Poezja codzienności
TO dopiero umarli stają się (dla żywych) zauważalni za tę najwyższą cenę uzyskując swoją odrębność, odróżnienie, swoją POSTAĆ" - pisał w "Teatrze śmierci" Tadeusz Kantor. "Tryptyk", nowa sztuka Maxa Frischa, której polska prapremiera odbyła się w Teatrze Współczesnym w Warszawie, jest jakby realizacją tego programu.
Sztuka składa się z trzech scen, trzech obrazów. W pierwszej - uczestniczymy w uroczystościach funeralnych po pogrzebie bohatera sztuki. Jest wdowa, jej przyjaciele i znajomi, jest ksiądz, który pożegnał zmarłego, oddając mu ostatnią posługę. Kiedy wszyscy wyszli posilić się do ogrodu pięknej willi, wchodzi niepostrzeżenie nieboszczyk, a wdowa zaczyna z nim rozmawiać.
Jest to raczej projekcja jej myśli, dialog z własnymi wyrzutami sumienia. Wdowa zna doskonale sposób reagowania swego zmarłego męża, wyobraża sobie, jak mógłby on na jej słowa odpowiedzieć i słyszy te odpowiedzi. Zofia Mrozowska i Henryk Borowski grają te role (na tle bardzo dobrego zespołu Teatru Współczesnego) - znakomicie.
W drugiej scenie toczą się rozmowy pomiędzy nieżyjącymi na polanie nad rzeką. Lecz jeśli w pierwszej scenie jeden nieboszczyk pojawia się wśród żywych, tu na odwrót: jeden żywy (Pastor) zjawia się wśród umarłych. Rozmawia się tu o sprawach powszednich, codziennych, lecz wszystko osnute jest mgiełką poezji śmierci.
W trzeciej scenie żywy rozmawia ze swą umarłą dawną kochanką. Sens tej sceny (tak jak i całej sztuki) tkwi w tym, że wszystko, co zostało raz dokonane jest nieodwracalne i ostateczne. Nie można już tego naprawić, zmienić ani odpokutować.
Nowa sztuka Frischa jest trudna, statyczna, smutna, chwilami nawet ponura, ale jest mądra. I to jest w niej najważniejsze. Nie odkrywa nowych prawd, nie ukazuje nowych światów. Mówi o sprawach zwyczajnych, które mogą się przydarzyć każdemu z nas. Lecz robi to w sposób tak poetycki, że ulegamy urokowi słów Frischa, jego filozoficzne rozważania o życiu i śmierci wciągają nas, słuchamy ich z zainteresowaniem.
Tym bardziej że grają znakomici aktorzy. O Henryku Borowskim (który występuje w drugiej scenie w centralnej postaci Starego) już pisałem - wyżej, podobnie jak o Zofii Mrozowskiej. W drugiej scenie zaznacza swą obecność bardzo dowcipnie Wiesław Michnikowski, obok Poli Raksy, Krzysztofa Wieczorka i wzruszającej w roli Staruszki Barbary Ludwiżanki.
Trzecia scena należy wyłącznie do Maji Komorowskiej (Francine)i Jana Englerta (Roger). Ich dialog jest tak gęsty, tak bardzo nasycony podtekstami, że można go smakować, jak dobre, stare wino.
Erwin Axer opracował niezwykle precyzyjnie to przedstawienie. Każde słowo i każdy ruch ma tu swoją wymowę. Reżyser jakby skrył się za plecami aktorów. Nie narzuca się, ale widoczna jest jego sprawna ręka. Scenografia Ewy Starowieyskiej idealnie przystaje do myśli przewodniej utworu.