Artykuły

Nad chmury, nad bure, wołanie szło...

JEST tego śpiewania i przekomarzania się kolęd­ników na całe dwie, zlatujące jak z bicza trzasł, godziny, które warszawscy widzowie mogą spę­dzić w teatrze przy Mokotowskiej na "Balladzie wigilijnej" - Ernesta Brylla. Edwin Axer, bez Skaldów co prawda (jak Irena Jun w Nowej Hucie), za to z pełną autentycznej werwy i humoru czwórką Ewangelistów (niektórzy to świeży adepci PWST) i przy pomocy aktorów, z których każdy dał prawdziwy koncert swych możliwości - w warun­kach nie monumentalnej przecież sceny, zrealizował widowisko, nawiązujące do schillerowskich z ducha inscenizacji Dejmka w Narodowym. Jednakże mamy we "Współczesnym'' do czynienia z widowiskiem sa­modzielnym, co jest zasługą w równym stopniu tek­stu, jak i własnym wkładem teatru - reżysera, sce­nografa (Ewa Starowieyska), kompozytora (Zbigniew Turski) i choreografa (Witold Gruca), słowem - wszystkich owych dyscyplin, które przy tym typie wi­dowiska, gdzie tekst jest zaledwie kanwą, osnową, istotną częścią, grają rolę niepoślednią, harmonizującą się w ostatecznym, scenicznym efekcie.

Oczywiście, skojarzenia z "Pastorałką" Schillerowskiej z jednej strony, z drugiej - z Dejmkowską "Historyją" wydają się w tym wypadku nieuniknione. O skojarzeniach pierwszego rodzaju przesądza do-

słownie potraktowany w obu wypadkach temat - wi­gilijna opowieść. W drugim wypadku, ludowe, polskie na wskroś Misterium Zmartwychwstania, zakorzenione w dziejach historycznej tradycji (przecież sam tekst jest rodem z zamierzchłej dzisiaj przeszłości!) także nasuwa porównania z Bryllem, który połączył w swo­jej "Balladzie" jedno i drugie. Połączył temat, wigilijny z tradycją ludowej, jarmarcznej zabawy w teatr. Oczywiście forma ta, przy stosunkowej sztywności swego podstawowego schematu, jest dość podatna na różnorakie próby uwspółcześniania. Owe wtręty w postaci życiowych realiów, spraw uwierających w danym okresie społeczeństwo, specyficznego ludowego słownictwa, mieszającego się z archaicznym sposobem wysławiania się tradycyjnych postaci - Diabła, Anio­ła, Adama, Świętych i bydlątek - brzmią w swoich kontrastowych zestawieniach bardzo dźwięcznie. Cały zresztą urok takich "na tle osnutych" przedstawień wynika właśnie z owego, jakże malowniczego teatral­nie kontrastu. Tradycji, specyficznie "średniowiecznej" naiwności - i współczesności.

W przedstawieniu Axera pytanie o przydatność lu­dowość - i ludowej tradycji - przyjmuje postać dwojaką. Pierwsza - to kwestia szans folkloru w sferze twórczości artystycznej dzisiaj; z pozoru tylko sprawa ta wydaje się oczywista. Wiadomo - Cepelia, eksport ludowej sztuki, zespół "No To Co", i tak dalej, i tak dalej.

Tyle tylko, że w praktyce zapominamy często, że wszystko, to ludowość na sprzedaż, unowocześniana na siłę, z wysiłkiem stylizowana na prymityw, niejednokrotnie fałszywa. Ta sama kwestia staje w płasz­czyźnie wykorzystywania folkloru także w teatrze. Jak się wydaje, niesłychanie łatwo dać tutaj uwspółcześ­niony, cepeliowski z ducha - kicz. Tekst Brylla, dzięki bezbłędnemu słuchowi językowemu poety, a także dzięki jego autentycznemu, dalekiemu od sentymentalizmu stosunkowi do polskiej wsi współczes­nej, ustrzegł się "cepeliowskiego" niebezpieczeństwa. Ale wcale nie było powiedziane, że się go ustrzeże i teatr. Przeciwnie, sądzę, że właśnie na tym etapie - scenicznej reinkarnacji tekstu - rzecz mogła stać się groźna. Dlatego pochwalić trzeba mądrość reżysera, który nie zaangażował jakiegoś big-beatowego zespołu, który to chwyt byłby zbyt łatwy, uwspółcześniający zbyt dosłownie. Wziął Axer natomiast aktorów, ale jeszcze bardziej - młodych chłopców, którzy byli autentycznymi, współczesnymi, swobodnymi wiejskimi chłopakami, znajdującymi się u siebie. Z ogromnym uznaniem należy też potraktować wysiłek Ewy Starowieyskiej, która z dwu możliwych scenograficznych wizji ludowości: "cepeliowskiej" właśnie "nowoczesnej" oraz poetyki kiczu, zdecydo­wała się na tę drugą.

Postać, jaką przybrało w tym przedstawieniu py­tanie o żywotność pierwiastka ludowego w warun­kach współczesnych, doszła do głosu w warstwie ideo­logicznej, w warstwie treści. I to była chyba najpiękniejsza niespodzianka "Ballady". Po prostu było to pytanie o niekłamany - ale też może tylko szta­fażowy? - stosunek do wiary, do religii, jej boha­terów. Tego ludu, którego wyobraźnia była zawsze przesiąknięta w przeszłości wiarą żarliwą. Najpięk­niejsze wytwory jego sztuki świadczyły o pełnym, nie­formalnym tylko z nią obcowaniu. Daleki, od abstrak­cyjnego podejścia do religii, żył on sobie ze święty­mi Pańskimi, z Maryją. Dzieciątkiem za pan brat; spierał się z paskudnikiem Judaszem. Diabła ciągnął za ogon, słowem - angażował się w misterium trans­cendentne bardziej może emocjonalnie, niż w spo­sób wyrozumowany, intelektualny. Stąd ten niepowta­rzalny, ludzki, pełen lirycznego ciepła, zadumy i za­razem smutku wyraz twarzy Madonny z Krużlowej. Stąd uczłowieczenie, pełne ekspresji, przydrożnych świątków.

W tym przedstawieniu okazuje się, że tradycja ta jest żywa i płodna. W sferze pozateatralnej świadczy o tym m. in. fenomen twórczości Antoniego Rząsy i inne liczne formy ludowej artystycznej działalności. A forma wigilijna kolędy, tej ludowej "zabawy w teatr" jest jednym z działalności jej przejawów. Świet­nie wyczuł to Bryll, biorąc za temat swej ballady poetyckiej wigilię, wigilię współczesną. Zrozumiał jego myśl również teatr, na którego scenie Maryja w pa­siastym łowickim stroju, tuląca zziębnięte Dzieciątko, które ogrzewają w żłobie chuchaniem nagle spoważ­niali w obliczu tego majestatu kolędnicy, ma pełną smutku i słodyczy twarz Madonny z Krużlowej, cho­ciaż jest to jednocześnie twarz Ryszardy Hanin.

Bardzo piękny i mądry spektakl, mówiący sugestywnie wiele prawd, nie zawsze dostrzeganych. Albo tych, które nie zawsze chcemy dostrzegać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji