Artykuły

Uczucie z długim terminem przydatności

"Totalnie szczęśliwi" w reż. Jacka Filipiaka w Teatrze im. Stefana Jaracza w Łodzi. Pisze Dagmara Olewińska w Teatrakcjach.

Silke Hassler, austriacka pisarka, stworzyła tekst o pokoleniu współczesnych trzydziestolatków, żyjących zupełnie inaczej niż ich poprzednicy. Muszą nadążyć za szybkim tempem dnia. Wszystko się zmienia, nic nie jest na zawsze, byle do przodu, byle intensywnie. Powinno się żyć na odpowiednim poziomie, posiadać i gromadzić określone dobra, aby nie narazić się na wykluczenie. Wrzuceni w wir konsumpcjonizmu nie przywiązują wagi do wartości kiedyś uznawanych za fundamentalne. Ale jest też szczęście najbardziej uniwersalne, którego pragną wszyscy. Choć się przed nim bronimy, uciekamy i udajemy, że go nie potrzebujemy. Zmieniają się realia, historia, ludzie, a ona wciąż pozostaje i znajdzie każdego - skrywana miłość.

Ona (Ewa Audykowska-Wiśniewska) wygląda jak typowa kobieta sukcesu. Eleganckie ubrania, nienaganny wygląd, mocny makijaż. W pierwszej scenie wbiega do mieszkania, rzuca duże, papierowe torby pełne zakupów i w pośpiechu odbiera telefon. Po drugiej stronie on, czyli klient - jeden z wielu, którzy zaspokajają swoje potrzeby dzwoniąc na sex telefon. Ona wydaje mu konkretne instrukcje, które mają doprowadzić go do osiągnięcia przyjemności. Robi to profesjonalnie, cierpliwie, czasem mówi, jakby wypowiadała wyuczone kwestie. Tę rozmowę niespodziewanie słyszy jej nowy sąsiad (Kamil Maćkowiak), który wchodzi do mieszkania przez niedomknięte drzwi i przerywa telefoniczną konwersację. Nie chce pożyczyć ani cukru, ani mąki. Potrzebuje od sąsiadki prezerwatyw, bo za ścianą czeka na niego kochanka. Ona nie wydaje się natomiast zawstydzona tą prośbą i nie czuje się niezręcznie. Prezentuje mu cały pakiet kondomów i doradza, który kolor jest wybierany najczęściej. Chwilę później ona wraca do swojej rozmowy, a za ścianą słychać już okrzyki rozkoszy. I znowu on staje u jej progu, w pośpiechu wkładając na siebie spodnie i nie ukrywa, że wyraźnie jest zaintrygowany rozmową, którą podsłuchał przy swojej poprzedniej wizycie. Jego towarzystwo i wścibstwo wyraźnie ją drażni. Nawiązuje się miedzy nimi dialog, początkowo nasycony skrępowaniem, nieufnością i irytacją. Z czasem się przed sobą otwierają, ale wciąż nie wierząc we wzajemne intencje. Grają role na potrzebę tego spotkania. Nie chcą pokazać kim są naprawdę. On dopiero później przyznaje się, że ona się jemu podoba, ale nie wiedział jak ją zdobyć i zrobić pierwszy krok. Seks za ścianą wcale nie miał miejsca, a odgłosy płynęły z włączonego filmu porno i tym sposobem chciał zwrócić na siebie uwagę.

Bohaterowie mają problem z uświadomieniem sobie własnej tożsamości i pragnień. Boją się odrzucenia i poczucia niższości. Sukces, którym się reklamują, jest pozorny. On nie jest wschodzącym, młodym pisarzem, za jakiego się początkowo podaje. Wszystkie wydawnictwa odrzuciły jego powieść. Ona jest niespełnioną aktorką, mieszka w luksusowym apartamencie, ale spłaca za niego kredyt dorabiając w sex telefonie. Niby nie wstydzi się tego, czym się zajmuje, ale nie potrafi zaufać mężczyznom i samej sobie w tworzeniu związku. Nie ma partnera. Swój ideał mężczyzny ma wydrukowany na zasłonie w sypialni. Ma nagrany jego głos, aby czasem odtwarzać go sobie i nie czuć się samotna. Boi się, że w rzeczywistości nie będzie tak dobrą kochanką i nie zaspokoi potrzeb partnera tak jak robi to przez telefon. Nie wierzy, że ktoś może ją postrzegać jako fascynującą, piękną kobietę i nie patrzeć na nią tylko jak na obiekt seksualny. Stopniowo obdzierają się z wzajemnych kłamstw o sobie, wychodzą z ról. Podejmują walkę o szczęście. Nieudolnie i nieśmiało pozwalają się pokochać.

Jacek Filipiak, reżyser spektaklu, z powodzeniem przenosi widza we współczesny świat młodych ludzi, jednak uczucia i kompleksy nie są w pełni wiarygodne. Ewa Audykowska-Wiśniewska sprawdza się doskonale i zdecydowanie dominuje w duecie z Kamilem Maćkowiakiem, którego postać jest na tyle przerysowana, że w pewnym momencie przestaję wierzyć w jej nieśmiałość, a zaczyna mnie drażnić. Gdyby sekwencje emocjonalne zostały bardziej równomiernie rozłożone, wniosłoby to do spektaklu inną melodię gry.

Scena zamykająca spektakl, kiedy kochankowie udają się do wanny skonsumować swoją nowo odkrytą miłość, jest śmieszna, tandetna i zbędna. W przedstawieniu tym jest wiele scen, których mogło by nie być, bo służą one tylko do podtrzymania akcji i bezsensownie wydłużają spektakl. Nic znaczącego się nie dzieje, a dynamizm i uwaga uciekają.

To, co kryje się pod tą współczesną historią, jest ważne, ale tej realizacji zbyt wiele brakuje, aby okazała się równie warta uwagi. Otoczka jest imponująca: scenografia, stroje, tekst. Ale to za mało. Wierzę w tę historię, ale nie w jej prezentację w łódzkim Jaraczu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji