Artykuły

Wielkie bum, wielkie nic

O "Teorbanie" Simeona w reż. Romualda Szejda w warszawskim Teatrze Scena Prezentacje pisze Jacek Wakar.

To jednak jest swego rodzaju szantaż. Gdyby uwolnić "Teorban" Christiana Simeona od kontekstu 11 września 2001 roku, nikt nawet nie zauważyłby sztuki francuskiego pisarza. Ale skoro rzecz cała kończy się wielkim bum to, jak się zdaje, trzeba traktować ją poważnie. Tymczasem nie ma o czym mówić, bo "Teorban" pozostawia widza kompletnie obojętnym. Tak zresztą bywa zawsze, gdy mamy do czynienia z literaturą pretensjonalną, by nie powiedzieć - grafomanią.

11 września nie jest dobrym teatralnym odwołaniem. O tragedii World Trade Center bredził coś bohater "2 maja" Andrzeja Saramonowicza, a teraz na afisz warszawskiej Sceny Prezentacje trafia utwór, który swoim ukrytym tematem czyni te wydarzenia. Niestety, dzieło Simeona jest na podobnym poziomie refleksji, co nieszczęsny "2 maja". W obu idzie o to, aby pokazać, że 11 września w Nowym Jorku był dniem jak każdy inny, ludzie śmiali się i płakali, rodzili się i umierali. Działy się zwykłe ludzkie historie. Tyle to wiemy jednak nie od dziś i aby się o tym przekonać, niekoniecznie musimy chodzić do teatru.

Simeon opowiada właśnie taką historię. O młodej dziewczynie (Paulina Holtz), którą kochanek (Przemysław Sadowski) zatrzasnął w mieszkaniu i która musi znaleźć sposób, żeby się z niego wydostać. Żeby było śmieszniej, Jeanne ma brata homoseksualistę (Bartosz Burzyński), narwaną mamuśkę (Joanna Żółkowska) i prostacką pomoc domową (Ewa Telega). Ze wszystkimi długo i namiętnie rozmawia przez telefony - na zmianę stacjonarny i komórkę. Paulina Holtz musi więc opracować wiele różnorakich sposobów podnoszenia i rzucania słuchawki. Udaje jej się to i dlatego jej telefoniczny monodram chwilami nawet ogląda się z niewielkim tylko bólem. Młoda aktorka kolejny raz udowadnia, że potrafi skupić na sobie uwagę publiczności, tym razem jednak jej wysiłki idą na marne. Jeszcze raz potwierdza się stara prawda, że im lepiej gra się w złym przedstawieniu, tym jest gorzej - wypada się śmieszniej. Rozumiem, że Paulinę Holtz skusiła oferta zagrania roli unoszącej cały spektakl. Nic w tym dziwnego, jednak w przyszłości warto uważniej czytać proponowane teksty.

To bowiem, że "Teorban" kończy się wielkim bum, nie oznacza, że przez poprzedzającą wybuch godzinę dostaniemy chociaż coś na kształt dramatycznego konfliktu z prawdziwego zdarzenia, jakikolwiek zarys wciągającej historii. Zamiast tego mamy wykład o tym, czym jest tytułowy teorban (przypominający lutnię dawny instrument szarpany) oraz odliczanie matowym głosem z off-u minut, a potem i sekund, do tragicznego końca. I tyle. W warszawskim przedstawieniu oglądamy jeszcze za tiulową zasłoną postaci telefonicznych rozmówców bohaterki. Można przypuszczać, że mają rozbić monotonię tekstu. Aktorzy czynią to jednak tanimi chwytami, jakby zapomnieli, że już nie są na planie telenowel, w których na stale występują. Dlatego chwilami można odnieść wrażenie, że ktoś nam każe oglądać jednocześnie "Samo życie" i "Klan". Co za dużo, to niezdrowo.

Po dotychczasowych doświadczeniach polskiego teatru związanych z tematem 11 września można mieć tylko nadzieję, że kolejnych przedstawień o tych wydarzeniach szybko nie zobaczymy. Wszystko, co do tej pory o World Trade Center mówią nam artyści, sprowadza się do steku banałów i robi dość odstręczające wrażenie. Każe bowiem przypuszczać, że 11 września staje się lepem na widzów, którzy zwabieni tematem mają kupić bilety. Tymczasem, kiedy się nie ma nic do powiedzenia - szczególnie w tak bolesnych sprawach - lepiej po prostu milczeć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji