Kadet Winslow
Szerokie sfery publiczności łódzkiej darzą Teatr Kameralny tak dużym zaufaniem, że każdą premierę przyjmują z szczerym zaciekawieniem. Pomimo, że repertuar tego teatru w przeważającej liczbie stanowią sztuki obce (t. zn. tłumaczone) i w dodatku specjalnie... "anglo-saskie". Ale za to repertuar Teatru Kameralnego to nie coś w rodzaju środka do zabicia czasu na jeden wieczór teatralny... to najczęściej utwory sceniczne z tezą lub tendencją, a wiec z ciężarem gatunkowym elementu socjalnego... raz o charakterze obyczajowym, innym razem o zdecydowanych liniach społecznictwa - nigdy natomiast tylko "pour passer le temps".
Sztuka "Kadet Winslow" jest świetnie udramatyzowaną autentyczną, historią, jaka miała miejsce w Anglii na krótko przed pierwszą wojną światową. Napisana i zbudowana według wszelkich wymogów teatralnych; nic też dziwnego, że choć składają się na nią aż 4 akty, słucha się całości bez znużenia; przeciwnie - z wzrastającym zainteresowaniem. W pewnej angielskiej rodzenie: ojciec, matka, 2-ch synów - najmłodszy jest kadetem marynarki - i ciotka. Niesłusznie posądzony o sfałszowanie podpisu kolegi i podjecie za niego pieniędzy - zostaje ze szkoły morskiej wydalony. Zraniony na ambicji ojciec kadeta - Arthur Winslow w swej ojcowskiej dumie postanawia apelować od wyroku do wyroku poruszając stopniowo nie tylko instancje sądowe, ale bez mała całą opinię publiczną. Proces trwa nie miesiące, a lata... Wreszcie walka ostateczna, w której postawił na kartę obrońca honoru rodziny cały swój majątek, przerywając nawet studia uniwersyteckie w Oxfordzie starszego syna - kończy się zwycięstwem nie tyle prawdy, ile ukoronowaniem tezy prawniczej ,,ażeby sprawiedliwości stało się zadość"
"Kadet Winslow" jest sztuką zagraną znakomicie. Postawą centralną w niej jest nie tyle ów kadet, ile ojciec jego Arthur Winslow, którego odtwarza Konstanty Pągowski. Artysta ten nie grał roli, ale odtworzył żywego człowieka, wcielając się w jego kłopoty, troski, zmartwienia i niepokoje. Jako drugiego w szeregu, zasługujących na pochwały wymienić należy Janusza Jaronia. Jest to aktor o dużej skali możliwości i oryginalnej w sensie indywidualistycznej metodzie odtwórczej. Adam Mikołajski miał momenty o szczerych i prostych a przez i to i silnych - akcentach. Halina Kossobudzka, Helena Buczyńska oraz Irena Horecka dały, każda inny, właściwy zamierzeniom autorsko-reżyserskim, typ Angielek: pierwsza - umiarkowanej feministki - społeczniczki, druga - prowincjonalnej pani domu, lojalnej żony i "dobrej'' matki i wreszcie ostatnia - przywiązanej "pomocnicy domowej". Rolę tytułową grał młody, ale obiecujący, podobno 15-letni młodzieniec; grał jak na debiut i... wiek dobrze, w żadnym jednak razie, jak to twierdzili niektórzy, rewelacyjnie. Do kompletu wykonawców należeli jeszcze dwaj nasi starzy znajomi: Edward Dziewoński z "Syreny" i Andrzej Łapicki, bohater głośnej w ubiegłym sezonie "Ladacznicy z zasadami". Strona dekoracyjna, jak zawsze w tym teatrze; staranna, sumienna i solidna. Reżyseria - właściwa. Reasumując wszystko powyższe: spektakl udany, na długi żywot sceniczny liczyć śmiało mogący.