Artykuły

"Wszyscy moi synowie"

OGLĄDANA po "Czarownicach z Salem", ale znacznie wcześniejsza, bo powstała w 1947 r. sztuka pt. "Wszyscy moi synowie" A. Millera, nie wywołuje już tak silnego wrażenia.

"Wszyscy moi synowie" w porównaniu z "Czarownicami", to sztuka bardzo prostolinijna i jednoznaczna. Adresowana do społeczeństwa amerykańskiego lat czterdziestych przypominała najprostsze kardynalne zasady moralne, rzucała imperatyw przywrócenia życiu społeczeństwa poddanego prawom dżungli podstawowych norm etyki humanistycznej. Demaskowała szkodliwe mity burżuazyjne, np. mit uświęcającego środki sukcesu ekonomicznego.

Centralnym problemem dramatu Millera jest degeneracja moralna bourgeois, który, traktując pieniądz jako swego boga, skłonny jest do uświęcania najnikczemniejszych, najbardziej gangsterskich sposobów zdobywania pieniędzy. Wina Joe Kellera polega na tym, że z całą świadomością zła, które wyrządza, sprzedaje armii walczącej z Niemcami pęknięte silniki samolotowe. Keller w pełni zdaje sobie sprawę z tego, że osiągnięte w ten sposób zyski zostaną opłacone niechybną śmiercią lotników. Ale nie trawią go wyrzuty sumienia. Przyciśnięty do muru przez najbliższych broni się, uzasadniając swoje postępowanie względami na dobro rodziny żyjącej teraz w dostatku, obiektywnymi, niezależnymi od niego prawami życia. To prawda, że 21 żołnierzy latających na maszynach z jego silnikami przepadło bez wieści. Jego syn też zginął na wojnie śmiercią lotnika, ale z innych powodów. Tamci zaś, to nie byli jego synowie. Zatem spać można spokojnie. Ale za zbrodnię trzeba zapłacić. Sądu moralnego nad Kellerem dokonuje jego młodszy syn, reprezentant gniewnego pokolenia tych, co niosą zagładę jałowemu życiu mieszczańskiej rodziny. Świat, w którym panują takie zwyczaje - woła Chris - to zwierzyniec! Ostatecznie Keller przegrywa, potwierdzając aktem samobójstwa sens i wagę nadrzędnego, społecznego i moralnego porządku rzeczy. Utwór jest manifestacją optymizmu, nadziei, że istnieją szanse zintegrowania jednostki ze społeczeństwem, że "nie wszystko stracone".

Elbląskie przedstawienie w reżyserii Jadwigi Marso zmierza do wydobycia z tekstu literackiego treści moralnych, ideowych i psychologicznych w sposób najprostszy i możliwie najbardziej czytelny. Obywa się bez udziwnień i zauważalnych ingerencji interpretatorskich. Styl inscenizacji słusznie ciąży w kierunku konwencji naturalistycznej i odpowiada kameralności założenia sytuacyjnego. Z tym większym zdziwieniem przyjąć należy propozycję scenograficzną K. Pankiewicza. Samo działanie sceniczne rozwija się w środkowej części przestrzeni scenicznej, gdzie ustawiono białe ogrodowe fotele i stoliki, efektownie kontrastujące z cienistą głębią sceny. Otóż tylną część sceny zabudowano rozległym rusztowaniem, które nie wiadomo dlaczego muszą pokonywać aktorzy schodzący za kulisy. Równie mało funkcjonalne i niezasadne jest zlikwidowanie tylnej kurtyny i obnażenie maszynerii teatralnej. Podejmując obliczony na "efekt w sobie" eksperyment scenograficzny nie pomyślano o konsekwencjach akustycznych, wynikających z usunięcia tylnej kurtyny. Słowo ze sceny ledwie dociera do środka widowni. Nie przemyślano też należycie rozrządu świateł, pozostawiając środkową część sceny z wejściem na rusztowanie bez należytego oświetlenia, co sprawia, że aktorzy poruszający się po scenie niespodzianie wychodzą ze strefy światła, zanurzając się w półmrok.

Wybitniejszych i godnych odnotowania prezentacji aktorskich nie było. W sumie widowisko było tylko poprawne, raczej letnie niż zagrzewające. Udział w przedstawieniu wzięli: Wacław Rybczyński (Joe Keller). Janina Bocheńska (Kate Keller), Jerzy Grałek (Chris), Joanna Biesiada (Annie Deever), Edward Wnuk (George Deever), Ryszard Machowski (dr Jim Bayliss) i Maria Ejnik (Susie Bayliss).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji