Artykuły

Wrocław. WARTO po raz czwarty

WARTO okazało się jedną z najważniejszych imprez w mieście, na której po prostu trzeba i wypada być. Nagrodą przynawana przez Gazetę Wyborczą - Wrocław wręczona zostanie w środę.

Kiedy w lutym 2009 roku po raz pierwszy wręczaliśmy WARTO, życzyliśmy tej nagrodzie jak najlepiej, ale nie wiedzieliśmy, jaką rangę uzyska. Chcieliśmy zwrócić reflektor w stronę młodych, zdolnych i wartych zauważenia. Dziś, na kilka dni przez rozstrzygnięciem czwartej edycji, przyszedł czas na podsumowanie. I miło nam donieść, że warto dawać WARTO, bo to naprawdę działa

ZOBACZ TAKŻE

Luty 2010. We wrocławskim klubie Mleczarnia trwa impreza z okazji drugiej edycji nagród WARTO. Część oficjalna już za nami, koncert też. Przy stolikach trwają dyskusje, na parkiecie taneczny performans w wykonaniu m.in. nominowanej do WARTO w kategorii plastycznej Izabeli Chamczyk, reżysera Artura Pilarczyka, ubiegłorocznego laureata, malarza Krzysztofa Skarbka i akordeonisty Grzegorza Szwałka z zespołu Raz, Dwa, Trzy, który szaleje wyjątkowo widowiskowo. Na schodkach przysiadł laureat Maćko Prusak, aktor i specjalista od ruchu scenicznego, nagrodzony WARTO m.in. za rolę w "Kasparze" Barbary Wysockiej. Pytam, czy artysta zajmujący się zawodowo ruchem w teatrze nie ma ochoty na taniec. - Wolę popatrzeć - odpowiada. - Myślę o zaaranżowaniu takiej sceny tanecznej w spektaklu.

Miesiąc później - premiera "Klausa der Grosse", autorskiego spektaklu Prusaka na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej. W jednej ze scen aktorzy wirują w tańcu, a ja mam poczucie déja vu. Przedstawienie uwodzi jurorów - Prusak dostaje za nie Grand Prix nurtu Off na PPA. A pół roku później odbywa się druga premiera - we Wrocławskim Teatrze Współczesnym, do którego repertuaru "Klaus" wchodzi na stałe.

I choć czekamy z niecierpliwością na kolejne autorskie projekty Prusaka, to cieszymy się też z jego współpracy z Janem Klatą czy Wojtkiem Klemmem.

WARTO, bo cieszy nie tylko laureata

Podejmując decyzje, komu przyznać WARTO, nieustannie się spieramy. Jedynym kryterium są dla nas dotychczasowe kariery młodych artystów - w przypadku wielu z nich, z przyczyn oczywistych bardzo krótkie, niekiedy - sprowadzające się do jednej książki, płyty czy spektaklu. Wyciąganie z nich wniosków na temat przyszłości przypomina wróżenie z fusów. Mimo to celne strzały zdarzają nam się dość często.

Przypadek Maćka Prusaka jest tylko jednym z przykładów. Kolejny? Proszę bardzo - dwa lata temu nagrodziliśmy też Konrada Górę za debiutancki tom "Requiem dla Saddama Husajna i inne wiersze dla ubogich duchem", ale też za niezależność twórczą i odwagę w podążaniu własną drogą. W ubiegłym roku pojawiła się kolejna książka Góry - mocny "Pokój widzeń". I żal, że nie można go za te wiersze nagrodzić jeszcze raz.

Ale jest i satysfakcja innego rodzaju. Kiedy dwa lata temu rozmawiałam z Górą, tuż gali wręczenia WARTO, zwierzył się: - Jest taki wiersz, który już drugi rok noszę w sobie. Pracowałem przez chwilę zimą na targu na Obornickiej. Zaczadził się tam jabłczarz, czyli facet sprzedający jabłka. To zdanie wciąż mi chodzi po głowie. Nie mogę go rozbudować dalej, bo wydaje mi się wystarczające, a ja unikam haiku, notatek lirycznych i takich tam. "Na płycie targowiska zaczadził się jabłczarz. Dogrzewał się butlą, nie zjechał na noc, bo czekał na zwrot dwóch skrzyniopalet". W tym zdaniu jest wyrażone wszystko: słowo jabłczarz nie istnieje, słowo skrzyniopaleta istnieje; słowo skrzyniopaleta jest ohydne, słowo jabłczarz jest piękne. Półtora roku holuję to zdanie w głowie i nie wiem, co z nim zrobić. Ze trzy razy usiadłem i nic z tego nie wyszło.

Jabłczarz na dobre wszedł mi do głowy. To zdanie, będące zapowiedzią nieistniejącego wiersza, wracało do mnie jak bumerang, za każdym razem, kiedy myślałam o poecie. Od tamtej rozmowy minęło półtora roku z okładem. I nagle w listopadzie ubiegłego roku dostaję od Konrada Góry maila z tekstem "Borowski (cztery wiersze zamiast samobójstwa)", a w nim - zdanie z jabłczarzem i skrzyniopaletami. I zaraz po nim: "A ja to widziałem; stamtąd miałem blisko;/ I miałem w pamięci, że chce się ode mnie/ Milczenia, więc mówiłem, żeby odebrać sens/ Śmierci czy nawet milczeniu; została po nim/ Wódka, co zamiast oczu z nas ciekła".

Bez wątpienia ten wiersz powstałby i bez WARTO, tak samo jak drugi tomik Góry. I żadnemu z jurorów najtrafniejsza nawet decyzja nie daje prawa do roszczenia pretensji co do własnego udziału w artystycznym sukcesie. Ale do satysfakcji z trafnego wyboru - jak najbardziej. To jeden z tych powodów, dla których warto dawać WARTO. Bo radość z nagrody w przypadku tych, co ją przyznają, trwa zdecydowanie dłużej niż jeden galowy wieczór i pojawia się za każdym razem, kiedy słyszymy o kolejnym sukcesie naszego laureata.

WARTO, kiedy odkrywamy nieznane

Zdarza się, że WARTO bywa przypieczętowaniem wysokiej artystycznej klasy, potwierdzonej już wcześniej rozmaitymi wyróżnieniami - tak było m.in. podczas pierwszej edycji, kiedy nagrodę otrzymała poetka Julia Szychowiak, laureatka Silesiusa za debiut, albo rok temu, kiedy odbierał ją Sławomir "Zbiok" Czajkowski, którego graffiti zdążyło już trafić na artystyczne salony, od Moskwy, przez Londyn, po Nowy Jork.

Najwięcej radości sprawiają nam jednak te werdykty, które dają nam poczucie, że zwróciliśmy reflektor w zupełnie niespodziewaną stronę. Oczywiście, dokonując wyboru nie mamy gwarancji, że szybko przekonamy się, jak trafny był nasz wybór. Ale czekamy z niecierpliwością, trzymamy kciuki i cieszymy się z każdego potwierdzenia, że obstawiliśmy właściwie.

Dzieje się tak, kiedy odwiedzamy wystawę Patrycji Mastej w Muzeum Współczesnym, artystki nagrodzonej - wraz z Dominiką Sobolewską i Pawłem Janickim - w 2009 roku za Interaktywny Plac Zabaw. Albo słuchamy kolejnej płyty Indigo Tree - po nagrodzonej WARTO "Lullabies of love and death" duet rozrósł się do tercetu i wydał drugi świetny album "Blanik". A Filip Zawada, który współtworzy tę formację, znany dotąd jako muzyk, poeta i fotograf, zadebiutował w nowej roli - prozaika - "Psami pociągowymi".

Czujemy satysfakcję na wieść o sukcesach Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu. Kiedy przyznaliśmy WARTO Sebastianowi Majewskiemu, był dyrektorem tej sceny zaledwie od pół roku, a znaliśmy go przede wszystkim jako założyciela, reżysera i dramaturga wrocławskiej awangardowej Sceny Witkacego. Dziś Dramatyczny jest jedną z najważniejszych scen w Polsce, a wraz z wrocławskim Polskim i legnickim Modrzejewskiej współtworzy teatralną potęgę Dolnego Śląska.

Czujemy też satysfakcję, kiedy np. widzimy w napisach końcowych "80 milionów" Waldemara Krzystka nazwisko operatorki filmowej Weroniki Bilskiej - mamy świadomość, że wybór był trafiony. Mało tego - wiemy też, że ta współpraca zaczęła się przy okazji WARTO, gdzie Krzystek przewodniczy filmowemu jury, a do pierwszych rozmów między Bilską, reżyserem, a producentem Marcinem Kurkiem doszło właśnie na imprezie z okazji wręczenia nagrody.

WARTO dla bliskich spotkań

Bo last but not least na liście powodów, dla których warto wręczać WARTO, jest integracja środowisk artystycznych, jedno z zadań, które postawiliśmy sobie na samym początku. Chcieliśmy ją sprowokować przy okazji gali wręczenia nagród. Nie mieliśmy pojęcia, czy to się uda. Z obserwacji wynikało raczej, że to próba zawracania wody w rzece - czas, kiedy poeci z muzykami i artystami innych dziedzin biesiadowali wspólnie w Klubie Dziennikarza, Pałacyku czy Związkach, to już historia, którą uczestnicy tamtych wydarzeń wspominają teraz z rozrzewnieniem. Życie towarzysko-artystyczne zatomizowało się do tego stopnia, że nawet aktorzy wrocławskich scen bawią się zazwyczaj we własnych gronach.

A jednak, wbrew obawom, udało się. Na parkiecie szalała poetka Julia Szychowiak z reżyserem Arturem Pilarczykiem, a przy stolikach można było spotkać i piosenkarkę Izabelę Skrybant-Dziewiątkowską, i pisarza Marka Krajewskiego. Po pierwszej edycji nasi goście mówili, że takiej imprezy w naszym mieście już dawno nie było i że coś takiego mogło zdarzyć się tylko we Wrocławiu. Poetka Urszula Kozioł chwaliła nas za udaną próbę zasypania wyrwy, która pojawiła się we wrocławskiej tradycji życia towarzysko-artystycznego, a Krzysztof Mieszkowski, dyrektor Teatru Polskiego - za eliminację artystycznych gett i niewymuszoną, pozbawioną pompy atmosferę. - Dzięki waszej imprezie mogę powiedzieć, że we Wrocławiu istnieje środowisko artystyczne, czego wcześniej nie byłem do końca świadomy - mówił Maciej Masztalski, szef grupy teatralnej Ad Spectatores. I tylko historyk literatury, prof. Stanisław Bereś, utyskiwał, że woli bardziej kameralne imprezy i że w Mleczarni goście byli ściśnięci jak sardynki w puszce. Apelował o więcej przestrzeni i podpowiadał organizację kolejnej edycji w Hali Stulecia.

Jak sardynki w puszce byliśmy ściśnięci przez kolejne dwa lata - WARTO okazało się jedną z najważniejszych imprez w mieście, na której po prostu trzeba i wypada być. Ale tym razem mamy dla prof. Beresia i reszty naszych gości dobrą wiadomość. W środę spotkamy się w Eterze, jednym z największych wrocławskich klubów. Wierzymy, że dwa poziomy pozostawią wystarczająco dużo przestrzeni i na dialog o sztuce ponad podziałami, i na szaleństwa na parkiecie.

Mecenasem nagrody jest miasto Wrocław, Europejska Stolica Kultury 2016. Partnerem nagrody WARTO jest Archicom - deweloper wspierający młodych, wrocławskich twórców. Patronem nagrody WARTO jest sieć kin Helios.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji