Artykuły

Teatr ery cyfrowej w Edynburgu

Cyfrowe technologie zmieniają teatr. Największy przełom na scenie od czasu wprowadzenia elektrycznego oświetlenia można obserwować na Festiwalu Edynburskim - pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.

Tancerka w szarym kostiumie wyciąga do mnie rękę. Jest tak blisko, że mógłbym jej dotknąć, nie ruszając się z miejsca. Podnoszę dłoń, ale zamiast jej dłoni chwytam powietrze. To tylko trójwymiarowy obraz z projektora. Oprócz mnie w sali Dance Base, ośrodka tańca współczesnego w Edynburgu, nikogo nie ma. O takich hologramowych spektaklach jak "Tango de soledad" ("Tango samotności") do niedawna można było tylko przeczytać w literaturze science fiction, pisał o nich m.in. Stanisław Lem w "Powrocie z gwiazd". Teraz za sprawą nowych technologii stają się rzeczywistością.

Autorem tego przedstawienia, pokazywanego w ramach British Council Showcase na festiwalu teatralnym w Edynburgu, jest Billy Cowie, brytyjski choreograf, który specjalizuje się w instalacjach 3D dających widzowi złudzenie przebywania w sali z realnymi tancerzami. Po co robić trójwymiarową projekcję, jeśli można obejrzeć żywego tancerza?

- Nie chodzi o kopiowanie tańca, ale stworzenie nowego medium i otwarcie przed tańcem nowych możliwości - odpowiada Cowie. Pokazuje mi na laptopie trójwymiarowy film przeznaczony do wyświetlania na podłodze. Zakładam papierowe niebiesko-czerwone okulary. Na ekranie wyrasta tancerka wielkości dłoni. Wygina grzbiet, przeciąga się, powoli prostuje ręce. Wydaje się, że dotknie zaraz klawiatury.

- A teraz wyobraź sobie tę samą projekcję na wielkim placu. Tancerka jest pięć razy większa od ludzi, którzy stoją obok. Wrażenie jest niezwykłe, bo technologia 3D działa tym lepiej, im obraz jest większy - mówi Cowie.

Takie wielkoformatowe projekcje choreograf realizował już na kilku festiwalach, teraz pracuje nad instalacjami na wieżowcach. Ale największe możliwości tkwią w połączeniu wirtualnych tancerzy z żywymi.

- Na premierze "Tanga" tancerka ubrała się dokładnie tak samo jak na filmie. Poprosiłem, aby usiadła w sali, gdzie wyświetlaliśmy wideo. Publiczność miała problem z odróżnieniem, która z nich jest prawdziwa.

Wirtualne światy

Czasy, kiedy szczytem technologicznego wyrafinowania w teatrze były projekcje wideo, minęły bezpowrotnie. Dzisiaj trudno o przedstawienie, w którym projekcji nie ma. Aktorzy grają w wirtualnych scenografiach, otwierają nieistniejące okna, jeżdżą wirtualnymi samochodami, zabijają packą wirtualne muchy i cyfrowe karaluchy.

Twórcom nie wystarcza już realistyczne odwzorowanie rzeczywistości, szukają sposobów na jej przetworzenie. Tak jest w spektaklu "The Animals and Children Took to the Streets" kolektywu 1927, który w całości rozgrywa się w animowanym świecie, inspirowanym pracami rosyjskich konstruktywistów i ekspresjonistycznymi filmami Fritza Langa. Na trzech ekranach wyświetlany jest ponury krajobraz slumsów, coś pomiędzy "Gabinetem Doktora Caligari" a filmami Tima Burtona. Stylizowana animacja jest tłem dla groteskowej historii o matce i córce, które dzielnie stawiają opór rządzącej w mieście dyktaturze. "Na tym spektaklu czujesz się, jakbyś wpadł do króliczej nory" - pisał o przedstawieniu "The Guardian", porównując wykreowany na scenie świat do "Alicji w krainie czarów".

Nowe technologie otwierają nowe możliwości. W spektaklu "A Machine to See With" ("Maszyna do patrzenia") grupy Blast Theory dzięki telefonii komórkowej staję się jednoosobowym bohaterem godzinnego filmu sensacyjnego. Wyposażony w telefon i kierowany przez automatyczną informację telefoniczną wyruszam na ulice miasta. Automat nie tylko wskazuje mi drogę, ale także wydaje polecenia. Mam... obrabować bank. "Wejdź to publicznej toalety, schowaj pieniądze w bucie. Wyjdź tylnym wejściem, nie oglądaj się za siebie. Za osiem sekund rozłączę się, nigdy już się nie usłyszymy. Do widzenia".

Pod sensacyjną fabułą kryje się pytanie o cyfrową rzeczywistość i jej wpływ na społeczeństwo. Użyte w spektaklu oprogramowanie jest na co dzień wykorzystywane do celów marketingowych. Pomysł, aby ten sam automat pomagał w napadzie na bank, jest wywrotowy, zwłaszcza w kontekście niedawnych zamieszek i rabowania sklepów w brytyjskich miastach.

Cyfrowa rzeczywistość to także możliwość zmiany tożsamości, wejścia w cudzą skórę. Świetnie pokazuje to dziesięciominutowe przedstawienie "When We Meet Again" ("Kiedy się znów spotkamy") grupy Me and the Machine z Brighton, znanego na Wyspach ośrodka nowych mediów. W ciemnej sali zakładam gogle wideo i słuchawki podłączone do iPada. Obraz przenosi mnie do podziemi, ktoś bierze moją dłoń i prowadzi mnie wzdłuż ściany, dokładnie widzę pęknięcia na kafelkach. Głos w słuchawkach każe mi spojrzeć ma własne stopy - złudzenie jest całkowite, czuję się, jakbym wszedł w ciało innej osoby. Ta kraciasta koszula, dżinsy i trampki zdecydowanie nie należą do mnie.

Performance Sama Pearsona i Clary Garcii Fraile zaciera granice między rzeczywistością wirtualną i prawdziwą. Oszukuje wszystkie zmysły. Tańczę walca z partnerką, której co prawda nie widzę, ale wyraźnie czuję jej dłoń na ramieniu. Chwilę później jestem na brzegu morza, czyjaś ręka podaje mi wirtualną truskawkę, która jednocześnie materializuje się w moich palcach. Podnoszę owoc do ust, zatapiam w nim zęby - smakuje jak truskawka.

Kiedy po dziesięciu minutach zdejmuję gogle, czuję się, jakbym obudził się ze snu. Sporo czasu zajmuje mi odnalezienie drzwi w ciemnej sali. I do końca nie jestem pewien, czy świat, do którego wracam, jest prawdziwy.

Samotność w sieci

Nowe technologie nie tylko zmieniają język teatru, ale także stają się tematem przedstawień. Pracujący w Wielkiej Brytanii włoski choreograf Luca Silvestrini w spektaklu "LOL" analizuje wpływ portali społecznościowych na relacje międzyludzkie. Sześciu tancerzy recytuje teksty zaczerpnięte z Facebooka. To typowe statusy i wizytówki użytkowników: ich wiek, ulubione książki i potrawy, wyznania i złote myśli. Odpowiednikiem internetowej autoprezentacji są solowe występy, w których tancerze popisują się, próbując przyciągnąć uwagę innych. Taksują się nawzajem wzrokiem, oceniają, kto jest lepszy, bardziej atrakcyjny.

Wbrew tytułowi, który jest skrótem od używanego często na chatach pozdrowienia "Lots of Love" (dużo miłości), portale społecznościowe w tym spektaklu są domeną alienacji. Skupieni na sobie i własnych emocjach bohaterowie nie potrafią tylko jednego - spojrzeć sobie w oczy.

To nie przypadek, że cyfrowe technologie wykorzystywane są głównie w przedstawieniach dla jednego widza. Teatr wydobywa ich destrukcyjną cechę - zaprojektowane, aby łączyć, w istocie oddalają użytkowników od siebie. Kiedy wirtualne światy gasną na ekranach, kiedy milknie cyfrowa linia informacyjna, zostajemy sami ze swymi nierozwiązanymi problemami. Na szczęście wciąż jeszcze istnieje teatr analogowy, w którym można spotkać żywego człowieka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji