Artykuły

Niezwykły widz uhonorowany przez legnicki teatr

Bez niego przez 30 lat nie było w Legnicy prawie żadnej premiery - opuścił tylko jedną, z powodu choroby. Na ostatnią, "Orkiestry" w cechowni ZG Lubin, przyjechał na przepustce ze szpitala - duża scena Teatru im. Modrzejewskiej od piątku nosi imię swojego widza, Ludwika Gadzickiego. Wspomnień o nim wysłuchała Magda Piekarska z Gazety Wyborczej - Wrocław.

Duża scena legnickiego teatru od piątku nosi imię swojego widza, Ludwika Gadzickiego. To ewenement w światowej skali. Ale też widz jest wyjątkowy - to zmarły 6 listopada lubiński polonista, poeta, dla którego teatr był sensem życia.

Ludwik Gadzicki, absolwent polonistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim, kilka lat spędził w klasztorze, studiował też filozofię. Pisał wiersze (debiutował przed ponad 40 laty na łamach "Tygodnika Powszechnego", dwa jego tomiki ukazały się drukiem) i prowadził przez wiele lat dzienniki, które nazywał memuarami. Pochodził z Piotrowic w gminie Kostomłoty, tam też został pochowany. Uczył w lubińskim technikum górniczym. Miał w życiu dwie wielkie miłości: teatr i poezję.

W piątek w Teatrze im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy wspominali go ludzie teatru, nauczyciele, dawni uczniowie, przyjaciele, rodzina.

- Był znakomitym polonistą - mówiła Jolanta Szatarska, geolog, która znalazła się w pierwszej z klas, które prowadził Ludwik. - Kiedy trafił do lubińskiego technikum w 1975 roku, był młody i bardzo przystojny. Nasza wychowawczyni przestrzegała: dziewczyny, tylko się nie zakochajcie. Oczywiście, zakochałyśmy się wszystkie, a ja po pierwszej lekcji pobiegłam do księgarni i wydałam całe stypendium na tomiki poezji. Kiedy trzeba było jechać do teatru, nie liczyły się żadne wykręty. "Panie profesorze, musimy lekcje odrobić" - tłumaczyliśmy. "Odrobicie w nocy" - odpowiadał. I pakowaliśmy się w pociąg do Krakowa, ze stacji pędziliśmy do Teatru Starego, a lekcje rzeczywiście odrabialiśmy w nocy, w drodze powrotnej. Bo na rano musieliśmy mieć gotową recenzję. Nawet kiedy już studiowaliśmy, na krakowskiej AGH, potrafił znienacka wpaść do nas, do akademika i wyciągnąć do Starego, bo tam "Dziady" grali, a wobec "Dziadów" żadna studencka sesja nie mogła przecież nic znaczyć.

O Ludwiku Gadzickim opowiadała też Maria Maczuga, nauczycielka fizyki w lubińskim techniku, przyjaciółka przez 35 lat. - Ludwik był takim moim rezydentem - mówiła. - W domu długo nie miał telewizora, lodówki, nie wiem nawet, czy miał ciepłą wodę, bo jak czegoś potrzebował, dzwonił do mnie i prosił, żeby zostawić przed drzwiami, do środka nigdy nie wpuszczał. Dla niego nie było rzeczy ważniejszych niż teatr, poezja, książki i gazety, na które pół pensji wydawał. Przychodził do mnie, zasiadywał się do późna. Czasem mówiłam: "Ludwiku, ja bym sobie sama posiedziała, poczytała, idź już, połóż się". "Nie, bo jest teatr telewizji" - odpowiadał. "Ale ja się kładę spać!". "To się kładź, ja będę oglądał". Ja bym mu ten teatr pozwoliła oglądać, ale on po spektaklu zwykle zasypiał i chrapał na cały dom!

"W moim teatrze jest miejsce dla królów, pijaków, meneli, świętych. W moim teatrze ściany słuchają spowiedzi nawiedzonych, odepchniętych, poszarpanych" - napisał Gadzicki w wierszu "Teatr moją ojczyzną" dedykowanym legnickiej scenie. Bez niego przez 30 lat nie było w Legnicy prawie żadnej premiery - opuścił tylko jedną, z powodu choroby. Na ostatnią, "Orkiestry" w cechowni ZG Lubin, przyjechał na przepustce ze szpitala.

Kiedy spektakl mu się podobał, był gotów upaść na kolana przed aktorami. A zawsze na podorędziu miał dla nich bukiet kwiatów i bombonierkę. A oni już w trakcie spektaklu wiedzieli doskonale, czy inicjatywa zakończy się sukcesem czy katastrofą - w pierwszym przypadku z miejsca, w którym siedział Ludwik rozlegało się charakterystyczne chrząkanie, w drugim - pełne irytacji sapanie. W obu przypadkach jednak reakcja była dyktowana miłością do teatru.

Dlatego teatr odwzajemniał to uczucie - trzy lata temu, kiedy Gadzicki przechodził na nauczycielską emeryturę, Katarzyna Dworak i Paweł Wolak zaprezentowali publiczności wyjątkowy pokaz swojego spektaklu "Sami", z Ludwikiem w jednej z ról. Zagrał postać potomka autochtonów, Niemca, który przybywa do gospodarstwa bohaterów, żeby odzyskać ojcowiznę.

- Ludwik zadzwonił do mnie, strasznie zdenerwowany - wspominał w piątek Paweł Wolak. I zrekonstruował tamtą rozmowę:

- Paweł, będę w "Samych" - powiedział Ludwik drżącym głosem.

- Tak, wiem, nie denerwuj się.

- Bardzo dobrze, ale jaką rolę zagram?

- Niemca.

- Niemca, Niemca, bardzo dobrze, mój Boże, jak ja się denerwuję.

- Nie ma powodu, tam nie ma tekstu.

- Nie ma tekstu, nie ma tekstu. To jak ja się tego nauczę???

Mimo tremy wystąpił na scenie, a jego rola została nagrodzona owacjami. - Na koniec podszedł do mnie - opowiadał Wolak. - I mówi: "Wiesz, zawsze miałem teatr od przodu, a teraz od tyłu. I to jest dopiero potęga!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji