Artykuły

"Kwartet" czyli Polaków portret własny

Na scenie, która jest estradą koncertową, na tle opuszczonej kurtyny, odbywa się próba kwartetu. Czterej faceci w czarnych ancugach, cztery krzesła, cztery metalowe pulpity nutowe - ot i wszystko. Próba trwa tak długo jak spektakl. Rozmywa się w kłótniach, połajankach, bełkocie intelektualnym, ględzeniu o cyckach Maryni i innych duperelach, w typowych Polaków rozmowach, a jakże, z aluzjami i o polityce "w glątwie ostatecznej". Oczywiście nic w rezultacie nie powstaje. (Skąd my to znamy?). Przyszli, pogadali, parę razy spróbowali wziąć się do roboty i coś stworzyć. I się rozeszli, ukontentowani pozorami.

Widz ma oczywiście prawo zakładać, że w tym półtoragodzinnym spektaklu o nic właściwie nie chodzi. I tak ma wystarczająco wiele satysfakcji. Może więc twierdzić, że "Kwartet" jest po prostu dobrą zabawą (humor wynika z czystego absurdu), że radość i przyjemność płynie z faktu uczestniczenia w zabawie w teatr czy "antyteatr", a bełkot na scenie jest totalną kpiną z teatru "mówionego", i w ogóle z międzyludzkiej komunikacji, z kontaktów czysto werbalnych, pozornych, zewnętrznych. Że "Kwartet" to rodzaj współczesnej komedii dell'arte, bo istotnie element improwizacji (choćby nawet zręcznie udawanej) w sposób istotny konstytuuje ostateczny kształt spektaklu. Że jest to rodzaj "czystej formy". Że jest to wreszcie swoiste "instrumentarium" teatralne, w którym instrumentem jest aktor, a dźwiękiem: słowo, ruch, gest, cisza i również tenże aktor jednocześnie. Że jest to zatem swoista partytura wizualno-dźwiękowa i że - być może - operując terminologią muzyczną dałoby się określić cechy tego spektaklu, tworząc zabawną analogię z utworem muzycznym.

Takie odczucia i przypuszczania wcale też - moim zdaniem - nie odbiegają od prawdy. Bo istotnie "Kwartet" sytuuje się na pograniczu teatru absurdu i teatru "instrumentalnego" kabaretu i groteski, improwizacji i precyzyjnie skonstruowanego mechanizmu działań aktorskich. Nie sposób nie dostrzec jak reżyser Mikołaj Grabowski i aktorzy: Janusz Łagodziński, Bogdan Słomiński, Jan Peszek i Jacek Chmielnik (zwłaszcza dwaj ostatni) budują sytuacje, jak są one "gęste", wypełnione żonglerką słowną, gestem i działaniem.

Wszakże "Kwartet" jest czymś więcej jednocześnie. Jest bowiem parabolą ukazująca mechanizmy rządzące każdą zbiorowością, znane doskonale psychologii społecznej. W tym męskim kwartecie, jak w każdym ludzkim zespole czy grupie społecznej, tworzą się hierarchie, podziały, animozje. Towarzysza temu: psychoza zagrożenia, nierówność, przypadkowość więzi. W pewnym momencie próba wspólnej pracy rodzi anarchię, coś co jest także kwintesencją zawiści, pomówień, wrogości wobec kierującego i partnerów, sprzecznością racji i ambicji. Pojawia się także próbom życia społecznego, a więc wychowanie - musztra, sztuka w "kajdanach"; ucieczka od wszelkiej idei, w konformizm, kłamstwo, pozory bełkot nowomowy i manipulacje językową.

Postaciom "Kwartetu" jawi się świat bez sensu oraz brak przeżyć metafizycznych. Dramat artysty, dramat inteligenta miesza się z łupieżem Kazka. Co tam absoluty, liczą się "życiowe" prawdy i doświadczenia. Woluntaryzm osiłka (zmiana pesymizmu w ogłupiający optymizm, któremu usiłują schlebiać, nobilitując głupotę, obnaża ich w sposób groteskowy. Życie wdziera się brutalnie na teren sztuki, która traci resztki swej "świętości". Odbywa się zbiorowe przeżuwanie, a nie przeżywanie.

Skłócenie, brak więzi i wspólnego języka uniemożliwia osiągnięcie celu. Próba kończy się niczym, czyli fasadą. Zmieniają się dyrygenci i nic. Wszyscy ględzą, dyskutują i nic.

W tym spektaklu sporo prawdy o nas wszystkich, o naszej mentalności. O stosunku do pracy, do bliźnich, do rzeczy wielkich i małych. Jest to rodzaj społecznego pamfletu. Ów pozornie absurdalny świat sceniczny naładowany jest więc znaczeniami. Za bezsensem kryje się Polaków portret własny, portret zbiorowy. Jest to portret, w którym mieszczą się liczne grupy i role społeczne: urzędnicy, artyści działacze, intelektualiści, decydenci i podwładni.

Ale rzecz tyczyć może równie dobrze całego społeczeństwa, a raczej schorzeń sięgających od "góry" do "dołów". A więc niemożność, gadulstwo, demagogia i przepychanki. Nieufność nonszalacja, kłótnie i spory o władzę o koncepcję władzy, podszytej jej kompleksem. Kabotyńskie pozy i miny pozorna praca i pozorna wymiana myśli. A kiedy pojawia się rozprzężenie i anarchia, zjawia się zawsze jakiś mocny typ, który bierze wszystko za pysk, albo następuje zbiorowa katastrofa, albo - wreszcie - kończy się gombrowiczowską "kupą".

Idźcie więc Państwo na "Kwartet" zobaczyć siebie i bliźnich. Pouczająca zabawa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji