Artykuły

Jeśli Bóg jest Robbie Williamsem

"Oresteja" w reż. Jana Klaty na Dużej Scenie Starego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie. Pisze Agnieszka Fryz-Więcek.

"Natrząsasz się, bóg młody, z dawnych, starych bóstw" - wbrew pozorom nie jest to komentarz tej części publiczności, do której nie trafia teatralny język Jana Klaty, ale pochodzący z finału Orestei (w tłumaczeniu Stefana Srebrnego) lament Erynii, z których rąk "młody bóg" Apollo wyrwał matkobójcę Orestesa. Głosy ateńskiego ludu, który osądzał czyn Orestesa, rozłożyły się równo, jednak Atena - jak wiadomo - zawyrokowała na jego korzyść. Prześladujące mordercę Erynie, decyzją bogini w finale tragedii zamienione zostają w opiekuńcze Eumenidy - łańcuch krwawej zemsty zostaje przerwany, demokracja i pokój triumfują. Tyle Ajschylos, który w ten sposób, jak donoszą znawcy tematu, gloryfikuje nowy społeczny ład w Atenach.

Przedstawieniu Jana Klaty daleko do takiego konstruktywnego optymizmu, co zostaje zakomunikowane wprost w wieńczącym całość monologu Orestesa zaczerpniętym z Materiałów do "Medei" Heinera Mullera:

"(...) W mundurach modnych wczoraj przedpołudniem

Dzisiejsza młodzież widma

Ofiar wojny która odbędzie się jutro

ALE TO CO POZOSTANIE SPRAWIĄ BOMBY

W przepysznej rui białka i blachy puszek

Dzieci tworzą krajobrazy z odpadków (...)".

Wyrwany z kontekstu monolog, przedstawiający zupełnie inną wizję funkcjonowania świata, pojawia się jako dość niespodziewana koda i stanowi zupełne zaskoczenie. Rozbawiona (lub zirytowana) publiczność zostaje - nagle i bez znieczulenia - przerzucona z "boskiego idiotyzmu" sztucznie wykreowanego świata w dotkliwie uwierający real. Odbywający się chwilę wcześniej wspomniany sąd nad Orestesem zainscenizowany zostaje bowiem w stylu telewizyjnego turnieju, w którym odbywa się głosowanie publiczności. Jego wynik 0:0, który obwieszczają żarówki na świetlnej tablicy, jest dość enigmatyczny; może oznaczać zarówno ocenę bohatera (który w finałowym monologu sam określa siebie jako "Trzepotanie / Między Niczym a Nikim"), jak i zupełny brak zainteresowania jego losem ze strony innych. Jednak Atena, telewizyjna gwiazda w złotej sukni i z brokatem we włosach, łaskawie oddaje na Orestesa swój głos, ponieważ - jak wyznaje: "nie miałam matki i wolę wspierać mężczyzn". Po czym oboje z Apollinem, przekomarzając się na schodach (Atena wymierza niesfornemu bratu klapsa na goły tyłek), efektownie opuszczają scenę. Jeszcze na koniec narzekania Erynii: "Młodzi bogowie niszczą stare prawa!" zbagatelizują stwierdzeniem: "Nie bierzcie tego tak bardzo do serca". Trudno o większy zgrzyt niż ten, który rodzi się ze zderzenia tego rozbawionego, lekkiego i bezproblemowego show z wieńczącym go monologiem.

W spektaklu Klaty bogowie są gwiazdami popkultury - kluczowa dla III części "Orestei" postać Apollina upozowana została na piosenkarza Robbiego Williamsa. Grecki bóg, odziany w czarne obcisłe spodnie i takąż koronkową koszulę (świetny Błażej Peszek) schodzi z góry na scenę-estradę po metalowych schodach (podobną scenografię możemy podziwiać na koncertowym teledysku gwiazdora) z mikrofonem na statywie w ręku i z kiczowatym szlagierem "Feel" na ustach, w tle pulsuje tablica z żarówek. Utwór wybrany został nieprzypadkowo, mowa w nim bowiem o problemach ze zrozumieniem roli, jaką przeznaczył podmiotowi lirycznemu los, o próbach nawiązania kontaktu bogiem, który drwi z ludzkich planów, o ogólnych problemach z tożsamością i potrzebie miłości (Come and hold my hand / I wanna contact the living/ Not sure I understand/ This role I've been given / I sit and talk to God / And he just laughs at my plans / My head speaks a language / I don't understand / I just wanna feel / Real love fill the home that I live in). Orestes w otoczeniu Erynii, kiwając się rytmicznie jak wierny fan, śpiewa razem z Robbiem-Apollinem. Przebój, który stanowi jakby odrębny "numer na wejście" boga, rozbrzmiewa w całej rozciągłości, jakby reżyserowi chodziło o zadowolenie fanów piosenkarza (a także wybrzmienie tekstu) oraz wyprowadzenie z równowagi tych, którzy za Robbiem nie przepadają, zwłaszcza jako bohaterem "Orestei".

Podobny zabieg zawieszenia akcji, choć w diametralnie odmiennym, także muzycznie, klimacie, stosuje reżyser w pierwszej części spektaklu - w scenie wizji Kasandry (Małgorzata Gałkowska), przywiezionej przez Agamemnona spod Troi. Córka Priama pojawia się na Scenie w sukni pokrytej napisami (to fragmenty jej monologu) oraz w worku na głowie, jaki zakłada się skazańcom. Jej udział w spektaklu to kilkunastominutowa wokaliza, podczas której w niezmiernym trudzie, jakby wydzierane w bólu z trzewi nieszczęsnej dziewczyny, wydobywają się pojedyncze słowa: "groza", "rzeź", "zbrodnia". Scena rozgrywa się w półmroku, jej tło stanowi ogromny ekran pokryty enigmatycznymi, krwisto-bebechowatymi zaciekami. Nawiedzenie przez Apollina przypomina trans osoby chorej psychicznie: nieskoordynowane, szarpane ruchy, skurcze i półuśmiechy przebiegające na zmianę przez twarz, sztywnienie i prężenie ciała. Aktorka pokazuje to plastycznie, spektrum dźwięków, które z siebie wydobywa dowodzi, że konsultacje wokalne Olgi Szwajgier nie poszły na marne. Scena trwa jednak nieznośnie długo, zaczyna irytować, struna cierpliwości widzów zdaje się już zbyt niebezpiecznie napięta. Prawdziwy wgląd w istotę rzeczy jest poza przekazem i musi zostać przez ludzi odrzucony - czy o taki sens tej sceny chodziło reżyserowi?

Te dwa występy, spinające całość jakby klamrą, pokazują, między jakimi biegunami i nastrojami rozpięty jest spektakl Klaty, jaki jest jego stylistyczny diapazon i jakiej wymaga żonglerki od aktorów Starego Teatru, którzy - trzeba przyznać - prezentują maestrię. Tu nie ma słabych ról. Zdarza się jednak, że teatralny efekt jest niewspółmierny do ich wysiłków, gdyż widzów, rozbawionych trikami, gagami czy wręcz porozumiewawczym mruganiem, trudno błyskawicznie przenieść na inny poziom, wytrącić z rozbawienia. Wiele zastosowanych rozwiązań można zresztą różnie oceniać, w zależności od nastawienia czy po prostu dobrej woli. Na przykład moment, w którym Klitajmestra (Anna Dymna) gna z siekierą w głąb sceny (niczym Indianin z tomahawkiem na ścieżce wojennej), by zamordować Agamemnona, można odczytać albo jako ironiczną polemikę z antyczną zasadą przenoszenia krwawych scen za kulisy, albo nawiązanie do kina sztuki walki albo - w końcu - jako zabieg czysto farsowy. Abstrahując od analizy źródeł tych reżyserskich pomysłów, w takich chwilach trudno zachować powagę, co sprawia, że nieuchronnie rodzi się dystans do opowiadanej historii, nie wczuwamy się w psychikę i motywacje bohaterów, wprzęgniętych w krwawy proceder wypełniania kolejnych nakazów - skutków rodowej klątwy. Często zresztą reżyser celowo nie daje nam takiej szansy - i w przypadku Orestesa dobitnie to demonstruje. Brat Elektry zjawia na scenie w stroju grzecznego chłopczyka i przezroczystym płaszczu z folii (który niebawem ochroni go częściowo przed zbryzganiem krwią) oraz z komiksem "The Punisher" pod pachą. Ten ostatni stał się oczywiście natchnieniem dla producentów gry komputerowej, która - jak podpowiada Internet: "pozwala się wcielić w rolę Franka Castle'a - prawdziwego, bezkompromisowego twardziela, któremu wymordowano rodzinę". Już ten zabieg wystarczy, by wywołać śmiech na widowni, jednak gdy Orestes (Piotr Głowacki) zaczyna obiegać w koło scenę podskakując i upadając jak ludzik z gry, rozbawienia nie sposób powstrzymać. To logiczny i czytelny zabieg - Orestes, jak postać z gry, sterowany (uruchamiany) jest przecież przez innych (Apollina, Elektrę). W spektaklu dużo jest podobnych rozwiązań, które - właściwie odczytane - okazują się kolejnym puzzlem, świetnie pasującym do precyzyjnej układanki. Nie ma mowy o przypadkowości zastosowanych środków, problem polega na tym, czy taka wizja do widzów dociera - i tutaj dochodzi do silnej polaryzacji opinii. Są jednak sceny, w których śmiech zamiera - jak wtedy gdy uruchomione zostają trzy ogromne fabryczne dmuchawy (od początku groźnie i tajemniczo tkwią po prawej strony sceny) i produkują wicher, z którym mozolnie zmaga się uparty ludzik - Orestes. Ten prosty i efektowny obraz borykania się z losem, ukazujący niewspółmierność sił człowieka oraz mocy (boskich, kosmicznych?) miotających nim jak kukiełką, ma teatralną siłę.

Klitajmestra (Anna Dymna) w swojej pierwszej scenie na zmianę miarowo kołysze się w rytm ogłuszającej, transowej muzyki lub zamaszyście męskim krokiem przechadza się tam i z powrotem. Jej noszony z nonszalancją ślubny strój, opinający masywne kształty, więcej mówi o postaci niż setki słów - dojrzała oblubienica nie da sobie łatwo wydrzeć tego, co - jak uważa - jej się należy. Pierwszy odruch lekceważenia w stosunku do postaci z czasem przechodzi w respekt - Klitajmestra jest spokojna i stanowcza, ośmieliła się stanąć na równi z mężczyzną i z żelazną konsekwencją egzekwuje swoje prawa. To nie histeryczka o umyśle "zaćmionym chucią", rozumuje trzeźwo, ma realne podstawy, by nienawidzić swego małżonka (to słowo wypowiada z wyraźnym przekąsem), który wydał na śmierć jej ukochaną córkę. Agamemnon (Jerzy Grałek) nakreślony został wyrazistym konturem - to nieznoszący sprzeciwu, bezrefleksyjny podstarzały wojak wydający wyłącznie komendy. Zamordowawszy go, Klitajmestra nie traci głowy, z twarzą i suknią zbroczonymi krwią przypomina znużonego bojem, acz usatysfakcjonowanego wojownika. Mimo wszystko jednak to nie potwór, ale wielowymiarowa postać. W interpretacji Anny Dymnej jest hart ducha i matczyne ciepło, w rozgrywanej na proscenium przedśmiertnej scenie Klitajmestra nie protestuje, nie błaga o litość i przytula syna, który jak dziecko położył się obok niej, drapie go po plecach i spokojnie pyta, czy musi zrobić to, co zamierzył. Gdy rozumie, że decyzja zapadła - w pewnym momencie zjawia się Elektra, która z kolei przywiera do pleców matki i rzuca jedno słowo: "Apollo" - pomaga synowi wypełnić zadanie, pociągając go za sobą w głąb sceny.

Elektra (Anna Radwan-Gancarczyk) w spektaklu Klaty to demoniczna pensjonarka; spokojem, nieugiętą wolą i determinacją w dążeniu do celu bardzo przypomina matkę. Pojawia się na scenie z lalkami wyobrażającymi ją i brata oraz ciągniętym na sznurze kadłubem manekina. Ustawiwszy go na kartonowym pudle zbuduje grób ojca, jak domek z klocków (odpadków), i złoży na nim ofiarę z pocztówek. To niby dziecko, ale wahającego się Orestesa nakłoni do czynu namiętnym pocałunkiem w usta. To ona też - wdzięcznie wystawiając tyłeczek - zwabi Aigistosa w pułapkę. Kochanek matki jest pionkiem w tej rozgrywce i nie wierzymy, gdy chełpi się, że jest twórcą całej intrygi. Klitajmestra - i reżyser - od początku jednoznacznie pokazują, gdzie jest jego miejsce: po raz pierwszy pojawia się na scenie przywołany gniewnie, jak sługa, by zamieść żwir sprzed stóp Agamemnona (odsłania się wówczas, niczym kobierzec dla triumfatora, czerwone pokrycie sceny). To rozdygotany, obrzydliwy tchórz, który kryje się za cudzymi plecami. Opowiadając historię swej małej zemsty, nerwowo pociera palce lewej ręki. Jedyne, na co stać tę ułomną fizycznie i psychicznie kreaturę, wtłoczoną w przyciasne ubranie, to wyżywanie się na zwłokach ofiary (pojawia się na scenie z zakrwawionym fragmentem szkieletu Agamemnona).

Spektakl Klaty nie polega bynajmniej na mechanicznym przeniesieniu (maksymalnie skondensowanej) akcji tragedii w przestrzeń kultury masowej - koncertów muzyki pop, gier komputerowych, hollywoodzkich filmów czy telewizyjnych shows. Raczej próba połączenia diametralnie odmiennych stylistyk po to, by stworzyć nową teatralną jakość, której nie można odmówić wizualnej sugestywności. Sceneria, jaką zastajemy, wchodząc na widownię - deski sceny pokryte imitacją jasnoszarego wapiennego żwiru, jakby z kruszejących starożytnych budowli, oraz biały (bitewny?) dym, który wypełnia scenę i zaczyna się przenosić na publiczność - świadczą o chęci znalezienia wizualnego ekwiwalentu, który byłby jednocześnie pojemną metaforą. Zza gęstego dymu wyłaniają się szare metalowe schody, użyte tylko w finale i tylko przez bogów, jakby "grały" schowaną w obłokach boską górę Olimp. Z powodu krwawych zbrodni, dom Atrydów chyli się ku upadkowi, więc twarze i ubrania pięcioosobowego chóru Obywateli, który rozpoczyna i komentuje akcję, pokrywa pył. Gdy Orestes dokona zabójstwa, członkowie chóru charakteryzatorskimi pędzlami pokryją jego twarz i włosy takim samym szarym pyłem.

Bezpretensjonalny w swej prostocie pomysł na chór zrealizowany został z wirtuozerią przez piątkę aktorów (Magda Jarosz, Bolesław Brzozowski, Piotr Grabowski, Andrzej Kozak i Jacek Romanowski). Ta grupa zaaferowanych szaraczków, powiązanych jakby niewidzialną nicią i drepczących razem jak stado, nie tylko ironicznie komentuje wydarzenia czy poucza (bez szczególnej wiary w skuteczność) bohaterów i siebie, jak należy postępować - jak echo, mechanicznie powtarzają kwestie: "Uczyńmy coś i nie zwlekajmy (przed zabójstwem Agamemnona i Klitajmestry) czy "Śpiewaj cierpienie, cierpienie / Lecz niechaj dobro zwycięży" - ale także stara się, wbrew przeciwnościom, popchnąć sprawy w pożądanym kierunku. Reprezentują ludzki zdrowy rozsądek, często bezradny w zderzeniu z szaleństwem świata, który stanowi igraszkę pozaludzkich sił. To naturalne, że właśnie spośród nich wyłoni się poczciwa piastunka Orestesa, która wychowała go od powijaków, nieświadomie dostarczając światu kolejnego mściciela.

Jeśli bóg jest Robbie Williamsem, czy też - co na jedno wychodzi - Robbie Williams jest bogiem, w którego rękach spoczywa ludzki los, to w takiej interpretacji "Orestei" zawiera się sporo zgryźliwej ironii. Bogowie - egocentryczni i nonszalanccy - okrutnie bawią się ludźmi, jak rozkapryszone dzieci. Co gorsza: mamy takich bogów, na jakich sobie zasłużyliśmy - zdaje się mówić reżyser - pokazując świat ludzi, którzy chłoną muzyczną papkę, komputerowe gry czy telewizyjną rozrywkę, czerpiąc z ekranu duchowy pokarm w lekkostrawnej formie. Prawdziwe objawienia jednak - jak zdają się sugerować daremne wieszcze męki Kassandry czy finałowe zagubienie Orestesa - są poza zasięgiem zwykłych śmiertelników.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji