Artykuły

Cud prawdziwy, czyli staroświecka komedia

Bohaterka sztuki Hemara, aktor­ka, o której mówi się, że jest gwiazdą, dostawała w latach trzy­dziestych za gościnny występ 78 zł. Jak wspomina moja przedwojenna mama, nieco ponad 70 zł wynosiła tygodniówka wykwalifikowanego rzemieślnika, a wokół setki oscylo­wała miesięczna pensja listonosza. Za te same 70 zł można było kupić marny garnitur dla męża lub nie­złą jesionkę dla gimnazjalistki, a w butach za 40 zł kobieta czuła się dobrze ubrana.

Ile dziś za co płacimy, każdy wie, natomiast jak wykazała moja son­da w środowisku aktorskim (przy­jęta przezeń niechętnie, a odpowie­dzi udzielano pod warunkiem, że będą anonimowe) dobry aktor za gościnne występy w teatrze dostaje dziś ok. 350-400 tys. zł. Można z te­go wysnuć różne wnioski, ale i ta­ki, że aktorom płaci się co najmniej dwa razy gorzej niż kiedyś. Co po­wiedziawszy wracam do samej sztu­ki, której losy należą do wielce dziwacznych.

Tekst polski zaginął. W Londynie, w spuściźnie po autorze znaleziono dwa egzemplarze "Firmy" tyle że jeden po niemiecku (przetłumaczony), drugi po angielsku - przeróbka do­konana przez samego Hemara po wojnie, ale na podstawie... przekła­du niemieckiego. Tłumaczenie na polski wziął na siebie Aleksander Bardini, posługując się wersją nie­miecką. "Firma" w czytaniu sprawia wrażenie ramoty. Nie bez wdzięku wprawdzie, ale momentami zdrowo irytującej, zwłaszcza w rysunku po­staci. Jedynym z żyjących, który mógł ją na serio wskrzesić dla pol­skiej sceny, jest mistrz w swojej spe­cjalności - Edward Dziewoński. Wskrzesić tak, by zostawiwszy cały jej staroświecki wdzięk, usunąć partie nie do przełknięcia, dobrać z wyczuciem aktorów, którzy uniosą Hemarowe niedostatki, a z ana­chronizmów uczynią atut.

Tego cudu Dziewoński dokonał. "Firmę" ogląda się nieźle, a nawet z przyjemnością. Przede wszystkim dzięki aktorom: Ewie Wiśniewskiej, która postaci przydała dramatyzmu i temperamentu. Jej Otocka ma swoje gwiazdorskie miny i maniery, ale nie jest już tą egzaltowaną, słod­ką idiotką, którą chciałoby się zrzu­cić ze schodów... Leonardowi Pie­traszakowi, który z męskim wdzię­kiem brnął przez niezręczności i nietakty swego źle ubranego bohatera, ukazując do jakich szaleństw zdol­na jest miłość w średnim wieku... Zygmuntowi Kęstowiczowi, który z postaci totumfackiego swego pryncypała, takiego poznańskiego Rzeckiego, uczynił perełkę aktorską.

Sztukę polecam albo tym, którzy pierwszą młodość mają dawno za sobą, albo młodym z gatunku nie­dzisiejszych...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji