Artykuły

Mądrzejszy od konserwatora

Dyrektor Jaracza sprowadził miejskiego konserwatora zabytków do roli szkodnika, który blokuje ważną inwestycję. Wygląda, jakby lepiej od konserwatora wiedział, co w jego teatrze jest cenne, a czego bez skrupułów można się pozbyć - pisze Marta Bełza w Gazecie Wyborczej - Olsztyn.

W weekendowej "Gazecie" napisaliśmy o remoncie w Teatrze im. Stefana Jaracza. Po kilku miesiącach prac wyszło na jaw, że gmach jest w znacznie gorszym stanie, niż przewidywano, a konserwatorzy zabytków odkryli pod tynkami dawne malowidła i ślady pierwotnej dekoracji budynku, zaprojektowanego przez jednego z najwybitniejszych olsztyńskich architektów, jakim był August Feddersen. To wstrzymało prace. Dyrektor Janusz Kijowski zaatakował. Całą odpowiedzialność za opóźnienia zrzucił na miejskiego konserwatora zabytków, któremu zarzucił blokowanie inwestycji. - Budynek ma służyć teatrowi, a nie być muzeum teatru - stwierdził. Tymczasem jeśli do kogokolwiek może mieć pretensje, to tylko do tych, którzy robili badania poprzedzające remont. To oni powinni uprzedzić dyrektora o ukrytych pod tynkami malowidłach i przygotować go na konieczność ich renowacji.

Janusz Kijowski próbuje sprowadzić miejskiego konserwatora zabytków do roli szkodnika, który opowiada bzdury i blokuje ważną inwestycję. Uzurpuje sobie prawo do decydowania o tym, co jest na tyle wartościowe, że trzeba to zachować, a czego bez skrupułów można się pozbyć. Widocznie zna się na architekturze i sztuce lepiej od tych, których zadaniem jest dbanie, by kolejne wartościowe obiekty pozostały w niezmienionym stanie dla przyszłych pokoleń i nie znikały z krajobrazu Olsztyna. Dyrektor daje do zrozumienia, że konserwatorzy przeceniają wartość odnalezionych malowideł i nazywa ich ironicznie "geniuszami". Co by było, gdyby to konserwatorzy chcieli mieć wpływ na repertuar teatru, albo uzależniali wydanie zgody na wznowienie prac w gmachu od tego, czy w spektaklach będą występować ich ulubieni aktorzy?

Konserwator zabytków podpadł Kijowskiemu już wcześniej. Na początku 2007 r. dyrektor miał pomysł, by na suficie teatru, nad widownią, namalować odważny w formie olbrzymi plafon - miał przedstawiać taflę jeziora, w której odbijają się postacie i symbole sięgające prehistorii Prus: baba pruska, dąb symbolizujący bożka Perkunisa, tonąca i chwytająca się łodzi bogini płodności Kurke. Konserwator się nie zgodził i uratował teatr przed pomysłem Kijowskiego. Teraz jesteśmy świadkami drugiego starcia.

To prawda, z konserwatorami nie jest łatwo. Słyszeliśmy od przedsiębiorców, że konserwator wymagał od nich koloru elewacji, którego praktycznie nie da się uzyskać, albo egzekwował każdy, najdrobniejszy szczegół nie patrząc, ile już zrobił inwestor. I trudno - analizując konkretne przypadki - czasami nie przyznać im racji. Niektórzy załamywali ręce i posłusznie wykonywali polecenia konserwatora, inni kruczkami prawnymi próbowali oszukać urzędników i w efekcie oszpecić zabytek.

Nigdy nie podejrzewałam, że będę musiała bronić zabytkowej substancji teatru przed jego dyrektorem, a więc nie pierwszym z brzegu inwestorem, a człowiekiem kultury, który wielokrotnie udowodnił, że potrafi stawać w obronie wartości dla kultury najważniejszych, w ostrych słowach wykłócać się o sprawy istotne dla teatru i jego poziomu artystycznego. Teraz odmawia tego prawa konserwatorom, którzy też mają prawo do walki, tyle że w sprawie zabytków.

Słowa dyrektora mnie zszokowały. Nie mam wątpliwości po czyjej być stronie: konserwatorów, którzy chcą ocalić dekoracje zaprojektowane przez Augusta Feddersena, czy dyrektora, który nazywa to bzdurą i nie chce o nich słuchać?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji