Wywiad ze...śmiercią
Prapremiera światowa, to brzmi zachęcająco. Zwłaszcza, gdy sprawa dotyczy utworu scenicznego obcego pochodzenia. Rodzime prapremiery - acz niezbyt częste w krakowskich teatrach - traktujemy przecież jako zjawiska normalne. W każdym razie nie tak zaskakujące, jak w przypadku dzieła oraz autora zagranicznego.
Snobizm? Może. Ale nie tylko. Również i ranga polskiego teatru. Zainteresowanie nim coraz większe, w Europie. Sukcesy Teatru Starego w ostatnich latach, na arenie - można rzec: międzynarodowej, zdają się potwierdzać opinię o ciekawie zarysowującej się ekspansji naszej myśli (mówiąc najogólniej) teatralnej poza ojczyste rogatki.
Brzmi to mile dla ucha. Toteż szczypta przekory nie zawadzi, na marginesie tych stwierdzeń, pełnych radosnego podniecenia. Czy istotnie bowiem prapremierowe sztuki - które zawędrowały do nas, mają ów ciężar gatunkowy (literacko-sceniczny), jaki winien cieszyć znawców przedmiotu i krytyczną opinię publiczną?
Co rzekłszy, spieszę donieść, że w Starym Teatrze odbyła się onegdaj prapremiera światowa widowiska Hansa Krendlesbergera "Wywiad" w tłumaczeniu Henryka Voglera i reżyserii Komary Próchnickiej. Austriacki dramaturg gości po raz drugi w Teatrze im. H. Modrzejewskiej. I ponownie realizację sceniczną jego utworu teatr powierza tej samej reżyserce.
Choć, tym razem, zadanie było trudniejsze, aniżeli w "Zadaniu" - czyli w poprzedniej premierze sztuki Krendlesbergera. Przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze: właśnie z uwagi na prapremierowe wprowadzenie "Wywiadu" na deski sceniczne (po telewizyjnej jego wersji w NRF i Austrii), po drugie - wskutek trudniejszej od "Zadania" faktury dramaturgicznej ostatniego utworu Krendlesbergera. Tu nawet nagroda państwowa, przyznana autorowi przez jego kraj ojczysty, nie wyjaśnia do końca sprawy: rangi artystycznej i zawartości ideowej dzieła, które zdobyło sobie rozgłos w wydaniu telewizyjnym.
Zacznijmy tedy od rzeczy podstawowych. Jakie są plusy "Wywiadu"? - Rzadko u nas ostatnimi czasy spotykana uroda ról scenicznych. A więc teatralność wprawdzie zewnętrznej miary, za to w uprawianym najchętniej przez większość naszych inscenizatorów tzw. teatrze reżyserskim - prawie zapomniana. Chyba zapominana niesłusznie. Jest to, powiedziałbym, zasadniczy walor scenariusza. Albowiem "Wywiad" nie tyle prezentuje gęstość materii dramatycznej, zarówno w sytuacjach, jak i w swej głębi filozoficznej - ile właśnie dość szkicowo określa pewien klimat psychologiczny, pozostawiając reżyserowi wolne pole do montażu ujęć tła, retrospekcji, gry wewnętrznej osób dramatu - środkami filmowo-telewizyjnymi.
Już sam tytuł "Wywiadu" sugeruje - dialog. Dialog pozorny, gdyż wiadomo, że osoba udzielająca wywiadu gra w nim główną, jeżeli nie wyłączną rolę. Stąd - popis aktorski. Zwłaszcza, że bohaterką sztuki jest aktorka. Aktorka u schyłku kariery, ale wciąż czynna,
sławna, podziwiana na tyle, by nie dostrzegać w jej życiu (może mniej już - artystycznym) starzenia się. Mimo tego, iż kanwą opowieści scenicznej staje się przeszłość, która wypiera z biografii artystki niemal doszczętnie dzień dzisiejszy. Wywiad urasta więc do miary uteatralizowanego pamiętnika. Nawet, do wymiarów swoiście prowadzonego śledztwa. Czyli - następnym plusem "Wywiadu" staje się jego warstwa sensacyjna. I, aby nie mnożyć już dygresji, dodajmy kolejne walory: strawna melodramatyczność, ambicje wyjścia poza schemat hollywoodzkich "karier gwiazdorskich" przez zarysowanie postaw odpowiedzialności, winy i kary w życiu człowieka, w tym życiu nieoficjalnym, pozbawionym lukru reklamy.
A minusy? Największy - przy wszystkich pozorach teatralności, to rozrzedzona akcja, która - szczególnie w pierwszym akcie wydaje się sztucznie rozdętą ekspozycją dramatyczną. Film potrafi tu stwarzać złudzenie "dziania się", teatr niestety odczuwa wyraźny brak podparcia tekstem biegu wydaneń. Dopiero dwa następne akty torują drogę dramatowi na scenie. Wreszcie filozofia sztuki. Okrucieństwo egoizmu dla uzyskania kariery. Wieczny teatr życia i śmierci, gdy ta ostatnia przeprowadza wywiad - rachunek sumienia ze swą ofiarą (raczej z oskarżoną) - wydaje się w wielu momentach zabiegiem doszywania uogólnień typu egzystencjalnego, aby błahej historyjce dodać głębi.
Nieco zaskakujące akcenty końcowe sztuki, gdy sława okazuje się tylko zasłoną małości ludzkiej - zdążającej po trupach najbliższych osób do celu, nie uznającego społecznej więzi - czynią wrażenie sztuczne. Ich nieoczekiwane nagromadzenie czysto informacyjne, traci artystycznie umotywowaną wymowę. Jest szlachetne w intencjach, ale nie intencje przecież decydują o tym, czy problem nabiera rumieńców dramatycznych. Wprawdzie reżyserka rozwiązała ów deklaratywny węzeł w spektaklu sposobem efekto-wnym - ratując teatralnością obrazu niedostatki literatury - za co należy się jej uznanie, ale w samej kompozycji "Wywiadu" pozostanie to wspornikiem wymagającym... podpory.
Poprzedni dramat Krendlesbergera "Zadanie" był bardziej zwarty w sensie dramaturgicznym. I mimo kompilacyjnego charakteru wielu wątków awangardowego teatru oraz prądów filozofii modnych na Zachodzie - cechowała tę sztukę pewna drapieżność wizji zagrożonego przez nieludzki świat człowieka. "Wywiad" najwyraźniej nie przejawia tych ambicji. Jest natomiast - zwłaszcza od drugiego aktu - bardzo zgrabną opowiastką z elementami sensacji i efektownie przeprowadzanej wiwisekcji sobkowatej natury ludzkiej. Dobrze podpatrzone typy psychologiczne środowiska aktorskiego w świecie zachodnim stanowią tu odskocznię do tragikomedii gwiazdorskich. Europejskie zaś echa tragedii społecznych z przeszłości niedawnej wojny oraz lęki przed obojętnością wobec nowych zagrożeń, choć powierzchowne - pozwalają autorowi oddalić się od banalnego melodramatu najzwyklejszej twórczości komercyjnej. To także się liczy.
Lecz przede wszystkim liczą się w "Wywiadzie" prawdziwie teatralne role. Największe pole do popisu miała tu Zofia Niwińska. Kabotyństwo i pretensjonalność jej Eleny Winters znalazły w ujęciu Niwińskiej tyleż ekspresji, co i umiaru. Była to kreacja wstrząsająca akcentami tragikomicznymi. Dojrzałość artystyczna dużego formatu. Rola jaskrawa, a przecież nie przerysowana w żadnym punkcie. Czystość środków wyrazu zdumiewająca przy tak ogromnej rozpiętości nastrojów, sytuacji - od kaprysów i "gry w grze" - aż po ataki histerii.
Świetnie sekundowała Niwińskiej, jako jej dość dwuznaczna i zarazem sterroryzowana przyjaciółka Doris - Marta Stebnicka. Ta dawno nie oglądana w większej roli artystka zaprezentowała w kilku scenach "Wywiadu" mały majstersztyk aktorstwa charakterystycznego. Tragicznego błazna utajonego w kobiecie, która przegrała własne życie - osobiste i zawodowe - aby być wiecznym cieniem znienawidzonej, sławnej konkurentki. Znienawidzonej, a jednak, na swój sposób, podziwianej oraz darzonej "złą" przyjaźnią.
Wreszcie rola trzecia: reporterki, która jest sędzią (a może Losem?) Eleny. Romana Próchnicka potrafiła nadać tej postaci przekorny kształt psychologiczny. Wyznaczała swą oszczędną grą linię przewodnią spektaklu. Z nieprawdopodobieństw demonizmu wydobyła wszystkie cechy prawdziwości ludzkiego działania.
Do tych trzech planów rozgrywki kobiecego dramatu dostosował się spokojnym stylem aktorstwa - Janusz Sykutera, dość dziwny Doktor na tle złego, a może tylko nieszczęśliwego i zagubionego świata kobiet. Co zręcznie i z dużą inwencją podkreślała scenografia Daniela Mroza. Z kapitalnym "bombowcem" płynącego w przestworzach aktu kobiecego, jak biała ćma rozpostartego nad scenicznym salonem figur woskowych w domu Eleny.
I chociaż trudno tu mówić o wielkiej literaturze dramatycznej, to przecież pomysłowa inscenizacja "Wywiadu", dokonana przez Romanę Próchnicką, pozwoliła przeżyć nam koncercik gry aktorskiej, przy zachowaniu złudzeń, że w tym teatrze chodzi o coś więcej, aniżeli tylko o schemat kariery niezbyt ciekawego człowieka teatru i filmu.