Artykuły

Trzecia żona Shreka

Pomimo młodego wieku MARTA WIEJAK występowała już przed publicznością Warszawy, Wrocławia, Gdyni i Radomia, współpracowała z Mariuszem Trelińskim i Mitzi Hamilton, przyczyniła się do sukcesu gry "Wiedźmin 2". Teraz stoi przed jednym z największych wyzwań w swojej karierze: główną rolą żeńską w musicalu "Shrek".

Przypadek, odrobina szczęścia i talent - to przepis na artystyczną karierę Marty Wiejak. Sama jej nigdy nie planowała, bo - jak zaznacza na każdym kroku - w jej życiu wszystko dzieje się spontanicznie. Artystyczną przygodę rozpoczęła już w szkole podstawowej. - Miałam wówczas do wyboru próby z tańca nowoczesnego i baletu. Nie wiedziałam nic ani o jednym, ani o drugim. Wybór padł na balet - wspomina aktorka.

Taneczna zabawa w amatorskim zespole zakończyła się sukcesem. W wieku 9 lat otrzymała przepustkę do szkoły baletowej. - Zostałam wybrana, ale nie obyło się bez problemów - mówi Wiejak. - Moja mama była bardzo temu przeciwna. Pamiętam, że siedziałam wtedy w wannie i krzyczałam "Chcę koniecznie iść do tej szkoły!".

Pomimo sprzeciwu mamy - która do końca wierzyła, że córkę wyeliminuje lekka wada kręgosłupa - Marta udała się z rodzinnych Puław do Warszawy na egzamin do szkoły baletowej. Do której ostatecznie się dostała. Opuściła rodzinny dom i zamieszkała w artystycznej bursie. - Spędziłam tam jednak tylko rok. W pewnym momencie zatęskniłam za domem i Puławami. Rodzice byli bardzo zadowoleni - wspomina.

Po powrocie nie zrezygnowała jednak z realizowania swoich artystycznych zainteresowań. Jednak o balecie mogła już zapomnieć, bo na powrót do szkoły było za późno. Wróciła więc do amatorskiego tańca, w tym przede wszystkim do stepu, w którym w 2003 r. zdobyła wicemistrzostwo Polski.

Pokazać emocje

W liceum przyszedł czas na musical. Martę zafascynował zarówno film, jak i obcowanie z wielką sceną. Często odwiedzała warszawski Teatr Roma, gdzie oglądała m.in. "Grease", "Piotrusia Pana" i słynne "Koty". - Przeglądałam wówczas informacje o aktorach, którzy pracują w tym teatrze. Okazało się, że co druga osoba kończyła gdyńskie Studium Wokalno-Aktorskie przy Teatrze Muzycznym im. Baduszkowej - mówi.

Wiejak postanowiła tam zdawać. W planach miała również szkołę w Krakowie. Niestety, egzaminy w obu pokrywały się i ostatecznie wybrała studium. - Nie wiedziałam, czego się tu spodziewać - przyznaje dziś. - Nie byłam wtedy jeszcze nigdy w Gdyni, nie znałam tego teatru, jego spektakli. Nie wiedziałam, że pracował tu Jerzy Gruza i Danuta Baduszkowa.

Podczas nauki nie miała większych problemów. Radziła sobie zarówno z tańcem i śpiewem, jak i aktorstwem. Największym wyzwaniem była jednak psychika. - Potrzebowałam czasu, aby otworzyć się, pokazać emocje i zaufać ludziom, którzy mnie prowadzili - podkreśla. - Oczywiście najwięcej daje praktyka; praca na scenie i obserwacja. Poza tym, jak już jesteś na scenie, to nie masz wyboru. Musisz robić to, co do ciebie należy.

Na scenie Teatru Muzycznego wystąpiła bardzo szybko. - W studium adepci pojawiają się w spektaklach już na drugim roku, ale mi się udało szybciej - wspomina Wiejak. - W trakcie realizacji "12 ławek" okazało się, że potrzebna jest osoba od stepu. W peruce z dredami towarzyszyłam na scenie beatbokserowi.

Na praktykę w czasie nauki w Studium nie mogła narzekać. Zagrała w wielu gdyńskich produkcjach, m.in. w "Fame", "Francesco" i "My Fair Lady". W pamięci szczególnie zapisał się "Dracula" w reżyserii Macieja Korwina. - Weszłam do spektaklu już po jakimś czasie grania tego tytułu. Nawet nie do końca wiedziałam, co dokładnie dzieje się w poszczególnych aktach. Tam po raz pierwszy pojawiłam się na scenie z mikroportem. Towarzyszył temu wielki stres. Miałam odśpiewać jedną linijkę tekstu, ale chyba z dwa razy się pomyliłam. Odśpiewałam coś innego, ale w podobnym klimacie - wspomina rozbawiona.

Okres Studium ocenia jednak przede wszystkim przez pryzmat swojej pozycji w teatralnym zespole. - Mam wrażenie, że zawsze byłam przede wszystkim tancerką. Gdy w teatrze ktoś zauważy twój atut, to go wykorzystuje. Więc w Teatrze Muzycznym szybko ukierunkowano mnie w stronę tańca - zaznacza.

Nie tylko taniec

W międzyczasie Marta szukała innych dróg do realizacji się na scenie. Pierwszą wielką przygodą był casting do spektaklu "A Chorus Line" we wrocławskim Teatrze Capitol w 2008 r. Pojechała na niego jeszcze w trakcie Studium. - Wszyscy uważali uwagę, że to spektakl w sam raz dla mnie - opowiada. - Zjawiłam się we Wrocławiu już na ostatnim etapie przygotowań. Castingi zostały zakończone, ale z obsady wypadła jedna osoba i pojechałam na przesłuchanie uzupełniające.

We Wrocławiu została rzucona na głęboką wodę. Nie tylko wygrała pierwszy casting w życiu, ale też otrzymała rolę u znanej reżyserki. "A Chorus Line" przygotowywała bowiem Mitzi Hamilton, która grała w pierwszej wersji spektaklu na Broadwayu, a teraz ma wyłączność na robienie tego tytułu. Wiejak: - To przesympatyczna kobieta. Utrzymywałam z nią kontakt na długo po premierze.

Spektakl we Wrocławiu tworzony był od początku do końca zgodnie z przywiezionym przez reżyserkę wzorcem. - Nie wiem, czy to było dobre, czy złe, ale nie mogliśmy pokusić się o swoje rzeczy; wszystko było z góry ustalone - wspomina Marta. - Mitzi dążyła do perfekcji, znała każdy gest i ruch choreografii. Wszystko było idealne i uporządkowane.

Po ukończeniu studium i przygody z Wrocławiem - gdzie spektakl "A Chorus Line" stosunkowo szybko zszedł z afisza - Wiejak postanowiła opuścić Gdynię. Z perspektywy czasu ocenia tę decyzję bardzo pozytywnie. - To była spontaniczna decyzja - opowiada. - Chciałam wyjechać, poznawać ludzi i nowe miejsca. W Teatrze Muzycznym jest bardzo dużo ludzi na etacie, w tym mnóstwo pięknych kobiet. Nie wyobrażałam sobie, że w jakikolwiek sposób mogę stanąć do tej rywalizacji, że uda mi się tutaj przebić. Teraz, gdy widzę, że nie chcą mnie na castingu, mówię "OK" i jadę dalej. Nie przejmuję się małymi porażkami. A na etacie ciągle byłabym zdana na decyzje jednego człowieka, dyrektora lub reżysera.

Wielki świat

Z Gdyni Marta trafiła do stolicy - bez pieniędzy, ale za to z przyjacielem. Na miejscu okazało się, że właśnie odbywa się casting do "Borysa Godunowa" w reżyserii Mariusza Trelińskiego w Operze Narodowej. - Może nie było to bardzo wymagające zadanie, ale liczyła się dla mnie możliwość rozwoju, regularnej pracy oraz samo miejsce i jego atmosfera - mówi tancerka.

W ten sposób Wiejak rozpoczęła pracę z najbardziej gorącym nazwiskiem polskiej opery. Po "Borysie Godunowie" trafiła na zastępstwo do opery "Oniegin" i w końcu - z castingu - do "Traviaty" w 2010 r. - Treliński lubi osoby tańczące, ale nie do końca ustawione klasycznie. Podobało mu się, że jestem wszechstronna, że potrafię zatańczyć, ale i coś zagrać - zaznacza aktorka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji