Artykuły

Teczki pana Skolimowskiego

Wieczorem, po obradach drugiego dnia Kongresu, "Solidarność" zorganizowała nam pokaz, zakazanych dotąd przez cenzurę, filmów Skolimowskiego. Niewielką grupą zebraliśmy się w sali bodaj kina "Młoda Gwardia" i od pół do dziesiątej wieczorem oglądaliśmy jakąś projekcję. Akcja na ekranie toczyła się wartko, bo­daj w Libanie, my zaś smakowaliśmy rozkosze zakazanego owocu. Pamiętam do­kładnie, że wszystko skończyło się przed samą północą. Była to sobota. Sobota 13 grudnia. 1981 roku. Od tej pory Skolimowski kojarzy mi się z polityką.

Właśnie w tym sezonie, ten głośny reżyser filmowy, po­stanowił zadebiutować na scenie teatralnej. W podwójnej roli: jako inscenizator i aktor. No i oczywiście wybrał do tego celu sztukę o polityce - "Śmierć i dziewczynę" Ariela Dorfmana. Autor zajmuje się w niej szcze­gólnie palącym problemem - teczkami, w wydaniu południo­woamerykańskim. Utwór moż­na by od biedy, nazwać drama­tem lustracyjnym. Chodzi w nim o sprawę odpowiedzialności w nowym systemie, za zbrodnie po­pełnione lege artis w poprzed­nim. Odpowiedzialności indywi­dualnej i fizycznej, a ściśle idzie o zemstę. Zemstę, jakiej próbu­je się dokonać w państwie pra­wa i demokracji - na niegdy­siejszym członku aparatu repre­syjnego bezprawia i dyktatury.

Temat to żywy zarówno u nas, jak w reszcie wyzwolonej spod komunizmu Europy. A wiec z teatralnego i społecznego punktu widzenia pomysł wystawienia sztuki "Śmierć i dziewczyna" wy­daje się wręcz znakomity. I ta­kim byłby na pewno, gdyby nie sam tekst. Oto bowiem mamy przed sobą trzy stereotypowe postacie: histeryczka na skraju cho­roby psychicznej, bezwolny intelektualista-liberał oraz silny mężczyzna-brutal, jeśli nie sa­dysta, a w sumie płyciznę psy­chologiczną i naiwną dramatur­gię. Na dobrą sprawę wszystko to razem wzięte mieściłoby się w teatrze bliskim socrealizmowi mieszającemu schematycznych bohaterów z naturalistyczną sce­nografią. Zabrakło jedynie typowości zdarzenia i jednoznaczno­ści morału.

Zapewne publiczność, która mniej niż nasza otrzaskana jest z codziennością totalitaryzmu i postkomunizmu, może znajdować w sztuce Dorfmana jakąś emo­cję. Myśleć, że odsłania się przed nią tajemnica lochów policyj­nych, system zniewolenia człowieka, otchłań ludzkiego poniże­nia i wzniosłość ocalonej na dnie godności. Oto kat przemie­niony w ofiarę i ofiara stająca się katem; eksplozja latami skry­wanej nienawiści, zawiłości kom­pleksów seksualnych; rzetelność polityka walcząca z miłością męż­czyzny itd. itd. Teatr odsłania, z zachowaniem pełnego bezpieczeń­stwa, kurtynę zła.

My jednak wiemy zbyt dobrze, że tak naprawdę, wszystko to wygląda zupełnie inaczej. Mniej przygody, więcej dramatu. Praw­dziwą tragedią spuścizny po sy­stemie policyjnym są spustosze­nia w świadomości zwykłych lu­dzi. Nie bohaterów niezłomnych i nieulękłych, ale tłumu zniewa­lanych, łamanych i gnębionych pospolitaków. Dramatem są prze­sunięcia moralne w nas samych; degradacja wartości, rozchwia­nie ocen, rozmywanie granic mię­dzy dobrem a złem. Skrajne, wy­ostrzone przypadki zostawiają poza polem obserwacji to co naj­ważniejsze: szarą strefę moralne­go wyniszczenia. Najbardziej po­nure z możliwych dziedzictw i najcięższą zbrodnię systemu prze­mocy. Sensacyjna historia "Śmierci i dziewczyny" jest na do­datek pozbawiona napięcia dramaturgicznego i dziecinnie naiwna - zarówno sytuacyjnie jak i psychologicznie. Pan Skoli­mowski, jako reżyser, nie uczy­nił niczego dla wyminięcia tych raf tekstowych, skutkiem czego otrzymaliśmy przedstawienie sła­be, banalne, chwilami niezamierzenie śmieszne. Jedyną zasługą reżysera było znalezienie pary znakomitych wykonawców w osobach: Krystyny Jandy (Pauli­na Salas) i Wojciecha Pszoniaka (Gerardo Escobar).

Ci utalentowani artyści, nawet na zupełnie słabym tekście, po­trafili zbudować postacie. Zagra­li obie role wysoko ponad ich wartość literacką, korzystając ze swego bogatego warsztatu tech­nicznego i niewyczerpanych za­sobów zdolności. Pani Janda, która mogła czuć się obciążona swą wielką rolą z "Przesłucha­nia", pokazała, że nie musi pow­tarzać interpretacji w zbliżonych okolicznościach. Jej neurotyczność ocierała się o psychopatię, co uprawdopodobniało nikłą zborność tekstu jakim dysponowała. Artystka w wywiadach, wielekroć podkreślała, że nie identy­fikuje się z postawą swej boha­terki. Mimo pełnego zaangażowa­nia na scenie, umiała to przecież subtelnymi środkami zasyg­nalizować widowni. Pan Pszo­niak, dość słabo uprawdopodob­nione w sztuce rozdarcie Escobara, zdołał ukazać w szczegól­nym świetle jakiegoś rozchwia­nia wewnętrznego. Raczej słaboś­ci niż konfliktu moralnego, ra­czej nękającego go lęku niźli starcia racji. Zobaczyliśmy po­przez ludzką małość i nijakość człowieka, co zapewne uczyniło go bliższym widowni.

Zupełnym nieporozumieniem był natomiast debiut aktorski p. Skolimowskiego. Straszliwie spię­ty, krzykliwy; grał za dużo i za ostro. Na tle partnerów jego nie­dostatki ujawniały się jeszcze ja­skrawiej. A w ogóle to na pre­mierze prasowej pokazano przed­stawienie wyraźnie niedopięte technicznie (np. kręcący się w trakcie przedstawienia po scenie maszyniści, fatalna praca obrotówki, wpadki we wprowadzaniu efektów dźwiękowych i in.). Przydałyby się jeszcze ze dwie próby techniczne.

Nie traćmy jednak nadziei, że mimo nieudanego początku, dal­szy ciąg rozpoczynanego w "Studio" sezonu 1992/93 okaże się godnym wysokich ambicji tego teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji