Artykuły

Logika - dramaturgia - teatr

Przede wszystkim - skrót. Trylogia antyczna Aischylosa, "Oresteja" składająca się z trzech pełnych dramatów ("Agamemnon", "Ofiarnice", "Eumenidy") skracana jest zawsze, przy okazji każdego wystawienia współczesnego: dostosowuje się ją tym samym do wymogów obowiązujących dzisiejszy teatr a przy okazji wydobywa i uczytelnia dla współczesnego, jakże wygodnego widza, zasadniczy szkielet dramatycznego wątku. W adaptacji Andrzeja Przybylskiego wręcz zaskakuje żelazna logika skrótu, konsekwencja w dążeniu do wydobycia tych tylko elementów tragedii, które konstruują myśl przewodnią spektaklu: czyn dokonany przez człowieka i prawo do jego osądu.

Pierwsze morderstwo, popełnione przez Klitajmnestrę na Agamemnonie ojcu Orestesa, jest potraktowane jako powód, jako przyczyna do kolejnej zbrodni - zabicia matki przez Orestesa, Klitajmnestra ma argumenty na swoją obronę i ich nie ukrywa. Ale Orestes przybywa do rodzinnego domu na wyraźne życzenie boga Apollona. Do samego czynu nakłania go jednak ostatecznie siostra, Elektra, nienawidząca matki i jej kochanka, żądna zemsty na mordercach ojca. To jej głos powoduje, że ostatecznie słyszymy z ust Orestesa: "Zabiję ją!... Potem - niechaj zginę".

Orestes podejmujący decyzję, to moment kulminacyjny spektaklu. Reszta, to tylko konsekwencja decyzji: Orestes zabija matkę, klątwa rzucona na matkobójcę włącza do akcji Erynie - dla Greków bóstwa ścigające przestępcę, dla nas, gdy dopuścimy się pewnego wulgaryzmu - sumienie. W każdym razie czyn został uznany za konieczny, został dokonany. Pozostaje otwarta kwestia jego osądu.

Ścigany przez Erynie Orestes, ucieka do Aten, miasta najmędrszej z bogów, Pallady. Tu odbywa się sąd nad matkobójcą. W dramacie Aischylosa sądzą Orestesa nie tyle bogowie, co ludzie. Dopiero gdy liczba głosów za i przeciw okazuje się równa, Atena swoim głosem przeważa szalę wyroku na korzyść oskarżonego i Orestes odchodzi wolny, spokojny i radosny - wdzięczny Atenom i ich patronce.

A jego sumienie? Tu właśnie w aischylosowskim finale powstaje luka a takie rozwiązanie konfliktu nie przekonuje współczesnego widza. Sąd uwalnia Orestesa, ale czy rzeczywiście tym samym wina zostaje zmazana? Nieistotne są przecież jej pobudki - liczy się sam akt zabójstwa, o którego słuszności nawet Orestes nie jest przekonany.

W konsekwentnym do końca spektaklu Andrzeja Przybylskiego sąd i wyrok są więc nieważne. Nikt nie jest w stanie osądzić człowieka prócz jego samego. Orestes poddaje się więc wyrokowi lecz jednocześnie go odrzuca - odchodzi nie przekonany, wolny wprawdzie, lecz nadal winny.

Bogowie w spektaklu to operetkowe marionetki, tak samo, jak operetkowa jest scena sądu. Dostrzegają to nie tylko widzowie, widzi to sam Orestes, który, dziękując za łaskawy wyrok szydzi z bogów, z całego szlachetnego zgromadzenia, z samego siebie. Wola bogów czy losu pchnęła go do zbrodni, wola bogów uwalnia go od kary. Pozostaje mu w udziale sama zbrodnia, dokonana przez niego i z jego ostatecznie decyzji.

Widoczną w całym spektaklu konsekwentną myśl reżysera finalizuje scena odejścia Orestesa - tak samo winnego, jak przed sądem, tyle że osamotnionego w swym poczuciu winy.

Można w przypadku koszalińskiej "Orestei" mówić z całym przekonaniem o konsekwencji myśli reżyserskiej. Pora przejść jednak do warsztatu, do metod, jakimi Przybylski myśl tą realizuje. Pierwszą wątpliwość budzi ograniczenie partii chóru. Kierowała tu zapewne reżyserem potrzeba maksymalnego scalenia spektaklu, zlikwidowania niepotrzebnych rozwlekłości, ograniczenia elementów epickich i komentarza do najniezbędniejszych kwestii potrzebnych do rozumienia fabuły dramatu. Pozostawiono też chórom jeszcze jedną funkcję - prowokacje bohatera do czynu, do działania. To co pozostało - rozbito na poszczególne głosy. Główne partie pozostają w rękach przodowników chórów (Ewa Maria Hesse i Marcin Idziński) kładąc na nich cały ciężar prowadzenia spektaklu. W efekcie - w najmniej spodziewanych momentach padają luźne, mówione drewnianymi głosami statystów kwestie, gdzieś tam spoza dramatycznego wątku - rozpraszające tylko uwagę widza i przeszkadzające aktorom (mające związek ze spektaklem tylko przez treść, którą zawierają). Przodownicy chórów, również wyraźnie zlekceważeni przez reżysera, borykają się samotnie z tekstem. Lepiej sobie radzi Marcin Idziński, nie wytrzymuje napięcia aktorstwo Ewy Marii Hesse. Najwyraźniej to widać tam, gdzie chór ma rolę wiodącą, wynikającą chociażby z logicznego wątku dramatu.

Z niedopracowania tych właśnie elementów wynikają momenty zachwiania się całej konstrukcji inscenizacyjnej. Nasuwa się pytanie: czyżby chóry były dla doskonałego logika balastem nie do pokonania?

Poza tą nieporadnością, za wygodnym nieco uproszczeniem, zdarzają się również w "Orestei" banalne wprost przerysowania. Doskonałym przykładem tego, reżyserskiego przede wszystkim przegadania, jest ostatnia scena: Orestes, o którego wewnętrznych zmaganiach i nie przekonaniu i tak doskonale wiemy, wchodząc w drzwi pałacu podnosi z ziemi nóż - narzędzie zbrodni. I nawet niechby już je sobie podnosił, ale po co jeszcze ta farsa, to jarmarczne połyskiwanie ostrze nachalnie wystawionego na światło reflektora? Takich momentów widzieliśmy w "Orestei" przynajmniej kilka. Zarzuty tego samego rzędu można również kierować do poszczególnych aktorów: dlaczego w roli Orestesa, i nie tylko jego, ekspresja polegać musi na szamotaniu się i tarzaniu po scenie. Ani to nowe, ani odkrywcze - raczej wprost przeciwnie, szkodzi tak pięknym momentom, jak scena Orestesa z Elektrą (Barbara Dejmek-Kowalska). Ta ostatnia postać - subtelnej, niewinnej dziewczyny. z której jednocześnie emanuje wprost nienawiść i żądza zemsty. Jest zakreślona najbardziej chyba konsekwentnie i czysto zarówno przez reżysera, jak i przez aktorkę.

Wspomnieć jeszcze należy o roli Klitajmnestry (Krystyna Horodyńska), Barbara Dejmek-Kowalska. Krystyna Horodyńska i Zbigniew Szczapiński najlepiej chyba pojęli zamysł reżysera, czego o wszystkich aktorach powiedzieć nie można.

W konkluzji - żałować trzeba, że reżyser nie potraktował z równą co postaci wiodące uwagą partii dalszoplanowych. Otrzymalibyśmy wtedy spektakl doskonały pod względem konstrukcji logicznej, dramaturgicznej i teatralnej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji