Artykuły

Luksus wyboru

- Czasami się przeciwko castingom buntuję, ale mam świadomość, że taka jest kolej rzeczy. Nawet najwięksi aktorzy muszą się pojawiać na wstępnych przesłuchaniach do roli - mówi KRZYSZTOF PIĄTKOWSKI, aktor teatrów krakowskich

Krzysztof Piątkowski: 27-latek należy do grona najciekawszych młodych polskich aktorów. Urodził się w Łodzi ale studia i życie zawodowe związał z Krakowem. Ogólnopolska widownia pamięta go z seriali "Majka" (Eryk), "Czas honoru" (Szlomo), "Na dobre i na złe" (Artur Kot), z teatru telewizji "Sprawa Emila B" (Emil), z filmów "Karol. Człowiek, który został papieżem", "Mistyfikacja", "Milczenie jest złotem " i najnowszego "Historia Roja, czyli w ziemi lepiej słychać". Niebawem zobaczymy go w serialu "Ojciec Mateusz".

Co decyduje o powodzeniu w tym zawodzie?

- Jeden procent talentu, 90 parę procent pracy, bo resztę stanowią znajomości i aura towarzysząca danej osobie, pozwalająca zaciekawić sobą innych. Zresztą to nie aktorzy decydują o sobie w zawodzie, za to odpowiadają ludzie z teatralnej i filmowej branży.

Czyli wybierając aktorstwo wiedział pan, że nie będzie łatwo?

- Żyłem w przekonaniu, że w moim przypadku będzie to naturalne, wybór aktorstwa był konsekwencją moich działań od najmłodszych lat. Egzaminy wstępne do szkoły teatralnej, studia wydawały mi się kolejnym krokiem. Ponadto zawsze kibicowali mi rodzice, co dawało mi wsparcie, odwagę i determinację.

Pochodzi pan z rodziny aktorskiej?

- Nie, tylko wujek jest zapalonym artystą. Pisze wiersze, które prezentuje na urodzinowych uroczystościach. Mama z zawodu jest laborantką, pracuje w szpitalu. Ojciec prowadzi firmę z żaluzjami.

A rodzeństwo?

- Starszy brat jest po socjologii i pracuje dla dużej korporacji. To on zaszczepił we mnie ciekawość do sztuki.

Dlaczego, będąc łodzianinem, wybrał pan krakowską uczelnię?

- Nie dostałem się do łódzkiej Filmówki, odpadłem po drugim etapie. Złożyłem też dokumenty na wydział lalkowy filii PWST w Białymstoku, ale studiów tam nie rozpocząłem, ponieważ przyjęto mnie jednocześnie do PWST w Krakowie, z czego się bardzo ucieszyłem, bo zawsze marzyłem o zamieszkaniu w tym mieście. Obejrzałem spektakl dyplomowy studentów tej szkoły i ich język do mnie przemówił.

Był pan wyróżniającym się studentem?

- Ta szkoła była wyjątkowym okresem w moim życiu. Brałem udział we wszystkich chyba przedsięwzięciach organizowanych na uczelni. W końcu moje podejście do pracy się zmieniło. Teraz już wiem, że lepiej skupić się na jednym zadaniu, niż szarpać się w kilku równocześnie. Ale wtedy byłem w okresie totalnej fascynacji teatrem i nie wychodziłem ze szkoły.

Dostał pan dyplom z wyróżnieniem?

- Na XXV Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi otrzymałem nagrodę Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego za rolę Septimusa Hodge'a w przedstawieniu "Arkadia".

Po dyplomie myślał pan o pracy w którymś z krakowskich teatrów?

- O mały włos znalazłbym się w Gdańsku, miałem też jechać do Poznania, ale w rezultacie pozostałem w Krakowie, w którym bardzo dobrze się czułem. Grałem w Starym Teatrze i Teatrze im. Juliusza Słowackiego, a także w Teatrze STU.

W Łodzi jest jeden z najlepszych polskich teatrów (Teatr im. S. Jaracza), w którym młodzi aktorzy mogą się w pełni realizować, bo dyrekcja szczególnie o to dba.

- Jestem fanem Teatru Jaracza i jeżdżę na wiele premier. Mam w nim sporo przyjaciół i nawet wystąpiłem na tej scenie przed studiami w spektaklu Waldemara Zawodzińskiego "Tragiczna historia doktora Fausta", u boku wspaniałego aktora Aleksandra Bednarza. Poznałem więc teatr od kulis z wrażliwością licealisty i fascynacją.

Czego dokonał pan w krakowskich teatrach?

- W Starym Teatrze zagrałem tylko w jednym spektaklu "Ksiądz Marek". Grałem w przedstawieniach Agaty Dudy-Gracz, m.in. Merkucja w "Romeo i Julii" w bardzo ciekawej i oryginalnej adaptacji, w "Biesach" rolę Piotra WierchowieńsMego, Edgara w "Królu Lirze" w reżyserii Krzysztofa Jasińskiego, u boku Daniela Olbrychskiego, sierżanta Trottera w "Pułapce na myszy" w reżyserii Olgi Lipińskiej, w "Draculi" Jonathana Harkera w reż. Artura Tyszkiewicza...

W jakim repertuarze widzi pan siebie?

- Najbardziej przekonuje mnie repertuar dramatyczny, który ma dużą dozę komediowości. Jestem przekonany, że wybitną rolę dramatyczną może zagrać jedynie osoba obdarzona dużym poczuciem humoru. Takie aktorstwo przestaje być histeryczne i sentymentalne. Doskonałym tego przykładem jest Krzysztof Globisz, którego jestem wielkim fanem i z którym miałem przyjemność parokrotnie się spotkać w pracy. Za każdym razem zaskakuje mnie swoimi absurdalnymi pomysłami i czujnością na partnera.

Gra pan sporo w filmach i serialach. Jaki ma pan wpływ na ich wybór?

- Chciałbym mieć luksus wyboru tego, co mnie naprawdę interesuje. Tymczasem chodzę na castingi, zdjęcia próbne

i jestem szczęśliwy, gdy otrzymuję ciekawą rolę.

Przyzwyczaił się pan do tego, że jest nieustannie testowany?

Dużo nerwów kosztowało mnie czekanie na telefon z produkcji, aż stwierdziłem, że trzeba to traktować jak miłą niespodziankę.

Prywatnie jest pan sam, czy ma kogoś?

- Mam ukochaną dziewczynę, która jest grafikiem komputerowym.

Ma pan poczucie stabilizacji?

- Czuję je coraz silniej. Za pięć miesięcy będę ojcem, więc czas najwyższy się ustabilizować. Mam już 27 lat, to nie przelewki.

Można o panu powiedzieć, że będzie odpowiedzialnym ojcem?

- Mam nadzieję, że tak.

A gdyby musiał pan zająć się czymś innym, to...

- Od roku jestem studentem na wydziale operatorskim Akademii Multi Art prowadzonej przez Piotra Lenara i uczę się zawodu reżysera obrazu. Mamy zajęcia z wybitnymi polskimi operatorami i innymi ludźmi związanymi ze sztuką wizualną.

Marzenia, ideały...

- Mam marzenia, ale nie chcę się nimi dzielić, bo mogą się nie spełnić. Rozmawiał:

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji