Artykuły

Wygnańcy

Bardzo to piękne i pełne finezji przedstawienie. A szanse, wydawało się, były niewielkie. Joyce wszedł do teatru poprzez adaptacje najpierw "Ulissesa" a później także "Finnegans Wake", natomiast jego jedyna zachowana sztuka teatralna nigdy nie przyniosła mu sukcesu. Ani za życia, ani później, choć wystawiana była wcale nie tak rzadko. Wydawała się zbyt rozwlekła, zbyt nudna. Całkowity brak akcji zniechęcał publiczność, a teatry nie umiały sobie poradzić z zawiłymi dialogami trojga bohaterów, którzy zamiast działać, mówią i to na ogół nie to, co myślą. I oto coś się zaczęło zmieniać. Przynajmniej u nas. Przed paru laty nasza tv nadała bardzo ciekawe przedstawienie "Wygnańców" z Adamem Hanuszkiewiczem i Gustawem Holoubkiem w głównych rolach a ostatnio Teatr Mały osiągnął w tej sztuce pełny sukces.

Joyce skończył "Wygnańców" w 1915 r. Odłożył dla nich "Ulissesa"; potraktował tę sztukę jako coś w rodzaju terapii na ostre ataki zazdrości, jakie właśnie wtedy przeżywał. Zazdrości o żonę Norę, którą podejrzewał o zdradę. Nie są to tylko przypuszczenia i domysły. Znawcy twórczości Joyce'a, a wśród nich i Egon Naganowski nie mają wątpliwości, że wśród wszystkich autobiograficznych jego dzieł, poza jednym "Finnegans Wake", "Wygnańcy" są utworem najboleśniej osobistym, podyktowanym przez dręczący autora kompleks rywala i miłosnej zdrady. Mniej już ważne jest, kto kryje się pod postacią Roberta Handa, scenicznego rywala pisarza, jego własny brat Stanisław, czy włoski publicysta Robert Prezioso, czy może jeszcze ktoś inny. Nie ulega natomiast wątpliwości, że pod postacią Ryszarda Rowana, pisarza i intelektualisty, bez trudu odkrywamy samego Joyce'a z jego kompleksami i nierozwiązywalnymi problemami absolutnej wolności i absolutnej szczerości - żeby jeszcze raz zacytować Naganowskiego - w stosunkach z ukochaną kobietą i z przyjacielem.

Jak zawsze u Joyce'a i w tej sztuce bohaterowie nie są jednoznaczni. Miotają nimi najbardziej sprzeczne uczucia, uspokojenia nie daje ani pełna autoświadomość ani całkowity jej brak. Cierpienie stawia znak równania między zdradzonym i zdradzającym, samotność jest po równi udziałem wszystkich i wszyscy są wygnańcami z raju marzeń o szczęściu.

"Wygnańców" w Teatrze Małym reżyserował ANDRZEJ ŁAPICKI i w pełni przezwyciężył niesceniczność tego utworu. Nie poprzez teatralizację a przeciwnie, przez jej zupełne zaniechanie. Teatr Mały, jak już o tym pisaliśmy, ma surową, bardzo nowoczesną architekturę wnętrza. Nie ma tu sceny, jest kilka podestów i coś w rodzaju areny zewsząd otoczonej fotelami dla widzów. Uroda tego wnętrza źle znosi jakiekolwiek dodatki, na szczęście, tak jak poprzednio w "Antygonie", zrezygnowano ze scenografii. Zdumiewające - to wnętrze, które było takim znakomitym tłem dla młodzieńczego buntu w antycznej tragedii, nie ulegając żadnej zmianie, wchłonęło w siebie przeintelektualizowany dramat współczesny. To dowód jak świetnie zostało pomyślane. Xymena Zaniewska ubrała bohaterów w eleganckie stroje wieczorowe, które zgodnie z intencją reżysera, wyobcowują aktorów, wynoszą ich jakby ponad naszą szarą publiczność, a więc stwarzają dystans do tego, co się za chwilę rozegra. Łapicki uniknął ogromnego niebezpieczeństwa, z którego zdawał sobie w pełni sprawę - melodramatu. Mimo cały intelektualizm "Wygnańców", niezręczni wykonawcy z łatwością mogą ten utwór zepchnąć w melodramat, w bezpłodne a ckliwe ekshibicjonistyczne szamotaniny w trójkącie a nawet czworokącie, bo jest i ta czwarta. Łapicki zarówno adaptując tekst, który w całości jest zbyt długi, jak i prowadząc spektakl, wykazał znakomitą intuicję: "Wygnańcy" bardziej niż dramatem serca są dramatem głowy; więcej w nich z tego co rodzi się myśli i co wynika z kompleksów niż z potrzeby uczucia. Stąd pewna suchość i dyscyplina w przedstawieniu. Stąd wrażenie, że się patrzy na grę, rozgrywkę, coś w rodzaju meczu. Tym wyraźniej się ujawniają wszystkie piękności tej sztuki, wszystko to, co jest niedomówieniem, co ukrywa się w głębi, albo po prostu jest milczeniem.

Sam Łapicki gra pisarza Rowana, ZOFIA KUCÓWNA Bertę, jego żonę, ZDZISŁAW WARDEJN - publicystę Roberta Handa. Znakomita obsada i cudownie zagrane role. *) W najtrudniejszych warunkach, bo bez żadnego wsparcia w tym, co zwykle daje scena. Sami wśród widzów, jak na estradzie grają tę grę w zazdrość, zdradę, wolność i ucieczkę od wolności tak, że na widowni słychać było brzęk przelatującej muchy. To piękne przedstawienie, mądre i głębokie. Zupełnie się nie rozumie, że kiedyś ta sztuka padała raz po raz. Czy to teatr dojrzał do "Wygnańców", czy może publiczność?

*) Epizodyczną rolę Beatrycze ładnie gra JOANNA SOBIESKA.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji