub: Przestał pan już kwękolić? Bogdan Zdrojewski: Nie, bo nie musiałem. - To nie do pana premier mówił: "Dość kwękolenia!"? - Nie sądzę, nigdy nie kwękoliłem. - To pięknie. Panie ministrze A może pana ministerstwo jest już niepotrzebne? - Można to sobie wyobrazić w dwóch skrajnych okolicznościach. Po pierwsze, kiedy kulturą rządzą pieniądze, to wtedy Ministerstwo Finansów wystarczy. Po drugie wtedy, kiedy wszystkie mechanizmy same działają. Niestety, nie ma jeszcze tej drugiej sytuacji, a ciągle walczymy, aby nie było tej pierwszej.

Jednak sama instytucja Ministerstwa Kultury jest dziś chyba anachroniczna. Ministrowie kultury przypominają szefów NFZ, czyli kontraktują jakieś usługi, dotyczące powiedzmy zdrowia psychicznego Polaków, bo obcowanie z kulturą uzdrawia psychicznie, a z drugiej strony wręczają medale, urządzają benefisy. Właściwie dlaczego to utrzymywać?

- Potrafię zobaczyć Polskę, w której nie ma Ministerstwa Kultury, tylko są sprawniejsze instytucje, podzielone na dziedziny według zasad z końca XIX w., ale działające w XXI w., z wykorzystaniem współczesnych technologii. Ale dziś jest kilka zadań, które muszą spocząć na ministrze kultury, bo nikt inny tego nie zrobi.

Jakie to są zadania?

- Po pierwsze, nadrobić te 50-60 lat w zakresie infrastruktury kulturalnej.

Czyli?

- W tym wszystkim, co służy działalności artystycznej, a ma wymiar budowlano- obiektowy: filharmonie, teatry, domy kultury, instytucje muzealne.

One są głównie w gestii samorządów.

- Właśnie nie! Instytucje kulturalne samorządowe, które zostały przez nie przejęte w kilku etapach, bardzo często stanowiły negatywny bagaż dla samorządów i one często się go pozbywały. Niekiedy po prostu likwidowały, zwłaszcza biblioteki, domy kultury. Dziś samorządy znowu dostają pieniądze na takie inwestycje, z budżetu i środków europejskich, mają też własne pieniądze, ale i tak budują raczej małe i średnie elementy infrastruktury kulturalnej. A wszystko to co większe jest tylko w Warszawie. Trzeba popatrzeć na mapę Polski i zobaczyć te infrastrukturalne dziury. Gdyby nie Ministerstwo Kultury, to kto zająłby się kompleksowo edukacją artystyczną, kulturalną? Bo w Polsce nie ma problemu finansowej niedostępności kultury. To mit, że kultura jest droga, że ludzie nie chodzą do filharmonii, nie czytają, nie chodzą do teatru, bo ich na to nie stać.

Wyprawy z prowincji po prawdziwą sztukę są kosztowne.

- Też, ale prawdziwym źródłem braku uczestnictwa w sztuce wysokiej jest niekompetencja, brak przygotowania do jej odbioru. Jest to też efekt pozbawienia szans na przygotowanie do uczestnictwa w kulturze, bo wywalono kiedyś ze szkół muzykę i plastykę. A efektem mojej pracy jest przywrócenie lekcji muzyki i plastyki. Ministerstwo jest ważne w budowaniu mechanizmów, które zagwarantują naszemu najmłodszemu pokoleniu przygotowanie do recepcji kultury. Minister jest też odpowiedzialny za dziedzictwo narodowe, czyli koordynację zadań związanych z zabytkami należącymi do różnych właścicieli.

No dobrze, niech więc ministerstwo na razie zostanie. Ale skoro już jest, to może zadbałoby o to, żeby kultura stała się "najważniejsza"? Skoro nie wymyślimy nowej Nokii, to może możemy być dla świata innowacyjni w kulturze?

- Zgadzam się w stu procentach!

I?

- Kultura jest najlepszym znakiem jakościowym, ma najwyższą wartość z punktu widzenia rynku europejskiego i światowego. Co trzeba zrobić, aby to było możliwe? Konieczna jest infrastruktura. Nie może być tak, że chcemy, aby nasze orkiestry były znane, nobilitowały nas na świecie, a one przeważnie grają w starych pomieszczeniach, o złej akustyce, na słabych instrumentach. Potrzebne są sale filharmoniczne i budujemy je. Będziemy "zarabiać" na kulturze, wynosić ją na wyższy poziom, jeżeli zobaczymy jej sukcesy, czyli doprowadzimy do sprawnego systemu promocji wydarzeń artystycznych - temu służył Rok Chopinowski. Mnie zależało na tym, aby on był wydarzeniem gigantycznym i pierwszym profesjonalnie zbudowanym programem promocji polskiej kultury. Kompletnym i nowoczesnym, a nie przypadkowym, akcyjnym. Ten rok pogłębił naszą wrażliwość muzyczną, poszerzył recepcję muzyki Chopina o wymiar jazzowy, bluesowy i klasyczny. Każdy.

A nie sądzi pan, że te "roki" to pomysł nieco anachroniczny?

- Robi się np. Rok Mozarta, ale podzielam opinię, że tego nie można nieustannie powielać. Z Chopinem trzeba było tak zrobić, by przełamać bardzo złe rozpoznanie Fryderyka Chopina w kraju, trzeba było zainwestować też w edukację. Te trzy i pół tysiąca imprez poza krajem, pomniki, które postawiliśmy, rzeźby, głowy, które daliśmy różnym akademiom, nazwy ulic, skwerów w prestiżowych miejscach Europy, to wszystko zostanie.

Ministerstwo Kultury - produkcja i eksport głów?

- Też.

Ja bym wolał, żeby pan namówił premiera, wicepremierów, żeby tak jak otwierają drogi, otwierali np. wystawy i pokazali w ten sposób, że autostradą do przyszłości może być malarstwo, książka...

- Dojdziemy do tego, tylko w kulturze nie uzyskamy efektu, jeżeli nie będzie pełnej kompletności. Jeżeli przychodzi minister kultury i mówi: "teraz tylko teatry", to jest to XIX w. Jeżeli mówi tylko: "robimy Rok Miłosza, Słowackiego albo Gombrowicza", to jest masakra, zaliczymy porażkę. Musi być kompletność. Ale i my musimy być dumni z naszych wydarzeń artystycznych i z sukcesów artystów. I musimy trzymać kciuki za nich tak, jak za sportowców. A do tego nam daleko. Jeżeli "Hotel Polonia" zdobywa Złote Lwy na Biennale Architektonicznym w Wenecji i nikt o tym nie wie, to jak możemy być z tego dumni? Mamy młodych dyrygentów na europejskim poziomie: Borowicz, Urbański, Dworzyński, którzy dyrygują orkiestrami w najbardziej prestiżowych salach na świecie. Powinniśmy to śledzić tak, jak śledziliśmy sukcesy Małysza! A nie jesteśmy do tego przygotowani kompetencyjnie, krytyka nam siadła. I nie mamy misji publicznej w telewizji, została wypchnięta przez tanią rozrywkę.

Mało zrobiliście, żeby telewizja była inna. Premier nigdy nie uznał, że tak jak należą się nam dobre drogi, tak należy się nam dobra publiczna telewizja.

- Ja w każdym razie dałem teraz telewizji publicznej to, co mam najlepszego, czyli Juliusza Brauna, by przynajmniej doprowadził tam do uspokojenia sytuacji. A kolejna rzecz to mechanizmy finansowania kultury. Muszą obowiązywać zasady, że tam, gdzie pojawi się talent, nowe interesujące wydarzenie, tam pojawią się też pieniądze.

I tu się pan zderza z często kołtuńską mentalnością odbiorców. Tabloidyzują się opinie o sztuce, a nieszczęsne zapisy o zakazie obrażania uczuć religijnych zjawisko pogłębiają. I krzyk: jak możemy na to wydawać publiczne pieniądze!?

- Nie uważam, żeby gusta nam się pogorszyły w porównaniu np. z latami 80. Tylko bardziej widoczne są złe gusta, one zwyciężają w przestrzeni publicznej. Jestem chyba najlepszym obserwatorem życia kulturalnego, artystycznego, bo to są moje 24 godziny pracy na dobę

Kolejny samochwała, jak powiedziałby Jarosław Kaczyński...

- Realista. Widzę kilkanaście pozytywnych zjawisk. Zdecydowanie lepszą percepcję sztuki współczesnej niż było to jeszcze 10 lat temu. Wzrosła świadomość burmistrzów i prezydentów miast, że muszą mieć w komplecie usług dla społeczności galerie sztuki współczesnej. To jest nowe zjawisko.

Tylko potem wybuchają protesty, dlaczego to świństwo pokazujecie nam i naszym dzieciom.

- To też widzę. Ale z drugiej strony pojawia się zapotrzebowanie na wykształcenie swojego dziecka w zakresie podstawowej wrażliwości muzycznej, plastycznej.

Pan mógłby dziś wysłać taki sygnał, że oto jesteśmy przeciwko tym płytkim, nierozumiejącym istoty rzeczy krytykom. I np. rozpocząć dyskusję, czy sztuka ma być ograniczana kodeksem karnym i zapisami o obrazie uczuć religijnych, żeby uchronić twórców od groźby używania wobec nich tej pałki.

- Ta groźba została mocno zmniejszona, a obrona artystów przed tego typu atakami jest na tyle szeroka z mojej strony, że w ciągu ostatnich trzech i pół roku mojego urzędowania ani jeden taki proces nie miał miejsca. A paru artystów przekraczało pewne granice, za co wcześniej płacili wysoką cenę.

Nie zawalczy pan z paragrafami?

- Procesy trzeba przyspieszać, natomiast nie wolno gonić, bo efekt będzie odwrotny.

Nie rozumiem.

- Nie mogę przekroczyć pewnego naturalnego tempa zmian wrażliwości społecznej w tym względzie. A ona została zbudowana przez dwa silne procesy historyczne, jeden związany z kulturą, drugi z Kościołem. Państwo polskie istnieje, bo mieliśmy tak silną kulturę, bo była ochrona języka, bo było szczególne przywiązanie do dziedzictwa duchowego i materialnego. Kościół spełniał wyjątkową funkcję, pomagał temu systemowi wartości przetrwać. Na tym została zbudowana też wrażliwość w odniesieniu do symboli religijnych. Artystom wolno bardzo dużo i uważam, że trzeba ich bronić. Ale czym innym jest użycie symboli religijnych i silne przekazy emocjonalne, a czym innym jest ich wyraźne postponowanie. Oczywiście, obecne rozwiązania prawne są nieco anachroniczne, natomiast nie budowałbym sytuacji, w której w ogóle żadnych ograniczeń nie ma, bo szybko stanie się to źródłem...

Czego źródłem stanie się wolność, panie ministrze? Bo brak ograniczeń to wolność

- Nie, ja nie mówię o wolności i jej braku, mówię o tym, że są dwie strony takiego procesu. Nie zapominajmy, że są katolicy przywiązani do tych symboli i niesionych przez nie wartości. Staję bardzo mocno po stronie artystów, ale to nie oznacza, że mam być ślepy na wrażliwość budowaną na wierze.

Jeśli wiara jest zachłanna i chciałaby swoje uczucia rozlewać też na niewierzących? Bo to jest problem w Polsce.

- To prawda i tu też trzeba stawiać granice. Z mojego punktu widzenia nie może być tak, że jedna grupa uzurpuje sobie prawo kosztem drugiej grupy.

Prezydent właśnie odznaczył filmowców, m.in. z pańskiej rekomendacji. Czy wyobraża sobie pan, że mógłby za jakiś czas rekomendować do orderów np. Jana Pospieszalskiego i Ewę Stankiewicz? Filmy, które zrobili o wypadkach pod pałacem i o krzyżu, dla wielu Polaków są "jedynym odważnym świadectwem epoki".

- Wydaje mi się, że jest to mało prawdopodobne, ale powiem od razu, że najcenniejszą rzeczą, jaka nam się zdarza, jest bogactwo różnorodności opinii, poglądów...

Adzia badzia, panie ministrze.

- Nieprawda, dojdę do sedna. Uważam, że każdy ma prawo do swojej wizji, ale nie może być ona kłamliwa, a podstawianie osób, namawianie ich dopowiedzenia czegoś, o czym nie chcą mówić, albo o czym myślą inaczej, jest naruszeniem

Ci, którzy tam występowali, nie twierdzili, że byli do czegoś namawiani...

- Nie jesteśmy w stanie tego rozstrzygnąć. Te filmy nie byłyby tak negatywnie odbierane przez stronę myślącą inaczej, gdyby były też inne filmy na ten sam temat. Pospieszalski wziął kamerę, mikrofon i nakręcił to wszystko, a następnie zmontował, z określonym, silnym przekazem. On może to zrobić, nie wolno mu odbierać prawa do zrobienia takiego obrazu. Problem polega na tym, że był to jedyny przekaz, jaki wtedy powstał. Jakby nie było w telewizji publicznej, która powinna była pokazać też drugą stronę medalu.

Jak pan zamierza naprawić błędy w działaniu Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej?

- Zaproponowałem zmiany, a już parę rzeczy zrobiłem.

To ciekawe Wie pan, jakie błędy mam na myśli? Bo jeszcze nic nie powiedziałem.

Widzę sporo błędów, nie mam wątpliwości, że w PISF, w jego konstrukcji ustawowej pojawiło się sporo wad, które...

Główna?

- Dotycząca mechanizmu przyznawania dotacji finansowych, praktycznie dzieje się to jednoosobowo...

I trzeba kochać szefową PISF Agnieszkę Odorowicz, żeby dostać dotację?

- Zdążyłem poznać panią dyrektor i mogę powiedzieć, że...

Że łatwo się ją kocha?

- Daje środki finansowe także osobom, które jej nie kochają.

Moim zdaniem główny problem polega na tym, że 70 proc. z tego, co powstaje dzięki PISF, masowy widz nigdy nie zobaczy. Odbywają się premiery w kinie Kultura i tyle. A 10 proc. tych produkcji w ogóle nigdy nie miało premier. Jest w tym coś absurdalnego: wydajemy publiczne pieniądze na coś, czego widz nie ma nawet szansy zobaczyć.

- Nie jest tak, że 70 proc. produkcji nie jest oglądanych, ale faktem jest, że około 50 proc. System dystrybucji filmów w Polsce jest efektem zaniedbań końca lat 90., zlikwidowano polskich dystrybutorów filmów, rozbito ten rynek i został on zmonopolizowany - bez konsekwencji podatkowych - przez podmioty zagraniczne, zwłaszcza amerykańskie. I stąd taki efekt.

W przypadku debiutów czy filmów dokumentalnych nie chodzi o dystrybucję w multipleksach. Powinna to pokazywać TVP.

- Tu jesteśmy zgodni. Telewizja publiczna ma obowiązek wyświetlić wszystko to, co z pieniędzy publicznych powstało, nawet jeżeli jest kiepskie. I poddać to krytyce. Niech będzie to w godzinach nieatrakcyjnych, ale musi to puścić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji