Artykuły

Krzyżówka z Mrożkiem

STOSUNEK do Mrożka mamy nabożny, chociaż nie vice versa. Grywany chętnie, często, aż za często. No i prawie wszystko. Z nadzieją i z namaszczeniem, bo Mrożek sklasyczniał już 20 lat temu co najmniej.

Klasyk jest nadal niezwykle płodny, co z góry rozgrzesza go z upadków, przedzielających wzloty. Tango, Emigranci, Amabasador - oto milowe kroki tej dramaturgii. A "Letni dzień"? Cóż ta najmłodsza sztuka, świeżo przysposobiona na scenę przez Dejmka, autora świetnej niedawnej inscenizacji "Ambasadora"?

Zerknijmy do wyznań dramatopisarza: "Wszystko jest nie tak. Myślimy, działamy, a wszystko, co myślimy i działamy, podszyte jest czasami wyznaną, najczęściej nie wyznaną niepewnością: to nie tak, nie tędy, nie to"...

Oto nastrój, który zapewne krążył nad biurkiem Mrożka przy pisaniu tej sztuki. Ale nie stał się natchnieniem. Wystarczył zaledwie jako podnieta, efektowna i niezaspokojona. Powstał tekst obszerny, nużący dłużyznami, bo też i materiał zaledwie na zgrabną jednoaktówę. Tak, "Letni dzień" to typowo Mrożkowski dramat jednej sytuacji. Ale już nie ma w nim wystarczającego katalizatora. Wszystko, co ważne, istotne, twórcze jest wynikiem zewnętrznej sytuacji ogólnej. To nie postacie wywołują działanie, są tylko jego skutkiem.

Najpierw pojawia się Nieud (Jan Englert), prostodusznie, prostolinijny, złamany życiem. I chce popełnić samobójstwo w sielskim krajobrazie Krzysztofa Pankiewicza. Powiedzmy od razu, że scenograf jest bohaterem tego wieczoru. Umieszczając sztukę w cukierkowych krajobrazach, dopisał jej dyskretną pointę... Ale oto na scenę wkracza Ud (Andrzej Łapicki) i już wiadomo, że imiona są tutaj symboliczne. Jednemu się w życiu nie udaje, drugiemu wyłącznie. Mają nie tylko losy, ale i charaktery biegunowo różne - jak Wschód i Zachód, jak Północ i Południe. I gwarzą sobie o tym padole łez, jak ci dwaj u Becketta, co czekają na Godota. Ci też czekają, ale do nich Godot przychodzi i nazywa się Magdalena Zawadzka, w sztuce Dama. Nic się jednak nie stanie, wiadomo - Udowi się uda, Nieudowi bardzo nie.

I teraz we trójkę też sobie gwarzą, np. o pływaniu na plaży, a komediowa tonacja każe widzieć w tym inne pływanie - lawirowanie w życiu. Takich podpowiedzi u Mrożka jest sporo. Upewniamy się w ten sposób, że ta sztuka to persyflaż. Zamaskowana drwina. Z nas, z was, ze świata. Tyle że potwornie nudna. Nieznośnie przegadana. Skutecznie rozwleczona przez teatr.

W tej sytuacji znaczyć zaczynają zupełnie nieistotne szczegóły, budzące szczerą wesołość na widowni tej kolejnej warszawskiej "Sceny o 19.15". Cieczy nas aerobic z popisową stójką w wykonaniu rektora Łapickiego, oraz to, że pani Zawadzka nie jest istotnie podobna (jak żartował Mrożek) do Karola Marksa. Doliczamy się, który to raz dziekan Englert wiesza się na Scenie Kameralnej (poprzednio u Iredyńskiego), a także myślimy sobie, że warto by wrócić do domu. W domu łapiemy się za "Przekrój" i krzyżówkę z kociakiem. Też łamigłówka, ale ciekawsza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji