Artykuły

Magia przeznaczenia

Wielka rola Janusza Gajosa w "Śmierci komiwojażera" w reżyserii Kazimierza Kutza w warszawskim Teatrze Małym - pisze Janusz R. Kowalczyk.

"Takich, śledzonych z zapartym tchem, przedstawień już prawie nie ma w przyrodzie. Takich, co się kończą jakby nie w porę i umacniają w widzu nieprzepartą chęć szybkiego zmierzenia się z nimi po raz drugi, trzeci, kolejny. To dla miłośnika teatru jedyna nagroda za długie miesiące artystycznego i inteleltualnego postu. Kiedyś, co ciekawe - za życia Swinarskiego, Kantora, Łomnickiego - takich widowisk było nieco więcej.

Dlatego też z nieukrywaną radością pisałem miesiąc temu na tych łamach o rewelacyjnym "Królu Edypie" na jubileusz warszawskiego Ateneum, w inscenizacji Gustawa Holoubka, z kreacjami Piotra Fronczewskiego, Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej, Jerzego Treli. Z tyn większą satysfakcją przyjdzie mi znowu użyć słowa wydarzenie w odniesieniu do "Śmierci komiwojażera" w reżyserii Kazimierza Kutza, z wielką rolą Janusza Gajosa.

Każda scena amerykańskiego dramatu Arthura Mlera sprzed ponad pół wieku - ba! wymiana dwóch najprostszych zdań między bohaterami - więcej dziś mówi o naszych nastrojach u progu wejścia Polski do Unii Europejskiej, niż wszystkie szumnie reklamowane płody rozmaitego chowu "ojcobójców" z "pokolenia porno". Do inteligentnego, wyrozumiałego i czułego spjrzenia na jednostkowy los człowieka trzeba bowim prawdziwego artysty. I nie zawadzi, jeśli będzie wrażliwy na sprawy społeczne. Słowem - potrzeba Kazimierza Kutza.

Los sprawił, że przed laty było mu dane spotkać się na twórczej drodze z Januszem Gajosem, który urodził się w Dąbrowie Górniczej. Kutz pochodzi z Szopienic, więc jak na krajana przystało, odkrył w nim kopalnię aktorskich możliwości. Willy Loman Gajosa to więcej, niż kunszt. To już nawet nie wirtuozeria. To magia. Tu Gajosa aktora czy Gajosa postaci zwyczajnie nie ma. Jest fenomen uosobionej autentyczności, któremu się po prostu od początku do końca wierzy. Kto na każdym kroku gestem, sylwetką, błyskiem w oku oznajmia - często wbrew wypowiadanym słowom - własną życiową klęskę. A jednak... Mimo wszystko, wbrew wyrokom przeznaczenia, Willy potrafi jeszcze wyprostować kark, by godnie i po męsku zawalczyć o tę śmieszną odrobinę szacunku, którego otoczenie tak dziwnie mu skąpi.

Słowa uznania należą się także Wojciechowi Malajkatowi w roli Biffa, pierworodnego syna Willy'ego. Gajos znalazł w nim godnego partnera, co tym bardziej cieszy, że aktor zdawał się ostatnio rozmieniać swój talent na drobne. To samo zresztą, acz w jeszcze większym stopniu dotyczy i Zbigniewa Zamachowskiego, który jako Happy, młodszy syn Lomana, bez zarzutu wykorzystał szansę otrzymaną od Kutza. Byłbym niesprawiedliwy, gdybym pominął Annę Seniuk, czyli Lindę, której autor przeznaczył skromną rolę rozjemczyni sporów między mężem a synami. Chwile, gdy Linda znika im z oczu, by głębszym oddechem rozładować wieczne nerwowe napięcie, mówią o niej więcej iż uwaga, z jaką wpatrywała się w trzech mężczyzn wego życia.

Perfekcyjne role, momentami łapiące za gardło, rzetelna reżyseria, nastrój delikatnie podkreślany swingująco-jazzującą muzyką Jana Kantego Pawluśkiewicza, dosłownie wciskają widza w fotel. Tak się robi teatr".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji