Artykuły

Stanisław Ignacy Witkiewicz: "Maciej Korbowa i bellatrix"

Chyba żaden z polskich reżyserów teatralnych nie miał równie błyskotliwego debiutu w minionym czterdziestoleciu. Krystian Lupa olśnił przed 10 laty swoim przedstawieniem dyplomowym przygotowanym w krakowskiej PWST, zarówno zwykłych widzów, jak znawców teatru. Gdyby zrealizował tylko to jedno przedstawienie: "Nadobnisie i koczkodany" Stanisława Ignacego Witkiewicza i nic więcej - już ono jedno wystarczyłoby, aby młody reżyser znalazł się w historii naszego teatru.

"Maciej Korbowa i Bellatrix" zamyka cykl przedstawień witkacowskich Krystiana Lupy na scenie Teatru im. Cypriana Norwida, bowiem, jak chodzą słuchy, reżyser rozstaje się z tym teatrem po dziesięciu latach współpracy.

Zakończenie znaczące. To prapremiera dramatu Witkacego (6 IV 1986), uważanego za jeden ze słabszych utworów tego autora i omijanego przez innych realizatorów ze względu na skalę piętrzących się trudności. Domniemywać można, że liczne przeszkody, jakimi najeżony jest tekst, w tym wypadku mogły raczej zachęcać do wzięcia go na warsztat. Powstał spektakl, obok którego nie można przejść obojętnie, do którego powraca się myślami, nawet jeśli oglądało się go z pewną dozą niecierpliwości.

Jest to przedstawienie krańcowo odmienne od debiutanckich "Nadobniś i koczkodanów". Tamto pierwsze, niebywale atrakcyjne, pełne komicznych efektów, humoru, czyniło z Witkacego dramaturga, którego zdolny byłby pojąć każdy zwykły zjadacz chleba. Tym razem odnieść można wrażenie, że twórca spektaklu rozwiązuje łamigłówkę, jaką stanowi tekst, nie troszcząc się specjalnie o to, na ile rzecz wyda się zrozumiała przeciętnym widzom.

Reżyser ukazuje (zgodnie z wyjaśnieniem samego autora) "przeżycia bandy zdegenerowanych byłych ludzi na tle mechanizującego się życia". Publiczność ulokowana zostaje na scenie podobnie jak w "Pragmatystach", aby z odległości paru kroków obserwować neurotyczne zachowania kilkorga człekopodobnych stworzeń, oddzielonych od widzów (ten sam chwyt co w "Pragmatystach") metalową kratą.

Elementem organizującym przedstawienie i nadającym mu klasę jest bardzo piękna muzyka. Również, scenografia wprowadza nas w klimat oczekiwania na zbliżającą się Apokalipsę. Niestety, aktorsko przedstawienie jest nijakie. Przede wszystkim brak tu Macieja Korbowy, który jest osią dramatu. Ten, którego widzimy (Wojciech Ziemiański) jest sympatycznym, przeciętnym, ładnym chłopcem. To wszystko. Całkowicie przesłania go osobowość Bellatrix (Ewa Sobiech), która jest przekonująca i intrygująca w swej dwuznacznej roli. Również Teozoforyk (Irmina Babińska) przykuwa uwagę. Te dwie role nie ratują jednak całości. Mimo to, niektóre obrazy mocno utrwalają się w pamięci, powraca nastrój pełen trwogi, niepokoju, katastroficznych przeczuć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji