Artykuły

Narodowa antyfona

"Pan Tadeusz" w reż. Mikołaja Grabowskiego w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Szymon Spichalski w serwisie Teatr dla Was.

Dyrektorska polityka Mikołaja Grabowskiego, która ze Starego Teatru miała uczynić ,,dom Gombrowicza", straciła swą konsekwencję. W ostatnich sezonach krakowska scena wyraźnie poszukuje świeżych pomysłów. Jan Klata, który zrobił tam parę lat temu znakomitą ,,Trylogię", powrócił z adaptacją tekstów Josepha Conrada. Michał Borczuch, mający na koncie ,,Wertera" i ,,Lulu", zabrał się za Ibsena, czego skutkiem był spektakl ,,Brand. Miasto. Wybrani". Wreszcie należy wspomnieć o tegorocznym ,,Kordianie" Szymona Kaczmarka, z sugestywną wizją cielesnego paraliżu tytułowego bohatera.

Mimo tej różnorodności pojawiają się głosy, że Teatr Stary traci twórczy impet. By ratować repertuarową politykę krakowskiej sceny, Grabowski wsparł przedstawienia młodszych twórców własną inscenizacją najsłynniejszego, obok ,,Dziadów" dzieła Adama Mickiewicza. Zaskakujący jest fakt, że hołdujący Gombrowiczowi reżyser wyrzeka się w najnowszym widowisku interpretacji na modłę ,,Transatlantyku". ,,Pan Tadeusz" jest tutaj oczyszczony z tego rodzaju literacko-ideowych naleciałości. Można w pewien sposób zrozumieć gest Grabowskiego jako swoisty hołd dla tradycji, wyraźnie nawiązujący do przedstawienia z 1873 roku. Łączy się ono także z całym cyklem inscenizacji, aż do końca XIX wieku. W te projekty zaangażowani byli chociażby Ludwik Solski, czy Lucjan Kwieciński. Specyfika epopei Mickiewicza polega na możliwości jej udanego przełożenia na język teatru. Stosunkowo niedawno można było obejrzeć ,,Pana Tadeusza" w Teatrze Wybrzeże. Tych realizacji było więc dużo, chociaż żadna nie zapisała się złotymi zgłoskami w annałach polskiej sceny.

Grabowski umieszcza akcję swojego przedstawienia w bliżej nieokreślonym czasie historycznym. Postacie stają się u niego pielgrzymami - na wstępie śpiewają słowa epilogu, który jednoznacznie określa ich status ontologiczny. Polacy są zawieszeni w nieokreślonej próżni, mając za sobą ,,kraj lat dziecinnych", a przed sobą niejasną przyszłość. Ubrani w odpowiednie kostiumy aktorzy przypominają wygnańców, choć różni ich od nich świadomość wspólnego celu. Struktura wspólnej wędrówki zostaje wpisana w ciąg scen, będących wyborem fragmentów z epopei, mających wyraźny potencjał dramaturgiczny.

Kluczowe staje się rozbicie narracji. Każda z postaci mówi nie tylko przydzielone dialogi, ale i opisuje własne czynności, co przedtem czynił wszechwiedzący narrator. Przykładem jest choćby Telimena (Katarzyna Krzanowska), która swoje wejście dokładnie opisuje: ,,weszła nowa osoba, przystojna i młoda". Uzupełnienie tekstu konkretnymi gestami pozwala na rozwinięcie zarysowanych sytuacji. Co więcej, bohaterowie zyskują dzięki temu może nie tyle głębię, co dokładny zarys posiadanego charakteru. Dynamiczna forma przedstawienia nie pozwala zresztą na niuanse. Dobrze zostaje oddana harmonia Mickiewiczowskiego dzieła, przez oscylowanie między komizmem i dramatyzmem. Grabowski z powodzeniem wczytuje się w tekst, wydobywa z niego smaczki. Udowadnia, że cukierkowa wizja wieszcza wcale nie była tak bezkrytyczna względem szlacheckiego światka. Małe i wielkie przywary są ukryte w słownych i sytuacyjnych eufemizmach. Zosia (Magda Grąziowska) jest chłopczycą, którą niełatwo oduczyć wiejskiego stylu życia. Tadeusz (Krzysztof Wieszczek) to nieco zmanierowany chłopczyk, ale nie tak naiwny, za jakiego zwykło się go uważać. Resztę pozostawiam widzowi.

Zgrzyty pojawiają się w nagłych momentach przejścia z warunków delikatnej satyry do nagłej powagi. Takie zabiegi na tekście poety nie sprawdzają się na dłuższą metę. Cierpi na tym konsekwencja, która powinna stworzyć bardziej zrównoważony schemat. A tak przedstawienie staje się chwilami serią etiud, z kabaretowym (!) zacięciem. Wiersz Mickiewicza nie daje się aktorom łatwo opanować. Zbyt szybko wypowiadany traci płynność, zbyt ostentacyjnie - staje się operowy. Wielu wykonawców skupia się za bardzo na języku, przez co cierpi na tym praca w dziedzinie gestu i mimiki. Tak jest niestety z Gerwazym Tadeusza Huka czy Wojszczanką Moniki Jakowczuk.

Przekrój społeczny zostaje pominięty, ale pozostaje konflikt pokoleń. Bardzo jest on zresztą spłycony. W czasie nauki Sędziego (Krzysztof Globisz) o grzeczności słychać pokpiwające śmiechy młodych. Podobnie w scenie uczty na zamku Horeszków. Przedstawienie pozbawione jest wiary w romantyczny ideał młodości. Polska wspólnota rozwleka się na całe pokolenia, o równym stopniu zaangażowania i świadomości. Ważne jest tu doświadczenie całej zbiorowości i wędrówki, która ma być samodoskonaleniem. Są w inscenizacji mocne, czytelne sceny. Zwyczajne czynności, jak zbieranie grzybów, czy uczta w karczmie nabierają charakteru celebracji obyczajów, będących immanentną częścią każdej społeczności. Podczas bitwy z Rosjanami kobiety przebierają się za boginie niczym z ,,Nocy listopadowej". Białe suknie są dopełnione maskami jak z ,,Upiora w operze". Nieprzypadkowo stroje z epoki pojawiają się właśnie w militarnych scenach z ,,Pana Tadeusza". Doświadczenie walki sprawia, że wtedy Polacy najchętniej przybierają romantyczne kostiumy, ideały, będące obok codziennych obrzędów istotną częścią tożsamości. Najpiękniejsza jest scena pogrzebu Jacka Soplicy (Roman Gancarczyk). Akt ofiary, wyśmiany na wszelkie możliwe sposoby przez przeciwników romantyzmu, ulega ponownej sakralizacji. I to ten mocny akord zamyka przedstawienie.

Monumentalność narodowych spraw podkreśla scenografia Jacka Uklei, objętościowo niewielka, ale z odpowiedniej perspektywy nabierająca rozmiaru. Wysokie, szare ściany przypominają wnętrze świątyni. Duże wyjście w tle i pochyła kładka na proscenium zapewniają dynamikę ruchu dużego zespołu. Muzyka Zygmunta Koniecznego stanowi podkład dla śpiewanych partii tekstu Mickiewicza. Grzmiąca na całą widownię inwokacja, podobna w takim wykonaniu do chorału, traci swoją przebrzmiałą otoczkę lukrowania ,,utraconej Litwy", a staje się hymnem na cześć pamięci.

Mam z przedstawieniem Grabowskiego duży problem. Z jednej strony jest ono toporne, nie wymaga wiele od widza, nie wykorzystuje całego swego potencjału. Ucieka ponadto często w proste, banalne rozwiązania. Ale mimo to jest to widowisko skonstruowane na ciekawej, zahaczającej o historiozofię idei. Nawet jeśli nie odkrywa niczego nowego, jest bowiem bardzo tradycyjne. Czy sama wędrówka nie stanowi celu pielgrzymki? Zastosowany klucz opowiada o świadomości, która nie daje się łatwo zmienić, a więc cel jest nadal daleko. W tej nieścisłości zawiera się cały kłopot tego nierównego spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji