Gorzki tort w Teatrze Polskim
"Kotka na rozpalonym blaszanym dachu" w reż. Kuby Kowalskiego w Teatrze Polskim w Poznaniu. Pisze Marta Kaźmierska w Gazecie Wyborczej - Poznań.
Kubie Kowalskiemu, reżyserowi spektaklu "Kotka na rozpalonym blaszanym dachu", którego premiera odbyła się w czwartek w Malarni Teatru Polskiego, udało się głośno powiedzieć na scenie coś, co w słynnym filmie Richarda Brooksa z 1958 r. zostało ledwie zarysowane. Choć od ekranizacji dramatu Tennessee Williamsa z Paulem Newmanem i Liz Taylor minęło ponad pól wieku, o tym "czymś" wciąż wolimy szeptać. Czasem lubimy też sobie porechotać, jak posłowie polskiego Sejmu podczas jednego z ubiegło tygodniowych posiedzeń.
Co tak ubawiło naszych parlamentarzystów? Wyrażenie "chwyt poniżej pasa" wypowiedziane z mównicy w merytorycznej dyskusji przez Roberta Biedronia, posła na co dzień niekryjącego swojej homoseksualnej orientacji.
Dlaczego o tym piszę? Bo z homoseksualną tożsamością w świecie, w którym wciąż bardziej interesuje nas rozporek sąsiada, niż nasz własny, zmaga się także jeden z bohaterów "Kotki...", Brick. Razem z pełną pretensji żoną - Margaret (świetna, wyrazista Ewa Szumska) Brick (znakomity Michał Kaleta) przyjeżdża do rodzinnego domu, by świętować urodziny ojca-bogacza (bardzo przekonujący Wojciech Kalwat). Rodzinne piekiełko nawiedzi też brat Bricka - Gooper (dość nijaki Jakub Papuga) - przykładny prawnik z piątką dzieci i szóstym w drodze, wraz z żoną, która kolejne porody traktuje nieomal jak misję. Jest wreszcie Mamuśka (Teresa Kwiatkowska, szkoda, że tym razem skazana na granie roli na jednej nucie), która z pobłażliwym uśmiechem przyklepuje rodzinne konflikty, byleby tylko w domu panował spokój i szczęście.
Nikt tu jednak nie jest szczęśliwy: Brick z butelką w ręku opłakuje śmierć przyjaciela i zaprzepaszczoną karierę sportowca. Odrzucona przez męża Margaret walczy ze społecznym piętnem "tej, która nie ma dzieci". Tatulek z odrazą spogląda na starszego syna i jego żonę i - choć jest śmiertelnie chory - marzy o młodej kochance.
Prawda - o życiu ukochanego młodszego syna i o własnej chorobie - będzie dla Tatulka jak wyrok. Ale gorszy od każdej prawdy jest w "Kotce..." fałsz, który rozkłada od środka cały rodzinny organizm. - Lepsza już prawdą choć ma różne oblicza i rozmaicie kosztuje - mówi ze sceny reżyser ustami księdza.
Szkoda, że w jego "Kotce..." obok bardzo dobrych scen (Brick kontra Tatulek, jadowite monologi Margaret) następują chwile, w których oglądamy gadające głowy (urodzinowe przyjęcie z różowym, kilkupiętrowym tortem i piosenką "Dziś są twoje urodziny" Ryszarda Rynkowskiego...).