Artykuły

Ulica wspomnień

Każdy ma swoją ulicę. Na moją patrzyłam ze skąpanego w kwiatach balkonu babci. W jasne, słoneczne przedpołudnie, przez szparki między balkonowymi drążkami można było zobaczyć idącą na zakupy sąsiadkę, niosącą ogromnych rozmiarów torby. Zaraz będzie wracać z piekarni, dźwigając duże bochny chleba, których zapach rozejdzie się po całej ulicy.

Na tej ulicy wszystko było przewidywalne. Siedząca w oknie na parterze sąsiadka musiała w tej chwili westchnąć ze współczuciem i zrobić złośliwą uwagę na temat dorosłych synów pani z siatkami, którzy tylko czekają, aż matka wszystko za nich zrobi. Za moment przyłączała się do niej sąsiadka z przeciwka i rytuał obgadywania zaczynał się jak każdego poranka. Kiedy zjawiał się ktoś obcy na mojej ulicy, owszem budził zainteresowanie, ale znacznie mniejsze niż sąsiadka z siatkami. Dla kobiet z mojej ulicy obcy był tajemnicą, nie niósł swojej historii niczym wypchanych chlebem toreb. Każdy ma swoją "magdalenkę".

Ulica Piotra Cieślaka, który w "Słowackim" przygotował przedstawienie "Godzina, w której nie wiedzieliśmy nic o sobie nawzajem", jest nudna. Zjawiają się na niej milczące postacie, z których żadna nie niesie swojej historii. Każda natomiast ma podręczny bagaż stereotypów, który przez swą oczywistość wprowadza widza w senną monotonię. A to uosobienie piękności poprawia swą sukienkę, oglądając się za strażakami, biegnącymi do pożaru, a to cieć zamiatający ulicę patrzy z nienawiścią na chłopca na hulajnodze - potencjalnego rozrzucacza śmieci.

Stereotypy postaci przerzucane są na stereotypy sytuacji. Jak ulicą ciągnie grupa ludzi to oczywiście jest to pielgrzymka do Częstochowy. Prowadzący ją ksiądz musi zająć podczas odpoczynku najwygodniejsze miejsce, nie zwracając uwagi na ciężarną niewiastę, a kelnerka z cukierni wynieść wiadro z wodą do picia. Jak pojawia się góralska wycieczka, to przewodnik będzie pokazywał jej kurtynę Siemiradzkiego. I tak dalej i tak dalej...

Nie wiem, jak na scenie można by było pokazać, miast banalnych sylwetek czy rodzajowych scenek, historie, które niosą w sobie bohaterowie sztuki. Wiem tylko, że reżyser powinien pobudzić tak wyobraźnię widza, by ten sam potrafił ją sobie "dośpiewać". Tak jak w zabawie, w którą często bawiłam się z przyjaciółmi na studiach. Przychodziliśmy do ulubionej kawiarni i obserwowaliśmy ludzi siedzących przy sąsiednich stolikach. Metodą Stanisławskiego wymyślaliśmy, kim są, o czym rozmawiają, skąd przyszli i gdzie zaraz pójdą.

Starsza pani trzymająca za rękę szpakowatego mężczyznę mogła być jego dawną miłością. Spotkali się po latach. On ma żonę, dzieci, ona bawi już wnuki. Co z nim dalej będzie, czy to tylko jednorazowy powrót do przeszłości? Dyskutowaliśmy zawzięcie, gdy od sąsiedniego stolika zaczęły dochodzić nas odgłosy kłótni. Już zostawialiśmy starszą parę w spokoju z ich sentymentalnymi wspomnieniami i zabieraliśmy się do analizowania losów rozmawiających podniesionym głosem młodzieńców.

Cieślak nie dał widzom szansy na uruchomienie fantazji. Dlatego podczas bardzo długiej "Godziny..." częściej zastanawiałam się nad tym, gdzie w takim pośpiechu udali się młodzi ludzie, opuszczający spektakl w połowie niż nad samotnością rybaka niosącego taaaaką rybę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji