Artykuły

Utrafiony Witkacy

Finałowa scena zagranej w Ateneum "Sonaty Belzebuba", przedstawia gromadzenie i porządkowanie przez kochankę muzyka, na rozkaz szatana i w piekielnej scenerii, zapisów nutowych, podczas gdy twórca zwisa na samobójczym sznurze. Jeżeli Melpomenę potraktować, jako romans dramatopisarza, jakże symboliczna może się wydać ta scena, gdy w 30 lat po śmierci "Witkacego" teatry polskie czynią zeń swego naczelnego autora. Wzrasta mniemanie, że nikt spośród autorów scenicznych nie daje bardziej uniwersalnego klucza do zagadek naszego czasu. Niemal każda z setki naszych scen zawodowych uważa za swój obowiązek i prawo szturmować jego niełatwe do inscenizacji utwory.

W takiej sytuacji przestaje być zagadnieniem, że się gra Witkacego, a na pierwszy plan uwagi krytycznej wysuwa się pytanie - jak go się zagrało? Nie będąc już repertuarową sensacją, pozostał problemem inscenizacyjnym, przy czym można sobie wyobrazić różne podejścia, z których trzy byłyby najbardziej znamienne.

Pierwszy, najprostszy sposób polegałby na pamiętaniu, że Witkacy był nie tylko pisarzem, ale także malarzem. Wzorów dla kształtu inscenizacyjnego, co zarówno dotyczy inscenizacji, jak charakteryzacji i gry można by więc szukać w jego własnych wizjach malarskich. Zdawałoby się to najsłuszniejsze, ale grozi muzealnością.

Drugi - to współtwórczy w duchu ekspresjonistyczno-nadrealistycznym. Ponieważ twórczość Witkacego przypada na lata tuż po I wojnie światowej i była artystycznie rewolucyjna, więc mocną krechą podkreślić udziwnienia, zagrać go w pewnym sensie nieludzko. Pozorna racja takiego podejścia może prowadzić przecież do artystycznego "przestrzału", bo wektory tekstu i inscenizacji dodadzą się. Zespoły słabsze aktorsko i amatorskie chętnie, a może i słusznie ze względu na możliwości, korzystają z tej - metody.

Trzecim sposobem byłoby założenie, że w tekście jest dostateczna doza wynaturzeń, by mnożyć je. Ufając, że i tak rzecz okaże się dostatecznie ostra, grać naturalnie i z tłumikiem. Na to jednak trzeba mieć aktorów wytrawnych.

Wanda Laskowska obrała ścieżkę bliską tej trzeciej drogi uwzględniając indywidualności aktorskie i pozwalając im na dodawanie akcentów nieco jaskrawszych tylko wtedy, gdy one są zgodne z ich aparycją i emploi. Zofia Pietrusińska nie poszła niewolniczo za malarstwem Witkacego, dała wizję plastyczną własną, pamiętając jednak, że w tej sztuce, a ściślej w scenach piekielnych, Witkacy myślał o swoistej parodii kabaretów i makabrycznych nocnych lokali. Zastosowanie inscenizacji dyskretniejszej niż zwykle się stosuje przy Witkacym, mogło dać efekt tak przyjemny, jak w Ateneum, tylko pod warunkiem celnej gry aktorskiej.

Znakomitą kreację stworzył Bohdan Baer w roli Joachima Baltazara de Campos de Baleastadora, czyli samego Belzebuba. Ten urodzony, a jakże, dyskretny komik, niezawodny w rolach naiwnych i wzruszających głupków, zagrał piekielnego mocarza z pełnym wyczuciem groteski, ocierając się o precyzyjnie dozowany komizm. Scena, w której Belzebub każe sobie odrąbać ogon jako anachronizm, ale zostaje z rogami, nabiera dzięki grze Baera szczególnie metaforycznego sensu.

Świetne sylwetki pretensjonalnej baronowej i jej syna, eleganckiego bubka, dali Halina Kossobudzka i Roman Wilhelmi. Szczególnie tkwią w pamięci sceny, gdy młody baron nabiera smaku do obcinania toporem ogonów diabłom i gdy imituje częściowy paraliż.

Anna Ciepielewska ciekawie zinterpretowała Babcię Julię, jako pieszczotliwego kociaka-staruszkę. Krystyna Borowicz była niezawodna w roli mieszczańskiej ciotki kompozytora Istwana, którego gra Edmund Fetting, unikając łatwej ekspresji, do której mogła kusić rola. Diabłów Azdrubota i Chebnazela zagrali Marian Rułka i Ludwik Pak. tworząc znakomity duet niebezpiecznych dworaków.

Całkiem operetkową postać ambasadora hiszpańskiego w Brazylii przedstawił Henryk Łapiński z wielką dyskrecją, parodiując ten styl. Bogusz Bilewski w kabaretowej roli Teobalda Rio Bamba, partnerował Ciepielewskiej z należytym poczuciem komizmu. Liryzm dziewczęcy parodiowała Joanna Jędryka-Chamiec w roli panienki na wydaniu, zaś Iga Cembrzyńska w roli Hildy Fajtcacy więcej pamiętała o rysach "wampa", niż primadonny, w które na równi zaopatrzył autor śpiewaczkę opery w Budapeszcie.

Data publikacji artykułu nieznana.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji