Artykuły

Japońska opowieść, europejski styl

"Matsukaze" w reżyserii Sashy Waltz to widowisko nowej generacji. Widz musi się nastawić na nieustanne zaskoczenia - pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.

Na scenie warszawskiej Opery Narodowej norweski bas Frode Olsen śpiewa po niemiecku z intonacją typową dla japońskiego teatru no. Towarzyszą mu tancerze w choreografii wywiedzionej z amerykańskiego postmodernizmu. Czy zatem zrobienie nowego spektaklu nie jest możliwe bez zapożyczeń i korzystania z pomysłów. Dziś tzw. ponowoczesny artysta niczego nie musi wymyślać od nowa, buszuje po różnych dziedzinach i konwencjach, szukając inspiracji. Jeśli ma osobowość, wyobraźnię i talent, efekt jego pracy zaskoczy widza.

To jest najkrótsza charakterystyka sztuki, jaką uprawia Niemka Sasha Waltz, najważniejsza kobieta w europejskim teatrze tańca. Jej język choreograficzny jest w gruncie rzeczy ubogi, ile już razy oglądaliśmy - jak w "Matsukaze" - tancerzy ustawionych w szeregu, z rękami poruszanymi płynnie niczym gałęzie na wietrze. Dla Sashy Waltz taniec nie jest jednak punktem dojścia, lecz początkiem drogi.

W swych widowiskach do tańca dodaje kolejne elementy teatralne, muzyczne, plastyczne. Na warszawskiej scenie choreografię połączyła z operą "Matsukaze" Japończyka osiadłego w Niemczech Toshio Hosokawy. Skomponował opowieść jak z teatru no, na pograniczu jawy i snu, o dwóch siostrach tak mocno zakochanych w tym samym mężczyźnie, że nawet po śmierci nie mogą się od niego uwolnić.

Dusze Matsukaze i Murasame żyją w pniu sosny i czekają na powrót ukochanego. Z europejskiego punktu widzenia akcja jest wątła, emocje wypowiadane powściągliwie, ale to przecież teatr no. Muzyka Hosokawy oddaje jego ascetyczny klimat, a Sasha Waltz zderza japońską konwencję ze swym stylem tańca i plastycznymi wizjami.

Każdy kolejny obraz jest tu nieprzewidywalny. Kiedy zdążyła się już opatrzyć charakterystyczna choreografia Waltz, ona wprowadza nas do wnętrza pnia sosny zbudowanego z plątaniny lin. Dusze sióstr wspinają się po nich jak gigantyczne pająki. Potem wizualne szaleństwo ustępuje miejsca surowej scenografii japońskiego domku - klatki, z której spętane miłością Matsukaze i Murasame nie mogą się wydostać.

Obu bohaterkom ciągle towarzyszą tancerze, są wichrem, morzem, duszami innych zmarłych. Swoje dzieło Sasha Waltz nazywa operą choreograficzną, wszystko podporządkowała ruchowi, a ciało wykonawcy jest dla niej podstawowym tworzywem. Obie rewelacyjne śpiewaczki - Barbara Hannigan (Matsukaze) i Charlotte Hellekant (Murasame) - perfekcyjnie opanowały styl Waltz i wtopiły się w zespół jej tancerzy.

Oto nowy rodzaj wykonawcy gotowego zrealizować każde zadanie postawione przez reżysera. To on jest dziś najważniejszy i "Matsukaze" - koprodukcja Opery Narodowej z teatrami Brukseli, Luksemburga i Berlina - potwierdza jego absolutny prymat. Kiedyś bogiem był kompozytor, a Hosokawa oddał swe dzieło w ręce Sashy Waltz i ona przerobiła je na własny, autorski spektakl. Przeżyliśmy też epokę dominacji primadonn, obecnie o karierach śpiewaków decydują reżyserzy. Co zrobić jednak, by byli to artyści pokroju Sashy Waltz, a nie ignoranci żywiący się jedynie cudzymi pomysłami?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji