Preteksty i namiastki
Druga w nowym sezonie, premiera na scenie MINIATURY Teatru im. Słowackiego ("Clowni") jest podobna do pierwszej ("Kwartet na czterech aktorów"). Tyle, że po kwartecie wykonawców ujawnił się nam sekstet - a Bogusława Schaeffera zastąpił Andrzej Strzelecki.
Obaj autorzy - przynajmniej do tej pory - nie zajmowali się zawodowo dramatopisarstwem. Obaj też zgodnie obwieszczają poprzez swoje utwory, że interesuje ich produkcja artystyczna z pogranicza teatru, estrady, kabaretu, cyrku w powiązaniu z komedią dell 'arte. Schaeffer nawet wspomina o teatrze instrumentalnym (co wynika zresztą z jego profesji kompozytora muzyki awangardowej), natomiast Strzelecki nie wynalazł jeszcze nazwy dla swoich poszukiwań parateatralnych, ale wiadomo - choćby z nie tak dawnych programów telewizyjnych - że bawi go przede wszystkim kabaret. I to kabaret, który miał być swoistą repliką na wcześniejsze (i równoległe wówczas) prezentacje teatrzyku Olgi Lipińskiej. Przy czym, jeśli by zaryzykować porównania, to akurat więcej stylu dell`arte w połączeniu z burleską zademonstrowała Lipińska, podczas gdy Strzelecki - bardziej "młodzieżowy" nie tylko ze względu na wiek - przejął manierę scenek i kabaretów studenckich. Tak pod względem języka wypowiedzi oraz niekiedy, wręcz żakowskiego mrugania okiem do swojej widowni; w równie sztubackim słownictwie, jak i asocjacjach polegających na usilnym podciąganiu większości znaczeń w tekście do wymiaru dość odległego od jednoznaczności. Czego wcale osobliwym spiętrzeniem są "Clowni". Przy wielu, satyrycznie celnych spostrzeżeniach.
Warto jednak pamiętać, że właściwie wszystko może być - na scenie - aluzyjne i na dobrą (złą) sprawę, manipulacje skojarzeniowe zależą wyłącznie od nastawienia wyobraźni na odbiór odpowiedniej fali wpadającej w przychylnie rozstawione ramiona osobistej anteny. Szczególnie tak czułej a zarazem jakby mniej selektywnej w wyborze pomiędzy zaangażowaniem emocjonalnym a krytyką rozumu - wśród audytorium, złożonego głównie z młodzieży. Sprzyja to werwie aktorskiej, skierowanej "pod publiczkę", lecz niekoniecznie oznacza sukces teatru. Czasami bowiem bełkotliwa klowniada oddziaływuje mocniej spod zasłony niedomówień od finezyjnego dowcipu dramatycznego, pod którym ukrywa się bardziej złożona prawda, aniżeli pozornie zawoalowane półprawdy. Ale wszystkie te niuanse reakcji na słowo i obraz sceniczny uwidaczniają się dopiero z wiekiem. Są zazwyczaj dyktowane dojrzałością i doświadczeniami ludzkimi. Więc jest zapewne w tym procesie odbiorczym jakaś prawidłowość. No i dobrze.
Spektakl "Clownów", reżyserowany przez ich autora, zaczyna się i kończy muzyczką z "Osiem i pół" Felliniego. Na tym też kończą się wszelkie porównania z Fellinim .Przedstawienie nawiązuje do tempa jak w komediach dell`arte Strehlera, lecz w ujęciach Strehlerowskich nie znać wysiłku - tu zaś jest on wyraźnie wyczuwalny. I na tym kończą się również owe analogie. Klimat widowiska przypomina nieco kabaretowe improwizacje a la Lipińska, ale bez tamtej spoistości tworzywa, więc ogranicza się do pobieżnych zbliżeń. A wreszcie kojarzy się - eo zamierzone - z cyrkiem. Nie tylko poprzez tytułowych Clownów lecz i pod wpływem scenerii (Ewa Czerniecka-Strzelecka) areny. Początkowo otwartej - w finale już obwiedzionej kratami klatki. Sugestywne to, choć niezbyt świeże. Tego rodzaju chwytów dość natrętnej symboliki, można by tu znaleźć więcej. Ba, przeważają one jako projektory nastroju. Trudno je przecież zaliczyć do rejestru osiągnięć Kolumbów teatralności. Można jedynie mówić o pretekstach i namiastkach teatru - wciąż w tym samym kręgu "eksperymentów".
W zapowiedziach przedpremierowych w prasie, autor tekstu i reżyser w jednej osobie, określał "Clownów" jako "widowisko (które) w swych rozwiązaniach scenicznych odwołuje się do błazenady, teatru ludowego i dell`arte. Historia cyrku przeplata się bowiem w tym spektaklu z życiem jego twórców - czy może też jego ofiar. Poza areną, w garderobach, z prywatnych intymnych monologów wynurza się prawda o losie clowna. Losie człowieka walczącego o prawo bycia sobą, o prawo mówienia, o prawo do własnej twarzy".
Na scenie jest istotnie dużo cyrku, kabaretu i błazeństw. Tzw. ludowość przejawia się zasadniczo w grubym słownictwie, gestach i ruchach raczej strywializowanych. Zabrakło faktycznych umotywowań ukazujących psychologię postaci choćby z pogranicza teatru - aczkolwiek parę sekwencji widowiska uzyskało pewną rangę artystyczną. Nie starczyło jednak materii twórczej, żeby ogólne wrażenia ze spektaklu przyniosły pełną satysfakcję na tym gruncie. Scenariusz został skonstruowany metodą zlepkową i składa się z różnych (wartościowo) członów quasi-dramaturgicznych. Niektóre - jak tragikomiczne albo tylko farsowe etiudy zgodnej i niezgodnej "ręki", czy poprzestawianych przewrotnie "zmysłów" - są pomysłami przedniej marki. Część z nich m. in. Spór o miejsce buraka w środowisku ,,włoszczyzny", tudzież odwrotka ewolucji "małp" lub Gogolowskiego wzorca sytuacje clownów na scenie i na widowni (na modłę oraz w trawestacji: "z kogo się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie" ), po prostu odgrzewa przy pomocy przeszarżowanej groteski - schematy estrady studenckiej. Zaś atmosferkę wytwarza styl odniesienia poszczególnych kwestii do młodego zwłaszcza odbiorcy. Wedle wypróbowanej zasady spoglądania zezem i podkreślania, że to niby-cyrk, niby-ludzie, niby-zwierzęta etc. Cóż za odkrywczość, znana od dawna z różnej maści przypowiastek i bajek dla dorosłych.
Szkoda więc, że w plątaninie gatunków oraz obficie nagromadzonej aluzyjności - ginie sporo cennych propozycji tekstowych oraz inscenizacyjnych, które mogłyby stać się zalążkiem dramaturgii. Tej właśnie z obrzeża rozmaitych rodzajów sztuki scenicznej, pod warunkiem zespolenia ich w przekonywającą widza i słuchacza konstrukcję teatralną. W przeciwnym razie będzie tak jak jest - czyli nastąpi wymiana całości na drobne i rozmydlone migawki, epizodziki, skecze "same dla siebie", gwałtem wtłaczane z formy nadrzędnej (rzekomo) fabuły.
Jako Clowni - anonimowi, acz pozbywający się w trakcie "akcji" przedstawienia masek oraz szminkowej charakteryzacji - występują z godną podziwu ekspresją, przeważnie fizyczną: Jerzy Grałek, Tomasz Międzik, Zbigniew Kuciński, Paweł Sanakiewicz, Bogdan Słomiński, Andrzej Wichrowski. Muzykę skomponował Andrzej Kurpiel wykorzystując - świadomie - także utwory Nino Roty.