Artykuły

Na krzyżu życia czy mitu?

"Wyzwolenie" S. Wyspiańskiego kończy trójgłos wielkich poetyckich wizjonerów polskiego teatru jakich w mijającym pięcioleciu zaprezentował na swej scenie Teatr Polski. Myślę, że trzeba ten fakt zauważyć jako że burzliwe i niepewne czasy nie sprzyjały dalekosiężnym planom teatralnym ani konsekwencji jakiej staliśmy się świadkami. Zaczęło się od "Nie-boskiej komedii" Z. Krasińskiego, przedstawienia, którego znakiem w naszej pamięci stały się trzy krzyże ludzkiej Golgoty - symbol wszechobejmującego cierpienia. Tego co było pierwszym i podstawowym wyznacznikiem narodowego losu wtedy w XIX wieku, jak również niedawno w ciemnych latach Stanu Wojennego. Poetm były "Dziady" A. Mickiewicza z młodzieńczą witalnością buntującego się Konrada i mozołem odnajdywania źródeł nadziei.

I wreszcie teraz w 1990 roku - Wyspiański. Ten z wielkich, który nie chciał podjąć korony, wieszcza. Nie chciał dopisać do mitologii zniewolonego narodu następnego zaklęcia. Podjął natomiast w swym dziele wysiłek wyzwalania świadomości narodowej z tego czym stała się w ponad stuletniej walce o niepodległość ciągle jeszcze wówczas - na początku dwudziestego wieku - kończącej się klęskami. A więc mowa jest nie o walce z wrogami, lecz o walce o nas samych, o walce każdego o siebie. I tu jest punkt wyjścia do "Wyzwolenia" na dzień dzisiejszy: odrzucić garb przeklętego losu, mitologię pokonanych, co zniekształca możliwości uczestnictwa w życiu. "Wyzwolenie" to potrzeba innej świadomości, odkrywanie innej postawy wobec życia i jego najważniejszych spraw. To podyktowało konieczność dokonania bardzo wyraźnych wyborów w bogatej materii teatralnej dzieła. Reżyser, Grzegorz Mrówczyński nie uląkł się tego. Dzięki temu przedstawienie ujawnia zdumiewającą żywotność dzieła, choć trzeba mieć świadomość poniesionych uszczerbków. To co istotne w tym przedstawieniu, to dialog-dyskurs intelektualny Konrada z Maskami oraz scenografia Zbigniewa Bednarowicza stwarzająca monumentalną przestrzeń, naznaczającą świat jednostkowej i indywidualnej manifestacji wymiarem momentu historycznego czy symbolicznego. Człowiek jest tu pod presją skali o której nigdy nie może zapomnieć, ona go powołuje, ale też z jej perspektywy jest osądzany.

Reżyser stosowanie do tego eksponuje dialog-dyskurs w obrazie teatralnym. Umiejscawia partnerów Konrada na widowni. To bardzo istotne przemieszczenie. Oto Konrad właśnie na scenie a więc poprzez kreację jest ruchem ku prawdzie realnego życia. Natomiast widownia, to co zwykle wydaje się być jedyną realnością w teatrze jest w istocie rzeczywistością uwikłaną w konwencjonalnych układach, w swojej mitologii i broni tylko swego w tym miejsca. Przewaga Konrada usadowionego w centrum sceny, górującego w tym dialogu twórczą postawą samokreującej siebie istoty, wydaje się być całkowita. A jednak okazuje się pokorna. Bo w gruncie rzeczy niczego po drugiej stronie nie zmienia. To właśnie on, Konrad, rośnie wewnętrznie utwierdzając się w realności tego co odkrywa i doznaje. Tak więc, kiedy kończy się próba sceniczna Konrad zostaje nagle sam w izolacji pośród grającego z nim zespołu. Przygotowywane przedstawienie, które miało wszystkich doświadczyć, coś istotnego dla nich odkryć a więc także ich zmienić - stało się jedynie pułapką na Konrada. Realność tego, co Konrad wywalczył pracą swego duchowego trudu zdaje się nagle tylko nową mitologią tym razem artysty, który poprzez sztukę szuka wyzwolenia od mitologii przeklętego polskiego losu. Piękna jest końcowa scena osamotnionego Konrada z wyciągniętymi bezsilnie rękami wobec uformowanego przed nim rytualnego, obrzędowego kręgu. W powolnie zstępującym wyciemnieniu zaczyna przypominać ludzką postać rozpiętą na krzyżu. I nie wiadomo czy jest to ofiara mitologii o której zadecydowała historia czy ofiara poniesiona na ołtarzu życia, wartości odnalezionych przez siebie samego jako istoty buntującej się w imię przynależnego jej niepowtarzalnego człowieczeństwa.

Przedstawienie zachowuje w tym względzie dwuznaczność zgodnie z wersją zakończenia, które pozostawił Wyspiański w drugim wydaniu dramatu z roku 1906. Konrad pozostaje więc postacią o niejasnym do końca przeznaczeniu niejako w pół drogi między ciśnieniem historii i grząskim złudnym lądem życia, na który wstępujemy również i my Anno Domini 1990. I chyba taka prawda zakończenia pozwala nam obcować z "Wyzwoleniem" jako sztuką bardzo żywo nas obchodzącą.

Naturalność i sugestywność dominującego w przedstawieniu dialogu-dyskursu zawdzięczamy Wojciechowi Siedleckiemu. Jego Konrad chce być świadomy wszystkiego co określa go i jego związki ze światem. To z jednej strony człowiek drapieżnej duchowej odwagi a z drugiej - wrażliwość właściwie poetycka, to głęboka wiara i zwątpienie, nieufność, to zachłanność wyobraźni i zarazem świadomość ograniczonych swych możliwości. To człowiek budujący siebie pośród kontrapunktujących się ciągle wewnętrznych dominant. Piękna postać jakiej dawno nie oglądaliśmy na poznańskich scenach. Wspomnijmy też o zespole grającym Maski, który dobrze wywiązuje się ze swego zadania (m. in. Janina Jankowska, Maria Skowrońska, Edmund Pietryk).

Trzeba też wspomnieć o planie teatru na scenie nie wnoszącym tak ciekawych rozwiązań, na pewno nie na miarę bogactwa teatralnego zawartego w dramacie, ale to niewątpliwie także konsekwencja dokonanego wyboru. Są tu jednak rozwiązania aktorskie, które trzeba zauważyć: złowieszcza figura teatralna jaką tworzą Mariusz Puchalski i Wiesław Krupa, wyrazista Muza Ireny Lipczyńskiej, Wróżka utrzymana w charakterze Mirosławy Mielcarek [wł. Małgorzaty Mielcarek - przyp. red.], Stary Aktor Józefa Jachowicza, Prymas Wojciecha Kalinowskiego i inni. W sumie przedstawienie bardzo ciekawe, można by rzec, zaczyn fermentu myślowego, co w przypadku klasycznego przecież repertuaru jest rzadkością.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji