Teatr wczorajszy
Klasyka w wydaniu Axera bardzo się zestarzała. Erwin Axer to człowiek-instytucja. Współtwórca Teatru Współczesnego w Warszawie i jego wieloletni dyrektor zapisał się w historii polskiego teatru jako promotor współczesnej dramaturgii.
To on reżyserował prapremierowe wystawienie "Pierwszego dnia wolności" Leona Kruczkowskiego i jedną z pierwszych inscenizacji "Tanga" Sławomira Mrożka. Pierwszy w Polsce wystawiał sztuki Edwarda Bonda i Thomasa Bernharda. Dzisiaj mógłby pomóc niejednemu nowemu dramaturgowi w przebiciu się na scenę. Jego ścisłe rozumowanie, ascetyczny styl reżyserii, szacunek dla słowa i aktora są złotą monetą na dzisiejszym rynku teatralnym. Zamiast po współczesne teksty sięga jednak po klasykę XIX-wiecznego dramatu. Po "Androklesie i lwie" Bernarda Shawa w poznańskim Nowym wystawił w Warszawie "Wielkanoc" Strindberga.
Szanuję ten wybór. Zapewne Axer nie znajduje wśród nowych polskich sztuk utworów na miarę "Tanga". Jednak Strindberg i Shaw w jego reżyserii są autorami odległymi od naszej współczesności zarówno jeśli chodzi o teatralny język, jak i tematykę. Teatr współczesny Erwina Axera bardzo się postarzał, czego przykładem jest inscenizacja w Teatrze Współczesnym. "Wielkanoc", utwór zapowiadający ostatni, ekspresjonistyczny okres twórczości szwedzkiego dramaturga, reżyser zrealizował w duchu ekspresjonizmu. Każdy, kto widział grafiki Muncha, domyśla się, co można zobaczyć na scenie. Autorka scenografii Ewa Starowieyska ustawiła na niej ciężkie, mieszczańskie sprzęty, w tle zawiesiła ponury pejzaż z powiększonego, ekspresjonistycznego szkicu. Grube krechy ołówka zachodzą na ściany pokoju, w którym rozgrywa się akcja. Ta sceneria trafnie oddaje atmosferę dramatu o rodzinie doprowadzonej na krawędź przepaści finansowej i moralnej przez ojca, który sprzeniewierzył cudze pieniądze i trafił za to do więzienia. Jest Wielki Tydzień, czas ofiary i odkupienia, a za drzwiami czeka wierzyciel pan Lindkvist. Problem w tym, że ekspresjonizm w wydaniu aktorów Teatru Współczesnego staje się swoją własną parodią. Olgierd Łukaszewicz jako Elis, syn przestępcy, gra histeryka opętanego manią prześladowczą. Kiedy przez okno widzi Lindkvista, słania się i zakrywa oczy, jakby zobaczył upiora. Tym dramatycznym gestom towarzyszy puszczany z głośników odgłos, coś między skrzypieniem monstrualnych butów na śniegu a dźwiękiem kosy ścinającej łan zboża. Kiedy odgłos nasila się, domownicy tracą przytomność ze strachu i odzyskują ją dopiero, gdy się oddala. Jakby nie chodziło o wizytę wierzyciela, ale samego szatana.
Zapewne w 1900 r., roku powstania "Wielkanocy", publiczność byłaby tym obrazem głęboko przerażona, ale dzisiaj, kiedy za sobą mamy daleko bardziej wstrząsające obrazy, na sali rozlegają się śmiechy. I chociaż w finale okazuje się, że pan Lindkvist to nie żaden szatan, lecz dobrotliwy Janusz R. Nowicki w palcie i ze sztucznymi bokobrodami, a cała ekspresjonistyczna atmosfera była dyskretnym żartem reżysera, przedstawienie pozostaje nadal niezrozumiałe.
Spektaklowi nie pomagają dwie dobre role: Mai Komorowskiej jako pani Heyst skrywającej cierpienie pod maską surowości i Iwony Wszołkówny, która z rozbieganego spojrzenia i nienaturalnych gestów stworzyła postać jej córki, chorej psychicznie Eleonory. Jest to daremny wysiłek, bo nie dowiadujemy się, co tak naprawdę wydarzyło się w ich życiu. Informacje o przestępstwach ojca są na tyle skąpe, że nie można ocenić rozmiaru winy, a więc i kary. Wątpliwe jest w tej sytuacji powiązanie bankructwa Heystów z chrześcijańską mistyką i traktowanie matactw finansowych w kategoriach ciężkiego grzechu, który ciąży na całej rodzinie. Zwłaszcza w Polsce, gdzie istnieje wielkie przyzwolenie na oszustwa w interesach, a ich sprawcy uchodzą zazwyczaj bezkarnie, jest to punkt widzenia raczej egzotyczny. Aby go uprawdopodobnić, Axer musiałby pokazać lepiej specyfikę protestantyzmu i jego stosunku do bogacenia się, na co z kolei nie bardzo pozwala sztuka.
Obawiam się, że aby "Wielkanoc" przemówiła do współczesnej widowni, trzeba by napisać dramat od nowa, czego reżyser oczywiście zrobić nie mógł. Szkoda, że nie znalazł podobnej historii w bliższej nam literaturze, bo temat pieniędzy w naszych czasach raczkującego kapitalizmu jest coraz bardziej ważny.