Artykuły

Chcesz posłuchać Miłosza, a słyszysz Grabowiecką

"Sen Eurydyki" w reż. Joanny Grabowieckiej w klubie Żak w Gdańsku. Pisze Magdalena Hajdysz w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

"Sen Eurydyki" w reżyserii Joanny Grabowieckiej mógłby posłużyć za temat rozprawy "jak młodzi czytają dziś wielkich poetów".

Mierzyć się z twórczością Czesława Miłosza - zwłaszcza w teatrze - zawsze uważałam za przedsięwzięcie karkołomne, wymagające nie lada odwagi. Tym bardziej, gdy tak zwana "młoda reżyserka" bierze na warsztat nie tylko jeden z ostatnich poematów artysty, zawierający jego poetyckie credo i filozoficzny traktat na temat życia, ale swobodnie dobiera do niego fragmenty z innych dzieł poety. Rezultat tego eksperymentu nie przyprawił mnie o zawał serca, choć pewnie "miłoszologów" mógłby.

Po prawej stronie ciemnej, niemal pustej sceny gdańskiego Żaka mała elegancka kanapa, regalik na książki i lampę. Oświetlony skąpym światłem siedzi na kanapie stary mężczyzna (Jerzy Kiszkis) podpierając się laską. Po lewej stronie katafalk. Z obrazu, który zastajemy na wstępie "Snu Eurydyki", na pierwszy plan wysuwają się więc samotność i śmierć. Samotność w obliczu śmierci. Oto schorowany, przygarbiony poeta - właściwie jedynie z reżyserskiego zamysłu Joanny Grabowieckiej wiemy, że to Czesław Miłosz - podsumowuje i na nowo nazywa swoje życie po stracie ukochanej żony Carol Thigpen-Miłosz (gra ją Halina Winiarska). A ona nieprzerwanie, jak zwykła to robić za życia, czuwa nad nim, podtrzymuje go, pociesza - teraz już tylko, jako duch. Elegancka, zaradna, świetnie wykształcona dobrowolnie przyjęła rolę towarzyszki życia poety lirycznego, a ci: "Mają zwykle ( ) zimne serca./To niemal warunek. Doskonałość sztuki/Otrzymuje się w zamian za takie kalectwo." - pisał Miłosz w poemacie "Orfeusz i Eurydyka", na podstawie którego powstał spektakl Grabowieckiej. Próżno jednak dosłuchiwać się w nim noszonych w pamięci cytatów z tego pięknego wiersza. Grabowiecka, która jest także autorką scenariusza do "Snu Eurydyki", poczęła sobie w iście postmodernistyczny sposób, wykorzystując Miłosza do wypełnienia własnej wizji - nie tylko jego intymnego świata, budowanego w końcu na faktach z jego biografii, ale też bardziej uniwersalnej historii miłości dwojga ludzi.

Z dużą odwagą i sporym wyczuciem stworzyła obraz-kolaż z klasycznego teatru dramatycznego i "klasycznego" aktorstwa połączonego z tańcem, śpiewaną m.in.. techniką śpiewu białego XIX wieczną pieśnią żałobną oraz również na żywo "miksowaną" muzyką z nagrań i komputera. Udało jej się stworzyć spektakl przejrzysty i czytelny. Nie ma w nim miejsca na przypadkowość, niepotrzebne słowa czy ruchy. Jego wielką zaletą jest właśnie to ogromne skupienie, które udziela się widzowi, oraz uważność słowa. Mimo że aktorzy nie mówią tam bezpośrednio ani Miłoszem, ani wierszem, atmosfera jest poetycka i nasycona poezją.

Główny bohater - Miłosz i Orfeusz zarazem - przez cały niemal spektakl siedzi nieruchomo na kanapie. Wszystkie wydarzenia zdają się rozgrywać jedynie w jego wyobraźni - i bardzo piękna, choć już niemłoda, tańcząca muza-nimfa o greckich rysach twarzy (Elpiniki Iosifina Papadaki), i przystojny młody Orfeusz (Sebastian Świerszcz), jej mąż, który po jej śmierci przybywa do Hadesu, by wyrwać ją z rąk okrutnych Eryń. Tylko odwiedziny zmarłej Carol wydają się mieć inny od tych wizji status realności. Ten trzy- a nawet czterostopniowy "podział realności" zachowują także aktorzy. Stary poeta wygłasza swoje monologi bez silenia się na interpretację tekstu, jakby w zadumie, od niechcenia, do samego siebie. Kwestie Carol są już barwniejsze. W jej niewidzialnym towarzystwie poeta ożywia się, rozpogadza. Nierealność "sceny z wyobraźni", z poematu, buduje między innymi muzyka autorstwa Karoliny Rec i Piotra Kurka, ale też spowolnione ruchy, teatralne gesty i miny aktorów. Odmienny od pozostałych status mają sceny obrzędowe, przypominająca ludowe misterium symboliczna scena śmierci Eurydyki czy wzruszająca scena mycia i ubierania jej martwego ciała. Autorka spektaklu wiele miejsca pozostawiła widzom na wzruszenia. Wywołały je nie tylko znakomite wykonania pieśni przez chór żeński (Marta Hnat, Justyna Jarzębińska, Agata Jewstafiew, Agnieszka Kamińska, Irmina Knapik, Roksana Kostyk i Sabina Nycek), komentujący zdarzenia i powtarzający kwestie bohaterów niczym chór z greckiej tragedii, ale też kilkuletnia aktorka, która zagrała córkę prowadząca pogrążonego w cierpieniu ojca do ciała zmarłej matki.

"Sen Eurydyki" trudno jest jednoznacznie ocenić. Z jednej strony nie brak mu nieco naiwnych i trącących myszką rozwiązań teatralnych - jak choćby wiara, że widz nie widzi już tego, co nieoświetlone punktowym światłem, lub ubieranie ducha żony poety w obcasy, a potem nakazywanie jej, by bezdźwięcznie schodziła ze sceny. Drażni też nieco patetyczne aktorstwo Świerszcza - choć częściowo uzasadnione w przypisanej mu stylistyce oraz szkolno-teatralne gesty chóru. Duży niedosyt pozostawia fakt, że, przychodząc, by posłuchać Miłosza, słyszy się - nienajgorzej posługującą się piórem, ale jednak - Grabowiecką. W całości, jako spektakl "studyjny" - ciekawe i w dużej mierze udane poszukiwania w materii teatru - "Sen Eurydyki" uratowały wzruszające śpiew i taniec. I dla nich wart był zobaczenia i usłyszenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji