Artykuły

Scenariusz dla 4 aktorów i jednej torby

Przedstawienia według scenariuszy Bogusława Schaeffera, gdziekolwiek są grane, spotykają się z żywym zainteresowaniem widowni. Po całej Polsce rozsiani są wielbiciele tego, parającego się także muzyką, dramaturga, którego utwory nie przypominają żadnych innych sztuk teatralnych. Nie ma w nich fabuły, nie ma właściwie wydarzeń, jest za to sporo absurdalnych sytuacji. Aktorzy prowadzą rozmowy, z których nic nie wynika, wykonują banalne czynności, robią miny. A publiczność? Nudzi się na awangardowym przedstawieniu? Nie, publiczność ryczy, kwiczy i wyje ze śmiechu! I właściwie nie da się powiedzieć czemu, bo to po prostu trzeba zobaczyć.

Podobnie było w czasie spektaklu "Scenariusza dla 4 aktorów", który 19 listopada na Małej Scenie zaprezentował teatr "Korez" z Chorzowa. Siedziałam obok młodzieńców, którzy nie wiedzieć czemu już przed rozpoczęciem przedstawienia denerwowali się, że muszą je oglądać, mówili nawet coś o pomidorach, które by się im przydały. Komentowali w tym tonie jeszcze pierwsze działania aktorów... i nagle zaczęli się śmiać i do końca spektaklu nie gadali, bo nie mieli na to czasu - zbyt dobrze się bawili. Plan śmiechu został więc wykonany, a śmiech podobno chroni przed artretyzmem. A że śmialiśmy się z nieapetycznego nazwiska jednej z postaci? Bardzo dobrze, cudownie jest czasem zrobić coś, czego robić absolutnie nie wypada, podobnie jak cudownie jest zjeść coś tuczącego od czasu do czasu. A poza tym dużo też było subtelniejszych żartów.

Niektórzy światowcy wprawdzie wybrzydzali, że gra aktorów/Bogdana Kalusa, Mirosława Neinerta, Piotra Warszawskiego, Grzegorza Wolniaka/ za bardzo przypomina krakowski teatr "Stu", ale na pewno jest to wzór wart naśladowania. Ja mam inne wątpliwości... Czy rzeczywiście jest bardzo zabawne porwanie z widowni torby jednej z dziewcząt, wyrzucenie z niej całej zawartości i ironiczne komentowanie intymnych drobiazgów? Czy to takie wesołe, gdy się widzom zdziera buty, żeby uprawiać zapachologię porównawczą? Moim zdaniem takie działania gwałcą prywatność człowieka, który przyszedł do teatru. Kiedyś, w latach 60, w czasach artystycznej burzy i naporu awangardy, starano się wciągnąć widza w sceniczną akcję, np. częstując go ugotowanym jajkiem, albo ni stąd - ni zowąd zadając mu jakieś pytanie, albo ściągając mu bluzeczkę /do czego, z jakiegoś powodu, wybierano zwykle młode panienki/. Miał to być sposób na pobudzenie widzów do działania, na wytrącenie ich leniwego przekonania, że w teatrze, do którego przyszli za własne pieniądze, nikt nie będzie od nich niczego wymagał. Ta teatralna moda była i minęła, zostało z niej tyle, że na przedstawieniu teatru "Korez" nie jesteśmy pewni dnia ani godziny. I nie chodzi o naszą aktywność, a o to, że kpiny z zawartości torebki jednej z pań na pewno rozśmieszą wszystkich, którzy swoje torby trzymają krzepko przy boku. A przecież "Scenariusz..." byłby przezabawny i bez agresywnych żartów. Na szczęście na sali była sama prawie młodzież, która się o zdejmowanie, a potem obwąchiwanie butów nie obraża. Jeśli ktoś nie lubi takich poufałości, to radzę: Oglądajcie Schaeffera, bo warto - ale starajcie się siadać w miejscach trudno dostępnych dla aktorów. A na wszelki wypadek włóżcie czyste skarpetki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji