Artykuły

Deficyt widzę ogromny

Ile to kosztuje i dlaczego tak drogo? Na temat finansów Teatru Wielkiego-Opery Narodowej od lat krąży mnóstwo mitów, a podczas ostatniego kryzysu jeszcze ich przybyło. Cóż, wielkie musi kosztować - pisze Dorota Szwarcman w Polityce.

Warszawska opera jest z pewnością instytucją kulturalną najsilniej wspieraną z budżetu. Jednocześnie od lat ma kłopoty finansowe. Już sam gmach na placu Teatralnym jest największym budynkiem operowym na świecie. Trzeba go oświetlić, ogrzać, posprzątać. Same koszty utrzymania teatru jako instytucji, łącznie z niezbędnymi remontami i konserwacją oraz zatrudnieniem osób przy tym pracujących, wynoszą w sumie ok. 2 mln zł miesięcznie - ponad ćwierć kosztów całej działalności.

Sztuka

Ogrom sceny operowej pociąga za sobą zwiększenie kosztów wszystkiego, co się na niej odbywa. Konieczność wykonywania hektarów dekoracji i setek kostiumów jest przyczyną tego, iż - wbrew temu, co niedawno sugerowała "Gazeta Wyborcza" ("Chora kasa opery") - teatrowi w żaden sposób nie opłacałoby się korzystać z zewnętrznych pracowni. Każdy, kto interesował się mechanizmami działania teatrów, wie, że granie spektakli jest nieopłacalne. W przypadku opery ta nieopłacalność jest jeszcze większa - zespoły operowe to przecież nie tylko śpiewacy, ale orkiestra, chór i balet.

Najkosztowniejsze są oczywiście premiery. W ostatnich latach ich koszty często przekraczały 1 min zł. Szeregowe spektakle sezonu kosztują odpowiednio mniej (od kilkudziesięciu do stu kilkudziesięciu tysięcy złotych), ponieważ nie obejmują już honorariów dla realizatorów (często zagranicznych - im lepszych, tym droższych), kosztów produkcji scenografii i kostiumów czy podwyższonych honorariów dla śpiewaków (często gościnnych, także ze świata). Ale i tak do każdego spektaklu się dopłaca. W zeszłym roku przeciętna dopłata wyniosła ok. 33 tys. zł.

Wysokość takich dopłat jest ogromnie zróżnicowana - zależy od kosztów eksploatacji i od frekwencji. Najwięcej, bo ponad 100 tys. zł, dopłacało się w ostatnich latach do "Turandot" (wznowiona realizacja z 1984 r.), "Podróży do Reims", "Rigoletta", "Króla Rogera", "Otella" czy "Ubu Rex" Pendereckiego (przyczyny tych dopłat są różne, m.in. angażowanie drogich śpiewaków zagranicznych). Najmniej dodaje się do takich spektakli jak "Grek Zorba", w którym muzyka jest odtwarzana z taśmy. Co zaś do frekwencji, ostatnio na łamach prasy lansowany był pogląd, iż publiczność chodzi wyłącznie na spektakle reżyserowane przez Mariusza Trelińskiego. Jest trochę inaczej. Dane frekwencyjne z ostatnich miesięcy wykazują, że z realizacji laureata Paszportu "Polityki" bardzo dobrze ma się "Dama Pikowa" jako rzecz stosunkowo świeża, nieźle "Don Giovanni" (dość dawno nie grany z powodu kłopotów z obsadą), gorzej już nieco "Madame Butterfly" i "Otello", a już wręcz marnie - "Król Roger". Najlepszą zaś frekwencję wśród wszystkich przedstawień mają rzeczy ogólnie znane, takie jak "Carmen", balet "Jezioro łabędzie" oraz przedstawienia dla dzieci: "Dziadek do orzechów", który jest jedynym spektaklem wychodzącym na plus, oraz "Pan Marimba" Marty Ptaszyńskiej. Przeciętnie widownia sali im. Moniuszki zapełniona była w zeszłym roku w 88,4 proc., a sali im. Młynarskiego - w 102 proc. Oczywiście, rezultat nie byłby tak optymistyczny, gdyby nie rozdawano wejściówek na niektóre spektakle. Ogólnie jednak na sprzedaży biletów teatr zarobił w zeszłym roku ponad 7,5 mln zł, czyli jedną trzecią wszystkich wpływów.

Czy to znaczy, że trzeba grać w kółko "Dziadka" i "Zorbę", a przestać grać "Rogera" i "Ubu"? Bynajmniej. Można by kalkulować w ten sposób, gdyby ten teatr istniał tylko dla zarobku (albo jak najniższej straty). Jednak miano Opery Narodowej zobowiązuje.

Kadry

Jeszcze w latach 80. pracowało tu ponad 1400 osób. W końcu zeszłego roku były 1042 etaty; dziś 1054 - trochę powiększył się balet. W tym 377 etatów to pion artystyczny (soliści, orkiestra, chór, balet, realizatorzy). Jacek Kaspszyk, obejmując dyrekcję artystyczną, zredukował orkiestrę do 124 osób (odmładzając ją przy okazji i podnosząc poziom artystyczny) i zlikwidował jeden z chórów. Tyle samo mniej więcej co artystów - czemu nietrudno się dziwić, pamiętając o wymiarach sceny - jest osób zatrudnionych w pionie technicznym związanych z obsługą przedstawień oraz produkcją dekoracji i kostiumów. Ponad 187 etatów przypada na administrację, nie są to jednak wyłącznie zastępy biuralistów, także bileterzy, portierzy, ochrona, szatniarki, zaopatrzeniowcy czy sprzątający.

Najbardziej absurdalny jest system zatrudniania artystów. Pod tym względem wszystko jest jak za komuny albo jeszcze gorzej. Pracownicy artystyczni obok płacy zasadniczej, premii i innych dodatków (funkcyjne czy za grę na własnym instrumencie) mają - jak w fabryce - normy, czyli liczbę obowiązkowych spektakli, za które wynagrodzenie wliczane jest do pensji. Od lat 70. były one systematycznie obniżane: kiedyś w ramach norm muzyków orkiestrowych, chórzystów i tancerzy mieściło się po kilkanaście spektakli; solistów obowiązywało do sześciu. Obecnie członkowie zespołów mają ich maksymalnie 6-7 (koncertmistrz orkiestry - 3), a soliści - 0 lub 1. Każdy spektakl ponadnormowy opłacany jest odpowiednio wyższymi stawkami.

Podobnie jest z próbami: w ramach normy artysta nie może mieć ich więcej niż dni roboczych w miesiącu. Ale najpierw wprowadzono wolne soboty, więc próby sobotnie już stały się ponadnormowymi. Odkąd zaś gra się mniej spektakli, w dniach, gdy nie ma przedstawień, odbywają się po dwie próby (a bywa tak zwłaszcza w okresie przygotowania premiery) - i wówczas jedna z tych prób jest dla muzyków ponadnormową. Z tych absurdów wynikają kolejne, na przykład: przedstawienia są tańsze na początku miesiąca, droższe na końcu. Dlaczego? To proste: te pierwsze są jeszcze w ramach normy, te ostatnie są już dla wszystkich ponadnormówkami.

W czwartym kwartale 2003 r. minister Waldemar Dąbrowski nieoczekiwanie przyznał teatrowi 1,6 mln zł na podwyżki dla artystów. Dyrektor Kaspszyk chciał, korzystając z okazji, zmienić system wynagrodzeń na sensowniejszy, czyli rozwiązać umowy z artystami i zaproponować nowe warunki: pensje pozostałyby te same, normy by zlikwidowano, a pieniądze poszłyby w przyzwoite honoraria, czyli wynagrodzenia za prawdziwą wykonaną pracę. Minister zażądał jednak szybkiego załatwienia sprawy, a to uniemożliwiło zmianę umów. Tym samym więc nie tylko zablokowana została możliwość przeprowadzenia reformy, lecz jednocześnie teatr wpadł w pułapkę jeszcze większych obciążeń finansowych.

Podwyżki pensji pociągnęły bowiem za sobą zwiększenie stawek za przedstawienia i próby ponadnormowe (które liczy się w procentach od pensji zasadniczej), a także składki na ZUS. Minister przyznał, co prawda, na te koszty w następnym roku dodatkowe 4 mln zł, było to jednak typowe pompowanie pieniędzy w chory system.

Zgodnie z tym systemem podwyżki objęły wszystkich, także tych, którzy prawie lub w ogóle nie występują. Jest wśród 27 zatrudnionych etatowo w teatrze solistów-śpiewaków niemała grupa, którą przyjął jeszcze wiatach 80. ówczesny dyrektor Robert Satanowski. Wedle dyrektora Kaspszyka nie odpowiadają oni standardom, jakie ustanowił dla teatru; wciąż jednak pozostają na etatach, a ich bytu broni Związek Zawodowy Solistów Śpiewaków. Ostatnio, w poszukiwaniu wyjścia z tej pułapki, dyrekcja wynegocjowała ze związkiem, że grupa ta do września 2006 r. przejdzie na wcześniejszą emeryturę, co trochę odciąży budżet.

Dotacje

Żeby jednak w pełni zrozumieć, na czym polegają obecne kłopoty finansowe teatru, trzeba cofnąć się jeszcze do 1998 r. Wtedy to ówczesna minister kultury Joanna Wnuk-Nazarowa dokonała na nowo rozdzielenia tworu, który połączył wjeszcze większy moloch, zwany Teatrem Narodowym, jej poprzednik Kazimierz Dejmek. Zarządzeniem nr 11 z 28 kwietnia zostały znów powołane dwa odrębne, choć działające pod jednym dachem, organizmy: Teatr Wielki-Opera Narodowa oraz Teatr Narodowy, którym nadano nowy statut. Jeden z punktów owego statutu (obowiązującego do dziś) głosi, iż dotacja na oba teatry będzie co roku zwiększana o sumę nie mniejszą niż wskaźnik inflacji. Paragraf ten pozostawał przez lata martwym punktem.

Nie dość na tym, budżet teatrów podzielono bardzo nierówno: od 28 kwietnia do końca 1998 r. Teatr Narodowy otrzymał ok. 20 min zł, a Opera - ok. 28 min, choć rzeczywiste proporcje teatrów należałoby widzieć jak jeden do trzech, biorąc pod uwagę wielkość sceny i powierzchni użytkowej, liczbę zatrudnionych, a także fakt, iż Teatr Narodowy jako część świeżo odbudowana miał wyposażenie całkiem nowe, w przeciwieństwie do części operowej. Ten niesprawiedliwy podział stał się podstawą do obliczania dalszych dotacji.

Na dodatek kolejno w 2000 i 2001 r., za ministrów Kazimierza Ujazdowskiego i Andrzeja Zielińskiego, w ostatnim kwartale roku, gdy trudno było już cokolwiek zmieniać w planach artystycznych, te zaniżone dotacje jeszcze obcinano: kolejno o 2,7 mln i 4,76 mln zł. Z kolei dotacja na 2002 r. była nawet mniejsza od tej z poprzedniego roku, i to po obcięciu. Nic więc dziwnego, że w 2003 r. opustoszało konto teatru. Początkowo opóźniano wypłaty; później, gdy wszedł wżycie przepis nakazujący bezwzględnie wypłacanie poborów w terminie, zaczęto opóźniać z kolei opłacanie składek na ZUS i Fundusz Świadczeń Socjalnych. Od marca 2005 r. także to stało się niemożliwe. - Zaapelowaliśmy do ministra o pomoc, niestety ten apel został zignorowany. Moja dymisja ze stanowiska dyrektora naczelnego była wyrazem desperacji: jeśli nie otrzymuję pomocy, muszę wziąć na siebie odpowiedzialność - mówi dyrektor Kaspszyk.

Oficjalne stanowisko Ministerstwa Kultury, ogłoszone przez rzeczniczkę Annę Godzisz, głosi, iż zdaniem ministra, "nie ma żadnego uzasadnienia dla zaciągniętych i niespłaconych przez Operę Narodową zobowiązań wymagalnych, m.in. dlatego, że od 2003 do 2005 r. dotacja MK na wydatki bieżące teatru wzrosła łącznie o 13 mln zł". To prawda, pieniędzy teatr otrzymuje więcej niż kiedyś, a dzięki specjalnym funduszom na wydatki inwestycyjne można było zwiększyć bezpieczeństwo przeciwpożarowe i zmodernizować widownię (co wpłynęło na poprawę akustyki). Ale wciąż, jak od lat, dotacje na działalność nie pokrywają kosztów wynagrodzeń dla pracowników, nie mówiąc o całej reszcie.

Na szczęście teatr jeszcze zarabia - na biletach i wynajmie sal oraz lokali usługowych i biurowych (w zeszłym roku ponad 23 mln zł, co stanowiło ok. 43 proc. dotacji ministerstwa). W tym roku na pewno zarobi mniej z powodu ograniczenia przedstawień, ale też i koszty będą w związku z tym mniejsze. Można jeszcze liczyć na sponsorów, choć ostatnio i z tym jest gorzej.

Zaległości w składkach na ZUS są już spłacone: teatr, ustalając z ministerstwem program naprawczy, zmienił przeznaczenie części przyznanej już dotacji. Pozostałe zadłużenia mają zostać spłacone do końca roku. Ale fajerwerków operowych trudno się w najbliższym czasie w Warszawie spodziewać.

Minister przyznaje

Dotacje na działalność Opery (bez dotacji celowych, np. koncerty okolicznościowe, wyjazdy)

1999 r, 41 mln 252 tys. zł

2000 r. 41 mln 585 tys. zł

2001 r. 43 mln 953 tys. zł

2002 r. 40 mln 421 tys. zł

2003 r. 48 mln 931 tys. zł*

2004 r. 54 mln 142 tys. zł*

2005 r. 55 mln 686 tys. zł*

*bez funduszu na inwestycje Źródło: MK, Opera Narodowa

Dama i dziadek najpopularniejsi

Frekwencja na wybranych spektaklach Opery w 2005 r.

Tytuł Miesiąc Frekwencja w proc.

"Dama Pikowa" marzec 102,48*

"Dziadek do orzechów" luty 100,00

"Jezioro łabędzie" marzec 99,78

"Nabucco" marzec 93,34

"La Traviata" marzec 81,07

"Madame Butterfly" luty 80,58

"Oniegin" luty 79,93

"Grek Zorba" luty 78,01

"Straszny dwór" marzec 75,55

"Halka" luty 68,33

"Król Roger" styczeń 67,07

Dane Teatru Wielkiego-Opery Narodowej

* Łącznie z wejściówkami.

Na zdjęciu gmach Opery Narodowej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji