Artykuły

Wielkie rozczarowanie

Polskim twórcom kameralny spektakl nie wystarczył do realizacji swoich aspiracji. Gdzieś na drodze oryginalnych koncepcji reżysera i choreografa zgubiła się podstawowa treść musicalu - o "Przebudzeniu wiosny" w reż. Łukasza Kosa w Teatrze Rozrywki w Chorzowie pisze Agnieszka Serlikowska z Nowej Siły Krytycznej.

"Raz na pokolenie powstaje nieoczekiwanie nowy musical, który zmienia wszystko" - tak New York Observer podsumował pojawienie się w 2006 roku na deskach Off-Broadwayu "Przebudzenia wiosny" ("Spring Awakening"). "Wychwalany przez amerykańską krytykę", "zdobywca najważniejszych nagród teatralnych w kategorii najlepszy musical" - superlatywy świadczące o wyjątkowości tego spektaklu można mnożyć. W obliczu pierwszej polskiej inscenizacji "Przebudzenia wiosny", przytoczone określenia oznaczają jednak tylko jedno: wielkie oczekiwania.

Delikatny dźwięk gitary budzi z hipnotycznego, erotyzującego tańca dziewczynę stojącą na środku sceny. "Mama to życie, mama to wszystko" - śpiewa, powoli wprowadzając widzów w treść spektaklu. "Przebudzenie wiosny" dość wiernie przenosi na musicalową scenę sztukę Franka Wedekinda z końca XIX wieku, znaną w Polsce przede wszystkim z inscenizacji dramatycznych (w ostatnich latach wystawiano ją w Teatrze Polskim w Bydgoszczy w reżyserii Wiktora Rubina i w Teatrze Powszechnym w Warszawie w reżyserii Heleny Kaut-Howson). Musical opowiada historię grupy nastolatków, uwięzionych pomiędzy rodzicielsko-szkolną wizją grzecznych, posłusznych dzieci a hormonalną burzą budzącej się seksualności. Głównym bohaterem jest inteligentny, charyzmatyczny Melchior Gabor (Marek Molak), który wiedzę o seksie zaczerpnął z książek i jako jedyny wydaje się rozumieć sprzeczne emocje targające jego ciałem ("pół-dziecko to ja, pół-mężczyzna to ja"), co jednak nie powstrzyma go od tragicznego w skutkach zbliżenia z koleżanką Wendlą Bergman (Wioleta Malchar). Naiwna dziewczyna boleśnie przekona się, że do poczęcia dziecka, wbrew zapewnieniom matki, nie dochodzi na skutek wielkiej miłości do męża. Gdy zajdzie w ciążę, zmuszona do aborcji, wykrwawi się na stole miejscowej znachorki. To również historia szkolnego przyjaciela Melchiora, neurotycznego Moritza Stiefela (Kamil Franczak) - odrzuconego przez ojca, ale też skreślonego przez szkołę z listy uczniów, który nie mając środków na ucieczkę i siły na walkę wybierze samobójstwo.

Nośne, kontrowersyjne tematy, mocna, przebojowa muzyka, żywiołowa choreografia - wydaje się, że "Przebudzenie wiosny" to samograj - świetny do porwania tłumów, idealny do pokazania, że dobrze poprowadzony musical może stać się ważnym głosem w społecznej debacie. Program chorzowskiego spektaklu wypełniony jest artykułami o aktualności podejmowanej problematyki, przywołuje się w nim samobójstwo 14-letniej Ani z Gdańska, jakość nauczania przedmiotu "wychowanie do życia w rodzinie" w polskich szkołach, obniżenie wieku inicjacji seksualnej. Mimo tych zapowiedzi, trudno nie odnieść wrażenia, że odniesienia do współczesnej rzeczywistości mają w realizacji chorzowskiej drugorzędne znaczenie.

W "Przebudzeniu Wiosny" Teatru Rozrywki uderza efekciarstwo. Na scenie dominuje przerost formy nad treścią. Ogłupiają ogromne ekrany multimedialne, na których raz po raz pojawiają się niczego nie wnoszące do spektaklu zdjęcia oraz animacje pisanego na żywo pamiętnika Melchiora. Reżyser Łukasz Kos nie zaufał potencjałowi produkcji, której się podjął. Widocznie przestraszył się, że kameralny musical podejmujący trudne tematy nie przyciągnie publiczności i za wszelką cenę próbował nadać mu przesadnie rozrywkowy rys. Zupełnie niepotrzebnie. W libretcie musicalu dużo jest ironii i groteski, która pozwala publiczności w odpowiednich momentach odetchnąć od narastającego napięcia scen. Realizatorzy chorzowskiego "Przebudzenia Wiosny", zwiększając nacisk na widowiskowość produkcji i elementy humorystyczne, zgubili gdzieś po drodze główny przekaz spektaklu.

W "Spring Awakening" jest zaledwie dziewiętnaście piosenek, liczących średnio po około 3 minuty. Muzyka stanowi więc jedynie połowę spektaklu, jest jego ważnym uzupełnieniem, ale nie dominantą. Dramatyczne interakcje między bohaterami są równie istotne. Tymczasem już pierwsza scena rozmowy Wendli z matką objawia mieliznę oraz niedopracowanie dialogów. Wioleta Malchar wydaje się skupiona jedynie na zbliżającej się nieubłaganie kolejnej piosence, wymiana słów to tylko pretekst do przebrania się i krótkiego odsapnięcia. Niestety słabe dialogi to w "Przebudzeniu Wiosny" reguła, nie wyjątek. Ważna dla całej akcji scena, w której Wendla błaga Melchiora, by ją uderzył ("Ja nigdy przez całe życie nic nie czułam"), kończąca się utratą kontroli przez chłopaka, jest po prostu odegrana, odhaczona. Nie ma w niej narastającego napięcia, erotyzmu, przemocy. Ot - jest, bo była w libretcie. Ten sam zarzut dotyczy legendarnego seksu młodych bohaterów pod koniec pierwszego aktu. Brakuje tu klamry, brakuje podsumowania. Nie ma opierania się Wendli, delikatnej zgody, otwartego interpretacyjnie końcowego westchnienia, po którym następuje mocniejsze brzmienie hipnotycznej, śpiewanej przez kibicujących parze kolegów piosenki "Ja wierzę" ("I believe"). W libretcie Satera zbliżenie nastolatków ilustruje wyobrażenie Melchiora o tym, co czuje kobieta podczas stosunku. W interpretacji teatralnej u Wiktora Rubina pojawia się pytanie: "seks czy gwałt?". U Łukasza Kosa jest tylko seks i nagość. Bardziej by szokować, niż coś przez te scenę wyrazić.

W oryginalnym "Spring Awakening" występowało tylko dwoje starszych aktorów, nazwanych w opisie spektaklu "Dorosła Kobieta", "Dorosły Mężczyzna". Odgrywali oni wszystkie dojrzałe postacie. Ten dość schematyczny zabieg miał proste zadanie - pokazać, że wszyscy dorośli są tacy sami. W "Przebudzeniu wiosny" Teatru Rozrywki obsadzonych jest aż czterech takich aktorów: Maria Meyer, Marta Tadla, Andrzej Kowalczyk i Jacenty Jędrusik. Każdy z nich wciela się w kilka ról, które są jednak dokładnie rozróżnione - nie tylko na liście obsadowej, ale przede wszystkim w spektaklu. Inny strój, inna charakteryzacja każdego bohatera, sprawia, że widz nie ogląda czterech dorosłych postaci, a aż szesnaście. Ich zadaniem jest wprowadzenie wątpliwej jakości sytuacji humorystycznych, których przykładem jest absurdalny dialog o zamknięciu okien podczas szkolnej narady, czy też boleśnie długa wizyta lekarza u Wendli. Zabieg rozdzielenia ról dorosłych nieubłaganie prowadzi do kuriozalnej sytuacji, która następuje podczas piosenki "Zostawił tu" ("Left Behind"), śpiewanej podczas pogrzebu Moritza. W zamyśle utwór wykonywany przez Melchiora ma być oznaką wyrzutów sumienia ojca zmarłego chłopca. Pod koniec piosenki Gabor podchodzi do mężczyzny i dotyka go, na co dorosłym wstrząsa fala bólu po stracie dziecka. W wersji Teatru Rozrywki, żadnego poczucia straty nie ma, Marek Melak defiluje smutno przez scenę, bo Jacenty Jędrusik po wypowiedzeniu kwestii Pana Stiefela pognał za kulisy, by przywdziać rudą perukę nauczyciela Rilowa...

Główny nacisk w spektaklu położony jest na choreografię Jarosława Stańka. Trzeba przyznać, że ruch bohaterów podczas piosenek jest doprowadzony do perfekcji. W spokojnych utworach układy przypominają pantomimę, ciała postaci przeplatają się, próbując uchwycić sens, dotyk, miłość. W buntowniczych piosenkach pozornie nieskoordynowane ruchy wyrażają szaleństwo, młodość, sprzeciw wobec otaczającej rzeczywistości. W całej swojej złożoności i pięknie, choreografia przekracza jednak pewną granicę. Granicę, za którą jest teatr tańca, a nie musical. O ile taneczne ilustracje "Ja ten mrok znam jak nikt" ("The Dark I Know Well") i "Dotknij" ("Touch Me") dobrze korespondują z tekstami interesująco je uzupełniając, o tyle zmuszenie aktorów do jednoczesnego śpiewania i wykonywania skomplikowanych ruchów np. w "Co mówi Twoje ciało"("The Word Of Your Body") czy w "Boleściwym Wietrze"("Blue Wind") sprawia, że przestają się oni skupiać na tym, co do przekazania mają przez piosenki.

A piosenki w "Spring Awakening" mówią całkiem sporo. Duncan Sheik i Steven Sater uczynili z utworów jedyny środek wyrazu nastolatków, w kulminacyjnych momentach, zatrzymując akcję i pozwalając wyjąć im zza pazuchy mikrofon, by wykrzyczeć to, co czują. Stąd mocna muzyka oraz wulgarne teksty. Stąd piosenki o seksualnych fascynacjach, masturbacji, molestowaniu przez rodziców, planach podboju świata, dojrzewaniu, czy wreszcie miłości. W chorzowskim "Przebudzeniu wiosny" brakowało mi trochę tych mikrofonów, z prozaicznej przyczyny - grający na żywo zespół często zagłuszał śpiewane teksty. Teksty przetłumaczone pięknie, ale nie do końca wiernie. W wielu miejscach spektaklu zabrakło łącznika pomiędzy akcją a wprowadzaną piosenką. Najwyraźniej odczuwalne jest to w drugim akcie, podczas jednej z najsłynniejszych songów z tego spektaklu. W oryginale Melchior wezwany na dywanik do nauczycieli zostaje przez nich zmuszony do odpowiedzi na pytanie, czy napisał esej, który zdaniem dorosłych przyczynił się do samobójstwa jego najlepszego przyjaciela Moritza Zmienia się światło, wchodzi muzyka, a chłopak z błyskiem w oczach zaczyna śpiewać "There's a moment you know you're fucked". W wersji polskiej Marek Melak śpiewa "Oszukiwać chcesz choć wiesz" Mimo że tłumacz nie cenzuruje tekstu i później odważnie dodaje "Przejebane masz to jasne jest", cała ironia sytuacji bezpowrotnie znika. Bardziej dotkliwa jest jednak zmiana sensu części piosenek, jak w "Mama Who Bore Me" ("Mama to życie"), gdzie utwór-skarga Wendli na matkę i jej nieprzydające się w dojrzewaniu wychowanie przemienia się w tekst o macierzyństwie ("Mama to życie, mama to wszystko, co budzi we mnie żal, co przerasta mnie").

Powinna teraz nastąpić część, w której bronię realizatorów "Przebudzenia wiosny". Część, w której piszę, że jak na polskie warunki spektakl i tak wypadł dobrze. Bo przecież w przypadku broadwayowskich przedstawień wystawianych nad Wisłą często istniała lista usprawiedliwień, którymi można się było zasłonić na wypadek nie do końca udanej inscenizacji. Bo licencja nie pozwalała, bo pieniędzy nie wystarczyło, bo scena była za mała... W przypadku "Przebudzenia wiosny" nie ma żadnego "ale", poprzeczki nie da się obniżyć. Oryginalny musical wywodzi się bowiem z tradycji spektaklu offowego, malutkiej scenki non-profitowego Atlantic Theatre Company, na której znaczenie miał przede wszystkim mocno odegrany przez jedenastu młodych aktorów emocjonalny dramat, zilustrowany niewybrednymi, często wulgarnymi tekstami piosenek i interesującą muzyką, łączącą punk rock z folkiem. Polskim realizatorom kameralny spektakl jednak nie wystarczył do realizacji swoich aspiracji. Gdzieś na drodze oryginalnych koncepcji reżysera i choreografa zgubiła się podstawowa treść musicalu. Dopracowane efekciarstwo multimedialnych ekranów i mieczy świetlnych skutecznie przykryło niedograny dramatyzm.

Seks, kontrowersje, musicalowy Święty Graal, mocne uderzenie, niegrzeczny teatr muzyczny Wiele było sloganów towarzyszących polskiej premierze "Przebudzenia wiosny". Wybierając się do Teatru Rozrywki w Chorzowie miałam ogromne oczekiwania. Co więcej, sama nakręcałam spiralę reklamy wokół "Przebudzenia", ogłaszając tę premierę najważniejszym wydarzeniem musicalowym w Polsce w 2011 roku. Słabo odegrane sceny dramatyczne, absurdalne elementy komiczne z udziałem dorosłych, a na dokładkę nie do końca wybrzmiałe buntownicze teksty piosenek i efektowny ruch sceniczny - wszystkie te elementy doprowadzają do paradoksalnej sytuacji, w której właściwie trudno powiedzieć, o czym jest chorzowskie "Przebudzenie Wiosny". Spektakl nie składa się w logiczną ani spójną całość. To bardziej fajny koncert rockowy przeplatany dziwnymi obrazami niż zapowiadany społecznie zaangażowany musical. W efekcie, mając w pamięci ogromne wrażenie, jakie zrobiła na mnie oryginalna inscenizacja "Spring Awakening", po wyjściu z Teatru Rozrywki czułam tylko jedno. Wielkie rozczarowanie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji