Artykuły

30. rocznica śmierci Janusza Minkiewicza

Podziwiałem jego inteligencję, wielki humor i nonszalancję, z jaką niszczył swój świetny talent i zdrowie - JANUSZA MINKIEWICZA, pisarza i satyryka wspomina Janusz Głowacki w Gazecie Wyborczej.

W latach siedemdziesiątych Janusz Minkiewicz [na zdjęciu w 1960 r.] należał do Warszawy nocnej. Blady, wysoki, przygarbiony, w długim płaszczu przypominał trochę księcia Drakulę. Myślałem o nim niedawno, oglądając portrety zakutanego w długą opończę znakomitego francuskiego pisarza Nicolasa Réstifa de la Bretonne. Réstif podobnie jak Minkiewicz pojawiał się na ulicy po zmroku. Książki Réstifa są fascynującym źródłem wiedzy o nocnym życiu Paryża drugiej połowy XVIII wieku.

Minkiewicz uważał, że nocne życie Warszawy drugiej połowy wieku XX nie jest warte zapisywania.

Dzieliła nas różnica wieku, zbliżało zainteresowanie alkoholem i kobietami wyróżniającymi się niskim poziomem moralnym i umysłowym. Podziwiałem jego inteligencję, wielki humor, nonszalancję, z jaką niszczył swój świetny talent i zdrowie.

Zadebiutował w latach międzywojennych w dziwnych czasach chwiejnej i krótkotrwałej wolności, kiedy szyderczy dowcip, błyskotliwa puenta i kuglarstwo słowne liczyły się jak nigdy przedtem i nigdy potem. A twórczość satyryczną dźwignęli na parnas Tuwim i Słonimski. Minkiewicz był ich ulubionym uczniem i następcą.

Potem była wojna i PRL, czasy niespecjalnie do śmiechu. To, z czego wolno się było śmiać, mało kogo śmieszyło. Satyra przypadła do ziemi i spsiała.

W czasie odwilży po 1956 roku Janusz Minkiewicz odżywa, pisze świetne limeryki, wydaje kilka tomików wierszy, z których kilka wciąż znam na pamięć, jak choćby ten o Tatarze, co to miał katar i pełnił funkcję kata, albo o zbliżającym się z wiosną sezonem na "topielce, topielice, topielątka bladolice, co popłyną znów na nowo Wisłą, naszych rzek królową ". Współtłumaczy i wprowadza na polski rynek amerykańskie musicale "Kiss me Kate" czy "My Fair Lady". Przezabawnie wraz z Antonim Marianowiczem adaptuje "Madame Sans-Gene", do której notabene muzykę skomponował Stefan Kisielewski. Potem się zniechęca, pisze coraz mniej i mniej.

Nigdzie chyba nie marnowało się talentów z tak piękną bezinteresownością jak nad Wisłą, przy czym atmosfera ogólnego bezsensu sprawiała, że zajęcie to wydawało się być całkiem logiczne.

Janusz Minkiewicz zwykle rozpoczynał noc w warszawskim SPATiF-ie. Dopiero perspektywa Nowego Jorku, gdzie cyganeria, alkoholicy i narkomani podzieleni są porządnie według wysokości konta w banku, pozwala zrozumieć niezwykłość tamtej knajpy. Docenić niewiarygodne przemieszanie klas, warstw i sfer, które zgodnie i pracowicie truły się tu każdej nocy obstawione przez pomnik Chopina, gmach Komitetu Centralnego, kościół św. Krzyża i Główny Urząd Cenzury.

Dyskutowano tam Heideggera i aktualny kurs dolara, szanse odzyskania niepodległości i napicia się dobrego piwa. Stryjkowski wykrzywiał się tu na Singera, Słonimski mówił dobrze o Wieniawie, Bereza o Drzeżdżonie, płk Załuski o bitwie pod Lenino. Andrzejewski walczył z Lisiecką o duszę młodziutkiego Mętraka, tajniacy wychwalali wysoką jakość japońskiej aparatury podsłuchowej, a Paweł Hertz milczał wieloznacznie. Po północy rozmowy rozpoczęte w moralnej tonacji bohaterów Corneille'a z wolna ewoluowały w stronę Dostojewskiego, ze szczególnym uwzględnieniem postaci radcy tytularnego Marmieładowa, specjalizującego się w alkoholowym masochizmie.

Do szatni wynoszono i układano na krzesłach pod opieką pana Frania aktualnych mistrzów olimpijskich. A miejscowy chochoł Zdzisio Maklakiewicz, bluźniąc łagodnie, zaczynał swą pieśń o polskim bohaterze niedorzecznym. Janusz Minkiewicz pił duszkiem jarzębiak i nigdy nie był pijany, przyglądał się, wolał słuchać, niż mówić. Czasem jednak odzywał się. Kiedy ktoś wychwalał "Kanał" Wajdy, Minkiewicz skrzywił się i wymamrotał: "Ja to widziałem w kolorze". Czyjeś patriotyczne deklamacje na temat ostatnich chwil Adolfa Hitlera z Alekiem Guinnessem skomentował ponuro: "Bardzo piękny film. Tak się smutno kończy".

Kiedyś wszedłem do SPATiF-u z korespondentem "New York Timesa". Wszystkie stoliki były zajęte. Zapytałem Minkiewicza, czy możemy się przysiąść. Pokręcił przecząco głową: "Powiedz temu Amerykaninowi, że jak nie przyszedł w 1945, to teraz niech spierdala".

Na jego pogrzeb przyszło dużo ludzi bardzo przygnębionych i milczących. Bo odejście Minkiewicza było też symbolicznym rozstaniem się z pewną literacką epoką. Pożegnaniem stylu, wrażliwości i klasy, których już nie ma, a żal. Potem stało się coś dziwnego. Kondukt porozłaził się, wszyscy podzielili się na grupy, śmiali się, opowiadali anegdoty. Aktor Jerzy Karaszkiewicz postawił wśród wieńców setkę wódki.

Można przypuścić, że Minkiewicz byłby z tego zadowolony. Jak mało kto brzydził się patosem i celebracją.

Janusz Minkiewicz

"Wierszyk historiozoficzny"

Ukrainiec dał mu w gębę,

Litwin mu siedzenie sprał,

Niemiec wybił wszystkie zęby,

Potem kulę w łeb mu dał.

Nad śmiertelnym go barłogiem

Spytał ktoś, ciekawski zbyt:

- Kto największym twoim wrogiem?

Ów, nim skonał, charknął: Żyd!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji