Artykuły

"Rewizor" bez rewizora

"Według Bobczyńskiego" w reż. Agaty Dudy-Gracz we Wrocławskim Teatrze Współczesnym. Pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

- Panie prezydencie, prosimy - tak, w głębokich ukłonach, tuż po zakończeniu premierowego spektaklu "Według Bobczyńskiego" , zapraszano na bankiet Adama Grehla. I wtedy na moment we Wrocławskim Teatrze Współczesnym pojawił się duch "Rewizora". Bo już sceniczna próba odświeżenia Gogola zakończyła się porażką

Agata Duda Gracz, którą wrocławianie pamiętają jako reżyserkę rewelacyjnej "...rewolucyjnej" gali Przeglądu Piosenki Aktorskiej, postanowiła napisać "Rewizora" na nowo. To jej druga przygoda z Gogolem - wcześniej w Łodzi zrealizowała "Według Agafii" na motywach "Ożenku". Za tamten spektakl zebrała znakomite recenzje. Tym razem zobaczyliśmy ciąg scen, które nie chcą ułożyć się w spójną całość, choć jest wśród nich kilka olśniewających inscenizacyjnie momentów.

U Gogola komedia jest podszyta tragedią, Agata Duda-Gracz spróbowała odwrócić te proporcje. Jeszcze przed premierą podkreślała, że w twórczości autora "Rewizora" widzi przede wszystkim tragedię ludzkiego losu. Na scenie Współczesnego doprowadziła do ożenku Gogola z Gombrowiczem - zwłaszcza dialogi między Matką a Córką, mimo że przepisane od "Rewizora" brzmią jak z "Iwony, księżniczki Burgunda". A każda z postaci w spotkaniu z rewizorem rozpaczliwie szuka dla siebie nowej formy.

Publiczność tego rewizora nie zobaczy. Nie usłyszy, co napisał w swoim liście oszust, którego Horodniczy i inni prowincjonalni urzędnicy biorą za ważnego przybysza z Petersburga. Nie padnie ze sceny słynne zdanie: "Z czego się śmiejecie? Z siebie samych się śmiejecie". W spektaklu Dudy-Gracz nie ma Chlestakowa. Może siedzi wśród nas, na widowni, do której zwracają się aktorzy, może kryje się za światłem, oślepiającym tytułowego bohatera, może jest nim sam Bóg, ale równie dobrze - diabeł. Nie poznamy go, zobaczymy tylko reakcje bohaterów na jego obecność. U jednych wzbudzi strach, u innych nadzieję, czy pożądanie. Kontakt z władzą na wszystkich podziała jak narkotyk. Jednym pozwoli wyprostować się i wyżej unieść głowę, innych, choć nienawykli do tego, zmusi do zgięcia karku.

Akcję opowieści reżyserka wyjmuje poza kontekst prowincjonalnej guberni w carskiej Rosji. Tym razem wydarzenia nie toczą się ani tam i wtedy, ani tu i teraz, raczej - wszędzie i nigdzie zarazem. W sterylnym, zimnym wnętrzu, przypominającym poczekalnię, które podlega kolejnym transformacjom - rozciąga się i kurczy naprzemian, a komputerowe wizualizacje zamieniają je w kosmos. Bohaterowie uwięzieni tu jak w czyśćcu, istnieją poza czasem - nie ma tu odwołań do Petersburga i cara, pojawiają się za to wzmianki o II wojnie światowej. Ten trop nie zaprowadzi nas jednak daleko - przed naszymi oczami ma rozgrywać się odwieczna historia.

Na pierwszym planie mamy tytułowego Bobczyńskiego (Tomasz Schimscheiner) - postać,która u Gogola uruchamia całą akcję, jednak przez większość sztuki gra drugie skrzypce. W obiecującej wiele pierwszej scenie wygłasza swój przejmujący monolog: "Proszę jak najpokorniej - niech pan raczy powiedzieć tam różnym możnowładcom, senatorom, admirałom, że, właśnie, wasza ekscelencjo, albo jaśnie oświecony książę, w tym a tym miasteczku mieszka Piotr Iwanowicz Bobczyński". Ten prolog, prośba o odrobinę uwagi, obiecuje wiele i w kilku scenach wydaje się, że ta obietnica zostanie spełniona - kiedy oglądamy rozmowę matki (Ewelina Paszke-Lowitzsch) z córką (Katarzyna Z. Michalska), gdy podekscytowani bohaterowie wspominają rozmowę z rewizorem, a jego kwestiami żonglują sędzia Liapkin-Tiapkin (Piotr Łukaszczyk), odpowiedzialny za instytucje charytatywne Ziemlianika (Krzysztof Boczkowski) i sam Bobczyński, albo gdy kolejno odgrywają swoje spotkania z rewizorem i próby wręczenia łapówki.

To Bobczyński u Dudy-Gracz przechodzi największą przemianę - z osobnika zajmującego najniższe miejsce w hierarchii awansuje na równego pozostałym bohaterom, to w nim tak bardzo odbija się blask postaci rewizora, że jest w stanie jego słowami uwieść córkę Horodniczego. To on w finale zalicza spektakularny upadek. On jeden też - mimo tragicznego końca - wygrywa. Udaje mu się odzyskać utraconą godność.

W spektaklu jednak historia Bobczyńskiego rozłazi się w szwach. Tak jakby Duda-Gracz nie znalazła u Gogola wystarczająco dużo materiału, żeby z pomocą tego bohatera spiąć całą akcję. Tym bardziej że szpikuje ją takimi atrakcjami, jak defilada na cześć rewizora, podczas której tłumowi bohaterów z gardeł wyrywa się "Heili heilo" albo procesja z kadzidłami - próby pokazania, w tym kontekście nieco na wyrost, do czego prowadzi manifestowanie poparcia dla władzy. Jest też postać niemieckiego lekarza, którego gra Maciej Tomaszewski (żeby usłyszeć ze sceny, co Gogol napisał po rosyjsku, w przypadku tego spektaklu trzeba jeszcze znać język naszych zachodnich sąsiadów), czy Japonki, która co i rusz przebiega przez scenę. Mogę tylko zgadywać, czemu miało to służyć, bo czytelnych wskazówek autorka widzom nie daje.

Być może więc wprowadzenie na scenę obcych miało podkreślić paradoks zbiorowego szaleństwa, któremu ulegają bohaterowie w obliczu rewizora. Z tego oszołomienia nie jest ich w stanie wyrwać nawet to, że świadkami ich aktów samoponiżenia są ludzie, którzy nie mogli mu ulec. Mnożenie tych wątków, symboli i tropów powoduje, że narracja staje się chaotyczna, bełkotliwa, co jest największym grzechem spektaklu.

Bobczyński schodzi na dalszy plan także z innego powodu - Tomaszowi Schimscheinerowi kradnie show Katarzyna Z. Michalska, która jako Córka jest rewelacją tego przedstawienia. To w jej przypadku zmiana tonacji z komediowej na dramatyczną nareszcie się spełnia. Zamknięta w toksycznej relacji z Matką, dla której jej dorastanie oznacza przejście w smugę cienia, skupia na sobie uwagę widowni, nawet jeśli stoi nieruchomo w kącie i nie ma nic do powiedzenia - i tak widać, jak bardzo chce się z tego kąta wyrwać. Ona też, jak Bobczyński, chce być zauważona - chce wyjść z cienia matki, zacząć żyć swoim życiem. Zrzucić sukienkę uszytą z pluszowych miśków, w którą wciśnięto ją na siłę, przemówić własnym, pełnym głosem. Szansa na to uwolnienie pojawia się wraz z rewizorem i znika wraz z nim.

Katarzynie Z. Michalskiej udało się połączyć wodę z ogniem - stworzyć postać, która jest przerysowana, niemal karykaturalna, a jednocześnie najgłębiej przejmująca. Jej rozpacz, niemy krzyk, wyciągnięte przed siebie ręce, w które próbuje złapać pustkę, nerwy napięte do granic - ten obraz jest jednym z mocniejszych punktów spektaklu Dudy-Gracz. I pokazuje drogę, którą - być może powinna pójść ta realizacja.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji