Artykuły

A może na salony? (fragm.)

Ale dopiero trzeci z kolejnych wieczorów wprowadził mnie na salony prawdziwie Wielkiej Warszawy. Ko­góż ja tu nie spotkałam jeszcze przed wejściem na widownię! I jakaż to była rewia wieczorowych strojów! Okazją do takiej towarzyskiej fety sta­ła się premiera "Słodkich lat pięć­dziesiątych", rozpoczynająca nowy se­zon Teatru "Rampa" na Targówku (tu sam program do spektaklu kosz­tował dwa i pół tysiąca zł). Teatr ten od pewnego czasu prowadzi An­drzej Strzelecki, któremu udało się skupić wokół siebie zdolną młodzież aktorską. Zespół, rozśpiewany i roz­tańczony od wyjściowego "Złego za­chowania" przygotowanego jeszcze w szkole teatralnej, tworzy teatr o ści­śle określonym charakterze: teatr oparty na autentycznej młodości, ru­chu i temperamencie, kpiący z wszystkiego, co jego zdaniem na wyśmianie zasługuje. A przy tym ze znawstwem prowadzony, jednym słowem proponuje rozrywkę na rzeczywiście dobrym, zawodowym poziomie.

Po premierze "Lat pięćdziesiątych" - udanej i pod wieloma względami interesującej - odbyła się na scenie uroczystość wręczenia prywatnych do­rocznych nagród fundowanych przez Daniela Olbrychskiego młodszym pol­skim kolegom, zasługującym jego zda­niem na to wyróżnienie (czek tysiąc dolarowy plus specjalny emblemat zaprojektowany przez teatralnego grafi­ka Andrzeja Bareckiego). Inicjatywa piękna, zwłaszcza że wsparcie finan­sowe młodego artysty w odpowied­niej chwili życiowej może zadecydować, a przynajmniej bardzo ułatwić realizację jego zamierzeń. A po tej miłej uroczystości dyrektor teatru, który był pierwszym laureatem nagrody Olbrychskiego (drugim jest Grzegorz Ciechowski) całą widownię zaprosił na okolicznościową popremierową lampkę wina (ewenement w teatrze bardzo rzadki).

Przyszli na nią goście tego wieczo­ru, a wśród nich wiele znakomitości. Aż wierzyć się nie chciało, że wszy­stkich udało się zgromadzić w jednym terminie. Same gwiazdy naszej sceny i estrady, z żonami, dziećmi, przyja­ciółmi i przyjaciółmi tych przyjaciół. Wyrywkową prezentację zacząć wypa­da od nowo wybranego prezesa ZASP Andrzeja Łapickiego, którego zobaczy-limy wraz z żoną Zofią (jedną jedy­ną, nigdy nie zmienioną), córką Zu­zanną pełniącą w "Rampie" funkcję kierownika literackiego, zięciem Danielem Olbrychskim, i wnuczką, czyli rezolutną kilkuletnią Weroniką, có­reczką Olbrychskich. Przybył Gustaw Holoubek z małżonką Magdą Zawadz­ką, Andrzej Wajda z małżonką Kry­styną Zachwatowicz, Lucjan Kydryń­ski z małżonką Haliną Kunicką i dal­sze świetne stadła artystyczne.

Ale również pierwszoplanowi soliści, jak np. Maryla Rodowicz z całkiem prywatnym, też świetnie prezentującym się mężem. Piękna Grażyna Sza­połowska, cała w wytwornej czerni, oddawała się rozmowie z dwoma wysokimi brunetami (dobiegał stąd język francuski). Danuta Rinn wkroczyła do teatru w asyście Wojciecha Pszoniaka (czarne bufiaste skórzane spodnie, kolorowa kwiecista koszula i fular u szyi). Adam Hanuszkiewicz (z rudą kędzierzawą partnerką) znalazł się tu prosto po wileńskiej premierze "Śpiewnika domowego" Moniuszki. Adriannę Biedrzyńską spotkałam solo (w czarnej spódniczce mini i modnych obecnie szalenie ciężkich czarnych lakierkowych półbucikach).

"Słodkie lata pięćdziesiąte" w zde­rzeniu z burzliwym czasem schyłku lat osiemdziesiątych okazały się więc pełne dodatkowych atrakcji. Libretto i teksty piosenek do tego wieczoru (szkoda, że tak dużo z nich do nas nie docierało) napisał Andrzej Strze­lecki. Wspaniałą muzyką ozdobił je Juliusz Loranc, nadając całości od­powiedni wyraz i tempo. Oryginalna choreografia - jak zwykle w tym te­atrze - Janusza Józefowicza. Kostiu­my - stylizowane, jako że autentycz­ne z lat pięćdziesiątych wydawały się Xymenie Zaniewskiej - jakże słusz­nie - nadto brzydkie i skromne. De­koracje (szereg różnej wysokości klocków stale przestawianych i o-grywanych przez aktorów) zaprojek­tował jej syn Iwo Zaniewski (od razu widać, że bardzo zdolny i pomysło­wy). W przerwie spektaklu stojąc właśnie z Zaniewskimi po starej te­lewizyjnej znajomości (plus mąż Xymeny, znany scenograf, stale z nią na scenie współpracujący Mariusz Chwedczuk i ich synowa, czyli żona tegoż Iwa), i podziwiając wspólnie znakomitości zebranego przez dyr. Strzeleckiego grona gości w pewnym momencie Xymena trafnie zawyroko­wała: "Nie być tu dzisiaj to śmierć towarzyska. Nawet jeśli ktoś umarł, powinien się zjawić".

A więc są jeszcze w naszych cięż­kich czasach prawdziwe salony (na­wet w skromnych wnętrzach). Jest wielka potrzeba takich konwentykli, są ku temu okazje. Można się oczy­wiście prześmiać ze snobizmu arty­stycznego środowiska, ale czy nie warto przy takiej okazji zastanowić się i docenić potrzebę tego typu kon­taktów towarzyskich. Dołączam się do głosu Jerzego Waldorffa. To wśród takich nagle spotkanych ze sobą gości rodzą się przecież nowe pomysły, a dzięki przypadkowej rozmowie mogą powstać przyszłe piosenki czy skecze (współpracuje przecież ściśle z "Ram­pą" obecny na premierowym raucie tym razem niezwykle wytworny Stanisław Tym), a nawet całe spektakle. Takie artystyczne spotkania chyba bardzo są stolicy potrzebne. Pracując przez 9 lat jako kierownik literacki Teatru "Kwadrat" prowadzonego wówczas przez Edwarda Dziewońskie­go, dobrze pamiętam atmosferę takich spotkań, organizowanych zawsze dzię­ki naszej inwencji i prywatnym na­kładom. "Karteluszek dla wtajemni­czonych: Należy przynieść 1/2 litra (były czasy! przyp. Z.S.) nieco za­grychy i (ładnie zapakowane) wręczyć dyskretnie p. Studzińskiej przy kasie. Po przedstawieniu czekamy za kulisami".

Agnieszka Osiecka (oczywiście rów­nież w "Rampie" obecna) napisała w programie do "Słodkich lat pięćdziesiątych": "Zmorą naszego czasu jest bieda, szarzyzna, znękanie". Jak zwykle ma rację. Towarzyskie kontakty między ludźmi kultury i sztuki - w przyjaznej atmosferze! - zawsze dają dobre rezultaty. W tego typu inicjatywach widziałabym więc całkiem realne korzyści. Ale jak wszystko dziś i to nie jest wcale proste. Nawet nie ze względów finansowych, bo wszyscy wiedzą, że kieliszek wina też można czymś zastąpić. Trudniej z doborem gości. Może więc każda scena, według swoich możliwości, powinna starać się pozyskać i tworzyć wokół siebie choć­by najskromniejszą otoczkę przyjaciół i zwolenników proponowanej im zabawy (zakładając, że doceniamy tę funkcję teatru).

Tylko warunek podstawowy - to co pokazuje się na scenie przed owym zakulisowym spotkaniem - musi być naprawdę dobre. Inaczej rozmowy pospektaklowe nie będą szczere i szybko staną się uciążliwe. A wtedy cała inicjatywa przestaje mieć jakikolwiek sens.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji