Artykuły

Lutowe wycieczki do kultury

Telewizja nie poskąpiła nam ostatnio seriali rodzimych i obcych. Tak więc oprócz ujętej nieco melodramatycznie niedzielnej "Anny Kareniny", z wystrojem i strojem scenograficznie wiernie oddanej epoki "za carskich czasów", co sobota pokazywano nam polski "Dom" przy warszawskiej ulicy Złotej, aby dnia 27 zakończyć pierwszą serię odcinków na roku 1953. Widzów czeka jeszcze kilkanaście odcinków ukazujących okres czasu aż do roku 1980. Ze słupami milowymi naszego biegu historii: października 1956, marca 1968, grudnia 1970, czerwca 1976, wyznaczającymi kierunek losów bohaterów nowego serialu TV. Po ostatnim odcinku pierwszej serii odbyła się na bazie listów czytelników rozmowa z autorami scenariusza "Domu": Jerzym Janickim i Andrzejem Mularczykiem. Przyznam się, że wywołała u mnie pewne zdziwienie, większe niż niektóre sceny i fragmenty owego serialu. Czyżby widzowie, sądząc po poruszanych w ich listach problemach, nie mieli większych zastrzeżeń jak tylko takie, że w owych powojennych czasach nie było do pomyślenia, aby chłopak na ulicy obejmował ramieniem dziewczynę, czy pozdrawiał kolegę przez zawołanie: "hej, hej"?... itd. itp. Smutno by to świadczyło o poziomie refleksji widzów. Serial bowiem mimo szlachetnej i ambitnej intencji ukazania powojennych lat, historii odbudowy stolicy poprzez losy warszawskiej kamienicy i jej mieszkańców różnych "stanów", środowisk, orientacji, mimo chęci przekazania telewidzom, że oglądają prawdę, prawdę trudną tamtych lat, serwuje im często schemat półprawd, naiwne fabułki. A wiemy jak ważne znaczenie mają takie seriale dla edukacji historycznej młodzieży. Współczuję tak wytrawnym realizatorom, że kręcili ów serial A.D. 1979 i trudno już im było przekomponować pewne głębsze zawiłości polskiego losu; nieraz już w dziejach świata historia płatała takie figle i warto może przy kręceniu nowych seriali być zgodnym zawsze nie tylko z faktami historii, ale i ich głębszym odczytaniem, i z samym sobą - też. I mocując się z dramatycznymi latami, problemami tak bolesnymi i zawiłymi, nie dawać sobie i widowni taryfy ulgowej, nie przedstawiać pewnych spraw według uproszczonych wersji; niby to wszystko prawda, a jednak... Ale czy to tylko wina twórców "Domu"? - oto jest pytanie. W każdym razie czeka ich teraz zadanie o wiele trudniejsze (mowa o następnych odcinkach), któremu, wierzę ceniąc ich talent - może sprostają. W każdym razie Tomasz Borkowy (przepraszam - Jędrek Talar) będzie miał z sobą też kłopot nie lada. Myślę, że utalentowany krakowski aktor rodem z Warszawy, przezwycięży trudności związane z nowymi zadaniami następnych odcinków "Domu".

Nie tylko seriale, ale i niektóre obejrzane przeze mnie lutowe spektakle teatralne w TV nie mogły dać pełnej satysfakcji. Zawiódł mnie na przykład "Colas Breugnon", moja ulubiona książka Rollanda. Widowisko reżyserował Tadeusz Junak; wiele piękna, jędrności i poezji z tej pełnej krzepiącej radości życia powieści ulotniło się, a nawet nieco strywializowało. Tak kapitalny w swym aktorstwie Roman Kłosowski też jakoś nie pasował do tytułowej postaci; momentami pewne sceny przenosiły mnie do tamtejszego klimatu, nie pachniały burgundzkim winem, ale raczej - aurą nadwiślańskiej starej Pragi i winem "patykiem pisanym".

Poezja, kabaret, publicystyka - to jest to co ostatnio święci sukcesy i znajduje żywy oddźwięk wśród słuchaczy. W dziedzinie pierwszej odrabiamy wielkie zaległości w stosunku do naszego laureata Nobla - Czesława Miłosza. Wiele lat oficjalnego milczenia wokół jego osoby, nieznajomość jego utworów - to się teraz próbuje odrobić. Wieczory poezji, spektakle, powieść w odcinkach w "Życiu Literackim" i w książce, Teatr Adekwatny, który ostatnio według "Traktatu moralnego" Miłosza (scenariusz - Henryk Boukołowski i Wojciech Feliksiak) przygotował spektakl. I te ogonki po książkę poety, już nie tylko w księgarniach, ale i w kruchtach kościelnych po tomik, skromnie zresztą broszurowo wydany, poezji Miłosza za niebagatelną sumę złotych dwustu. Na kabarety przyszedł też dobry czas; na prawdziwą satyrę, i obywatelską refleksję i łezkę wzruszenia u Pietrzaka, gdy śpiewa swą piosenkę: Aby Polska... Ale Pietrzak już wyrusza na tygodni wiele w podróż zamorską, a Laskowik wyjechał już z Warszawy, gdzie gościł z nowym programem pt. "Z tyłu sklepu czyli u kantorku", gdzie z tegoż to zaplecza błyskał raz po raz dowcip, inteligencja, wielki zmysł obserwacji naszego "eksperta od polskiej rzeczywistości", jego talent wychwytywania wszystkiego co śmieszne jest, co złe, i surrealistycznie bzdurne. Ale na program Laskowika niełatwo dostać się, więc pozostaje wiele spragnionych dobrej satyry, złapać co niedziela o godzinie 10 rano w programie Polskiego Radia "60 minut na godzinę" i też otrzymać ostrą jej porcję. Prawie wszystkie dania serwowane w przeciągu tych 60 minut są strawne, gorące aktualnością, choć nie raz znajdzie się w nich też potrzebne dla smaku ziarnko gorczycy. A jeśli słowo: "kabaret" to kojarzy nam się to i z Olgą Lipińską; tym razem ze spektaklem pt. "Ja się nie boję braci Rojek" w Teatrze Komedia. Inscenizatorka zaadaptowała dowcipne, zwiewne, pełne niegdysiejszego czaru i poezji, felietoniki z "Zielonej Gęsi" Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Braci Rojek można się nie bać, ale bałabym się ducha Mistrza Ildefonsa. Gdzież bowiem - zapytać On może - ulotniła się poezja, lekki żart, dowcip...? Z kolei publicystyki ambitnej, udramatyzowanej szukamy nie tylko w gazetach, nie tylko w dobrych na ogół reportażach radiowych, ale i w teatrze. Ujrzeliśmy ją w sztuce Kuśmierka (w Teatrze Nowym) pt. "A deszcz wciąż pada" w reżyserii Mariusza Dmochowskiego. Akcja sztuki dzieje się w elektrowni, gdzie grozi awaria. Ale z powodzeniem mogłaby się ta akcja toczyć gdzie indziej, chodzi bowiem - nie o tło, fabułkę, lecz o problem: konieczność liczenia się z faktami, z realiami, a nie metodą ustaleń "z odgórnego sufitu". Czy spektakl stracił obecnie na swej aktualności?... Tu również samo życie nieco stępiło ostrość tego, co mogło jeszcze przed pół rokiem znajdować żywszy oddźwięk. Są jednak zagadnienia, nie doraźnie aktualne, ale wiecznie aktualne, nie starzejące się. O takiej sztuce znanej nam nie od dziś, o "Smoku" Jewgienija Lwowicza Szwarca; powiedzieli nam w swoim bardzo pomysłowo opracowanym, wydrukowanym programie spektaklu warszawscy studenci. Reżyseria spektaklu była dziełem studenta I roku reżyserii - W. Kaczkowskiego, a scenografia studentki ASP - M. Znojkiewicz. Zapożyczmy z tegoż programu jedno zdanie: "Śmiejemy się, bo nagle w kolorowym świecie bajki, bajkowym i nierzeczywistym, padają zdumiewająco prawdziwe słowa, niepokojąco trzeźwe i trafne - pod adresem naszej rzeczywistości".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji