Artykuły

"Powiedz wahająca się myśli..."

Karmazynowy gabinet hetmana, w którym patrzą ze ścian olbrzymie portrety przodków, a czerwone błyski ślizgają się po ich złoconych ramach, ustępuje w scenach z Horsztyńskim surowej, mrocznej komnacie, gdzie oprócz fotela ślepego starca uderzają wzrok jedynie pancerze i skrzyżowane szable na tle postrzępionego czerwonego płótna. Scenografia STANISŁAWA BĄKOWSKIEGO prosta i umowna, sugestywnie oddaje klimat i tradycje obu domów - szlacheckiego i magnackiego, jednocześnie zaś dobrze współgra z intencjami reżysera spektaklu w teatrze toruńskim, HUGONA MORYCIŃSKIEGO, w którego wizji "Horsztyńskiego" dużą rolę odgrywa sprawa narodowa, obraz tamtej tragicznej epoki końca Rzeczpospolitej, owego roku 1794 - najbardziej chyba dramatycznego momentu w dziejach narodu, kiedy ważyły się jego losy, gdy już tam w Petersburgu zapadała decyzja 3 rozbioru, a insurekcja kościuszkowska - ostatni rozpaczliwy zryw wolnego narodu - usiłowała jeszcze te losy odwrócić.

Nieprzypadkowo ta właśnie data zainteresowała Słowackiego w okresie rozrachunków i gorzkich refleksji po klęsce powstania listopadowego (dramat powstał w 1833 r.). Zarówno zdrajca Kossakowski, spijający głupią szachtę toastami na cześć Katarzyny jak i starzec Horsztyński po tragedii konfederacji barskiej wątpiący w sens zbrojnej walki 3 i żyjący już tylko echem dawnych wydarzeń, czy w końcu nieznajomy, przedstawiciel rewolucyjnej młodzieży i ludu skupionego wokół Jasińskiego - dają w sumie obraz nastrojów i postaw wszystkich warstw narodu w tamtej przełomowej chwili, jakże podobnej do tej, jaka miała miejsce 36 lat później.

Słowackiego interesuje jednak przede wszystkim penetracja postawy człowieka, który nie opowiedział się po żadnej stronie. Badacze literatury podkreślali niejednokrotnie, że Szczęsny stanowi w pewnej mierze drugie wcielenie Kordiana. Jest to jednak Kordian - intelektualista, bardziej refleksyjny i w większym stopniu pozbawiony złudzeń. Jego sceptycyzm i trzeźwa, chłodna myśl uniemożliwiają mu podjęcie decyzji mimo marzeń o wielkości i sławie. Pogłębia poczucie wewnętrznego rozdarcia konflikt z ojcem oraz zawikłane sprawy erotyczne. Z impasu ratuje się Szczęsny psychiczną ucieczką, postawą bierną. Tak interpretują jego zachowanie badacze literatury, a współcześni krytycy widzą w tym postawę egzystencjalisty, dla którego każdy wybór jest ograniczeniem wolności. Spróbujmy jednak spojrzeć na Szczęsnego bez entuzjazmu Kleinera, a wtedy okaże się, że jest to postać trochę sztuczna i nieco irytująca. Zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę konkretny moment dziejowy, w jakim Szczęsnego umieścił autor - jego wahanie i cała ta poza wygląda co najmniej dziwnie. Bo trudno tego nie nazwać pozą. Oto ważą się losy narodu - a on zapatrzony wyłącznie w siebie, w swoje nastroje, uczucia i uczuciątka. Aranżuje sobie schadzkę z dziewczyną, gdy za moment wybuchnąć ma powstanie. Kompletnie nie zainteresowany sytuacją polityczną i dziwnie w niej nie zorientowany - decyzję: przystąpić do powstańców czy targowiczan - pozostawia ślepemu losowi! A przecież widzi, co się wokół niego święci, słyszy toasty na cześć Katarzyny, pogardza małością i głupotą skupionej wokół hetmana szlachty. Poza modną, byroniczną pozą niewiele treści dopatrzeć się można w postaci Szczęsnego. Wydaje się, że na "Horsztyńskim" szczególnie silnie zaciążyła maniera epoki, owo upodobanie do bohaterów niezwykłych, rozdartych wewnętrznie, skłóconych ze sobą i światem. Szczęsny jest poniekąd wcieleniem modnego stereotypu. Toteż granie tej postaci poprzez "tragiczne serio", celebrowanie nastrojów jest już obecnie nie do przyjęcia.

Z wyrywkowych rozmów, jakie Szczęsny prowadzi z Nieznajomym jakże aktualnie brzmi dziś dialog zawierający dobitne określenie jego postawy. W odpowiedzi na agitację Nieznajomego Szczęsny odpowiada: "Więc ja wam niepotrzebny" i uzyskuje replikę tamtego: "Niepotrzebni są przeciwko nam". Te słowa wypowiedziane blisko półtora wieku temu streszczają w sobie myśl przewodnią "Niemców" Kruczkowskiego i wielu innych utworów, które po doświadczeniach II wojny światowej podjęły problem odpowiedzialności również za postawę bierną.

W stwierdzeniu tym zawarta jest możliwość zbliżenia współczesnemu widzowi "Horsztyńskiego" poprzez wypunktowanie zawsze aktualnej problematyki wyboru określonej postawy. Szkoda, że tej szansy nie podjął teatr toruński i poprzestał na tradycyjnej interpretacji tego dramatu i jego bohatera.

Porównywano też niejednokrotnie Szczęsnego z Hamletem i tu Moryciński, a może odtwórca tej roli MAREK BARGIEŁOWSKI wyciągnął wnioski zbyt daleko idące. Wpływ Szekspirowskiej tragedii na utwór Słowackiego nie ulega kwestii, pewne sceny stanowią nawet jakby świadome odwołanie do historii duńskiego królewicza (np. markowanie choroby psychicznej w rozmowie z Ksińskim, scena z Amelią zakończona słowami "...życzę ci wstąpić do klasztoru"), obu bohaterów łączy refleksyjny stosunek do życia i niewiara w jego sens, obaj stają przed decyzją mającą zasadniczy wpływ na ich życie. Różnią się jednak w sposób zasadniczy, bo ze swego odkrycia, że świat taki, jaki istnieje - jest nie do przyjęcia - wyciągają inne wnioski. Hamlet postanawia sam temu światu wymierzyć sprawiedliwość i choć buntuje się przeciwko zemście jego natura humanisty - dokonuje jej. A Szczęsny do końca nie potrafi się określić. Toteż nie może być traktowany jako kopia Hamleta, zwłaszcza zaś Hamleta Maciejowskiego. W inscenizacji tego ostatniego Hamlet przecież się nie waha, cały jest energią, czynem, działaniem. Jego młodość jest jak burza - niszczy wszystko, co znajduje się w jej zasięgu. Że taka interpretacja nie była obca materii szekspirowskiego dramatu - dowiodło przedstawienie Maciejowskiego w Toruniu. Lecz niemal dosłowne powtórzenie przez Bargiełowskiego tamtej roli, maksymalna ekspresja, gra całym ciałem - w "Horsztyńskim" zdaje się być nieporozumieniem. Szczęsny gorący, niecierpliwy, pełen nieukrywanej pasji, nie mający w sobie nic z owego smutku i znudzenia, jakim obdarzył go Słowacki - zaprzecza swym zachowaniem słowom, które wygłasza. W takim ujęciu wiele kwestii jest albo zupełnie nieumotywowanych, albo nie tłumaczy się w sposób dostatecznie jasny.

Mimo wszystko jednak aktorstwo Bargiełowskiego dominuje w tym spektaklu, w którym pozostali wykonawcy niewiele mają w sobie ze Słowackiego. Z wyjątkiem może TATIANY PAWŁOWSKIEJ (Salomea) i częściowo Kazimierza Kurka (Ksińsiki) wszyscy na ogół uprościli i spłycili kreowane przez siebie postacie. WITOLD TOKARSKI pozbawił hetmana osobowości, której odmówić temu człowiekowi nie można. Wydobywając tylko ujemne cechy Kossakowskiego uczynił zeń jednowymiarowy czarny charakter, zapominając że hetman ma w sobie ludzką cechę - miłość do syna. Podobnie JERZY ŚLIWA nie potrafił w sposób sugestywny oddać tragedii ślepego starca, wprowadzał monotonię, był statyczny i koturnowy, a już wręcz rodem z teatru amatorskiego, deklamatorska i sztuczna, była MARTA WOŹNIAK jako Amelia. Niedostatki aktorstwa a przy tym brak dbałości reżysera o tempo spektaklu spowodowały, że wiele scen było martwych i bez wyrazu, a całość pozbawiona nerwu dramatycznego. Ożywienia nie wniosły nawet kapitalne u Słowackiego sceny komiczne, tu niepotrzebnie przedłużone i nużące.

Jest z pewnością rzeczą godną uznania, że półwiecze działalności teatru, w którego repertuarze wielka klasyka narodowa odgrywała zawsze rolę szczególną - postanowił dyr. MORYCIŃSKI zamknąć właśnie dramatem Słowackiego. Jednak brak sprecyzowanej koncepcji reżyserskiej sprawił, że ten niedokończony utwór, niewątpliwie przez to bardzo trudny w realizacji - nie stanowił na toruńskiej scenie zwartej całości. Spoza odległej już dziś problematyki historycznej nie wyłonił się współczesny kształt "Horsztyńskiego". Dylematy intelektualne, polityczne i społeczne epoki Słowackiego pozostały dalekie i obojętne dzisiejszej widowni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji