Artykuły

Prometeusz skopany

Już po raz drugi w ostatnich latach pojawiła się w Teatrze Współczesnym premiera przygotowana przez młodego reżysera z Ameryki. Po raz drugi amerykańska premiera nie okazała się wydarzeniem artystycznym, o co wielkich pretensji nie zgłaszam, przyjmując - słusznie czy nie - że młodzi Amerykanie raczej przybywają do nas na stypendia przede wszystkim dla własnej nauki, a że przy okazji szukają możliwości konfrontacji z polską publicznością to i dobrze. Sądzę, że szansę ciekawych żywych konfrontacji dawałaby przede wszystkim realizacja literatury pokoleniowo i problemowo im najbliższej. Oczywiście to jeszcze nie gwarantuje niczego. Ale obiecuje najwięcej.

Mocowanie się Travisa Prestona z Ajschylosem już jako zamiar budziło obawy. Premiera "Prometeusza w okowach" potwierdziła ich zasadność. Zobaczyliśmy teatr, który ani nie jest próbą wskrzeszenia teatru antycznego (byłoby to dosyć szalone), ani przekonującą transpozycją Ajschylosa we współczesność; nie pretenduje też w żadnym stopniu do nowatorskiego eksperymentu. Czasem wywołuje skojarzenia z wczesnymi naszymi estradami poetyckimi studentów (partie Chóru), czasem próbuje być cieniem głośnych przedstawień teatru, który Braun nazywa "nowym".

"Prometeusz" nie jest zbyt wdzięcznym tworzywem dla współczesnych twórców. Jest to właściwie jeden wielki monolog. Chór i pozostałe postaci dramatu pełnią jedynie rolę stymulatorów napięć i burz kłębiących się we wnętrzu Prometeusza. Są też pretekstem do ujawnienia niewidzialnego, to jest tego, co toczy się między niezłomnym tytanem a samym Zeusem. Jak to zrealizować, aby ten monolog nas poruszył, aby dialogi były czymś więcej niż dysputą z wpisanymi w nie niewątpliwie złotymi myślami, zawierającymi odwieczne prawdy, które wskutek ich odwieczności właśnie gotowiśmy przyjmować również jako banały? Wiadomo, że aby przedstawienie było żywe, muszą one stać się ważne tu i teraz, w rzeczywistości spektaklu i aktorskiego aktu twórczego. Tak mi się zdaje, odkąd we Wrocławiu na innej scenie zetknąłem się z taką właśnie realizacją innego starego, wyeksploatowanego dzieła - "Księcia niezłomnego".

Nie da się ukryć. "Prometeusz w okowach" w tej realizacji jest po prostu nużący i nudnawy, choć tyle tam pada wielkich i ważnych słów. Obiekcje podobne musiał odczuwać sam Preston, skoro do tekstu Ajschylosa dodał trochę innych. Nie całkiem racjonalnie umotywowane wpisanie w jedną ze scen sporych partii "Pieśni nad pieśniami" okazało się w sumie posunięciem szczęśliwym, bo jest to jedyny fragment przedstawienia poruszający emocje odbiorcy.

Przedstawienie, które mnie mało zajęło jako propozycja teatralna, budzi też szereg wątpliwości pozaartystycznych. Wcale nie jestem przekonany co do trafności wyboru miejsca realizacji. Spektakl został przygotowany w Sali Lustrzanej "Pałacyku". Znamy we Wrocławiu - choćby z festiwali - kilka sal lepiej nadających się do wykorzystania dla spektakli wymagających sceny en ronde. Nieco mnie zbulwersowało "sknerstwo" Teatru Współczesnego, desygnującego do tego przedstawienia zaledwie czterech aktorów. Pożałowania godny był stan bhp na premierowym pokazie, Zbigniew Górski runął w finale wraz z rusztowaniami, do których był przykuty.

Dziwne informacje zawiera program i afisz, np. że w przedstawieniu wykorzystany jest tekst w przekładzie Srebrnego, podczas gdy w rzeczywistości jest to zupełnie inny przekład, dokonany przez Andrzeja Heyduka. Jeżeli istnieją jacyś spadkobiercy zasłużonego tłumacza Ajschylosa Stefana Srebrnego i otrzymają jakiekolwiek apanaże, o ile są ludźmi honoru, powinni je przekazać na Centrum Zdrowia Dziecka, a teatr ewentualnie skarżyć o nadużywanie nazwiska swego przodka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji