Artykuły

Edyp w koszuli non-iron

Sezon rozpoczęty. To znaczy sezon w telewizji, bo w sporcie raczej zakończony. Podsumowany. I to podsumowany tak dobitnie, że wieńcząca go sportowa niedziela na długo pozostanie w naszej pamięci. Bańki, jakie nam spuścili na warszawskim stadionie francuscy piłkarze, wśród których podobno był jeden polskiego pochodzenia i przesławne lanie w lekkoatletycznym Pucharze Europy, które starszym panom sprawili w Kijowie młodzi sportowcy, na pewno nie poprawiły samopoczucia milionów telekibiców. Dodać jeszcze trzeba do tego ów dziwny, oszczędnościowy sposób komentowania wydarzeń sportowych nie ruszając się z warszawskiego studia, kiedy to będący w dużo od nas gorszej sytuacji komentator usiłuje opowiedzieć, co widzimy, a raczej - czego nie widzimy na naszych ekranach. "Od lewej stoi zawodnik, którego nie widzimy - entuzjazmował się Konrad Gruda. - Za nim inny zawodnik, którego również nie widać". Dalej jeszcze inny. I tego też nie widać". A ten, którego widać, to jak widzimy, nasz czołowy plotkarz, Adam nie Leszek Kołodziejczyk. Na marginesie ośmielamy się więc zapytać w imieniu bądź co bądź paru milionów telewidzów (a 40 zł miesięcznie), czy to już nie stać telewizji na ekspediowanie i sprawozdawcy wraz z innymi towarzyszącymi sportowcom osobami?

Ten mało polski dzień w Kijowie powetowały nam jednak polskie dni w Soczi, i to nie tylko liczebnością sprawozdawczej ekipy. Sam program wypadł barwnie, interesująco, do czego przyczyniło się przede wszystkim Soczi, a także świetni wykonawcy i pełni poświęcenia realizatorzy, którzy przechodzili sami siebie (w znajomości zwłaszcza języków obcych). Czy nie trzeba by, tak nawiasem mówiąc, wznowić w telewizji lekcji języka rosyjskiego?

I czy nie trzeba by wystawiać w niedzielne popołudnia zabawną jednoaktówkę Montherlanta "Miłość czy punktualność", nad tym właśnie dylematem się troszkę zastanowię. My, którzy kochamy telewizję, nie lubimy, gdy robi nam różne psikusy i niespodzianki. Tu kabel, tam łącze, ówdzie znów coś innego. Przepraszam - przerwa, przepraszam - usterki, przepraszam - spóźnienie. Wierzymy, że sytuacja poprawi się nieco po otwarciu nowego Centrum Telewizyjnego, którego inauguracja przewidziana jest w ramach 15-lecia telewizji, 17 stycznia 1968 roku. Wierzymy, choć doświadczenie uczy nas czego innego... Doświadczenie na przykład poucza nas, że prawdziwej sztuce udziwnienia nie wychodzą na zdrowie. Mieliśmy możność jeszcze raz przekonać się o tym oglądając w poniedziałkowym teatrze TV "Któla Edypa" Sofoklesa. Ów dramat doskonały, zaczerpnięty z mitycznych dziejów Teb, tylko pozornie tamtych dotyczy czasów. Naprawdę jest on powszechny, ogólnoludzki. I tylko pozornie ważne są wyroki bogów. Naprawdę liczą się sprawy ludzi. Ale, by tego dowieść, czyż nie wystarczy przedstawić wiernie losy Edypa i Jokasty w Tebach? Czyż trzeba uciekać się do prezentowania nam Jokasty w sukience w kwiatki i Edypa w koszuli "non-iron"? Myślę, że tragedia tebańskiego króla nie wymaga aż takich zabiegów. Każde przecież słowo tej tragedii, a jeszcze słowo wypowiadane przez takich mistrzów, jak Irena Eichlerówna i Gustaw Holoubek, ma swoją wagę i treść tak emocjonalną, iż wierzy się, że to nie mityczna królewska para, ale zwykli ludzie. I tym silniejsze przecież byłoby wrażenie, gdyby rzecz działa się w Tebach, a nie w skąpym warszawskim telewizyjnym studio.

W najbliższy poniedziałek zapraszamy do teatru na zabawną bulwarową komedyjkę Caillaveta i Floursa "Król", w której wyszydzona zostanie w reżyserii Edwarda Dziewońskiego młoda burżuazja.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji