Odruch producenta
Oko za oko, ząb za ząb. Ta zasada miała zawsze swoich zwolenników. Spoliczkowany chętnie oddaje policzek bliźniemu swemu. Ariel Dorfman w sztuce "ŚMIERĆ I DZIEWCZYNA" dotyka tematu rozliczeń w Chile. Skończył się terror, nastała demokracja, ale trudno zapomnieć o zaszłościach systemu totalitarnego, zwłaszcza gdy było się jego bezpośrednią ofiarą.
Paulina Salas dobrze pamięta - mimo że minęło piętnaście lat - jak się nad nią znęcano. Zajmuje radykalną postawę wobec oprawców. Pała zemstą za swój koszmar. Opowiada się za wymiarem sprawiedliwości na własną rękę, co czyni z nadgorliwością.
Przy takim nastawieniu żony, fatalna jest pozycja jej męża Gerrado Escobara, prawnika, byłego opozycjonisty, którego prezydent powołał do komisji badającej gwałcenie praw człowieka. A tu w jego domu wybucha taki skandal! Zaprosił doktora Roberta Mirandę, przypadkowego znajomego z autostrady, który usłużył mu pomocą drogową. Żona zamiast okazać gościnność, zakneblowała przybysza i zrobiła na własną rękę przesłuchanie, bo utożsamił się w jej wyobraźni z dawnym katem.
Sztuka została napisana zręcznie, z nerwem dramaturgicznym. Ma tak modną nie od dziś dawkę brutalności i nieparlamentarnych słów, do których literatura przyzwyczaiła już najdelikatniejsze uszy. Akcja toczy się wartko, sensacyjnie. Pod naszą szerokością geograficzną zgrzytała mi jednak czasem warstwa znaczeniowa, stwierdzenia zbyt naiwne, albo łopatologiczne. Mamy w końcu za sobą parę własnych, mocnych obrachunków na scenie i ekranie, że wspomnę tylko "Przesłuchanie".
Faktem jest, że świat teatralny padł przed "Śmiercią i dziewczyną" na kolana. Od chwili premiery w Royal Court w Londynie (nagroda w konkursie Oliviera!) obiegła wiele scen. Triumfuje i bije rekordy kasowe na Broadwayu w Nowym Jorku z udziałem Glenn Close, Gene Hackmana i Richarda Dreyfusa, w świetnej podobno reżyserii Mike'a Nicholsa. Roman Polański reżyseruje ją w Paryżu. A zaprzyjaźniony z nim rzutki producent polskiego pochodzenia Gene Gutowski postawił na nią w Warszawie.
"Polskie prawa do sztuki Ariela Dorfmana zakupiłem odruchowo pod wrażeniem londyńskiego spektaklu, zaraz następnego dnia. Także odruchowe były moje następne kroki; telefony do Jerzego Skolimowskiego w Kalifornii z propozycją reżyserii i zagrania roli dr. Miranda i do Wojtka Pszoniaka w Paryżu, by wystąpił w roli Gerrado. Stara przyjaźń i światowa renoma sztuki zadziałały; obaj natychmiast zaakceptowali propozycję, nim jeszcze tłumaczenie Małgorzaty Semil było gotowe. Krystyna Janda, którą od początku widziałem w roli Pauliny, jakby była już przygotowana na mój telefon i bez wahania zaakceptowała rolę.
Następnie minister Waldemar Dąbrowski zapoznał mnie z dyrektorem Grzegorzewskim i umowa z Teatrem Studio o wspólnej produkcji została szybko zawarta. Andrzej Pągowski z zapałem zajął się plakatem i oprawą graficzną..."
I w ten sposób nasza stolica dołączyła szybko do... reszty świata. A zanim się to stało były huczne zapowiedzi, rekomendacje, prawdziwa kampania promocyjna, nadążająca za duchem czasu. Ulegli jej nawet politycy różnych ugrupowań, korzystając z zaproszenia na premierę. Była ponoć i persona non grata, której reżyser nie chciał mile widzieć.
Rozwiązanie sceniczne, jakie zaproponował Jerzy Skolimowski, podzieliło od razu widzów na dwie przeciwne frakcje. Ja należę do zwolenników jego koncepcji. Bo lubię, gdy na scenie przełamuje się szablony, króluje dynamika. A taka właśnie jest "Śmierć i dziewczyna". Rasowy filmowiec uruchomił scenę obrotową. Możemy zaglądać nie tylko do pokojów, ale i do łazienki. Rozwiązanie scenograficzne kojarzy się z pułapką, czy też kwadraturą koła, przystającą jak ulał do tematu. Jest co prawda wiele drzwi w tym domu, ale sytuacja przypomina labirynt bez wyjścia. Coś o tym wiemy, bo mamy przecież własny dylemat lustracyjny.
Jeden z recenzentów angielskich napisał, że jest to sztuka, którą publiczność wyniesie z teatru w życie. Wszystko zależy od doświadczeń. U nas z życia można by wiele wnieść do teatru.
Paulina, którą gra Krystyna Janda, jest przepełniona mściwością. Postępuje z podejrzanym i ujarzmionym mężczyzną, doktorem Mirandą bezwzględnie. Ani cienia litości! Reprezentuje ten typ kobiety, która idzie na całość, zarówno w miłości jak i nienawiści. A jeśli jest niewinny? - próbuje bronić doktora Mirandę jej mąż. To ma pecha - pada twarda odpowiedź. A w innym miejscu mówi: co takiego tracimy, zabijając jednego z was.
Wojciech Pszoniak - Gerrado pokazuje, jak bezradny jest mężczyzna w sytuacjach ekstremalnych, gdy żona wymachuje rewolwerem i nie pomagają żadne argumenty. Małomówny jest Jerzy Skolimowski w swojej pierwszej roli teatralnej. Myślę, iż dobrze się stało, że przypadła mu w udziale
małomówność. Paulina pozbawiła go możliwości gadulstwa, zamykając mu dosłownie usta. A głos, trzeba powiedzieć to uczciwie, nie jest jego najsilniejszą stroną.
Byłam na przedstawieniu szeregowym. Trio aktorskie zostało nagrodzone gorącymi oklaskami. Trzy osoby z przodu zrobiły standing ovation. Ale nie pociągnęły za sobą innych. W końcu w stołecznym Teatrze Studio nie takie rzeczy widziano, bo przecież słynie on z oryginalnych inscenizacji. Broadway Broadwayem, ale Warszawa ma swoje gusty.
Producent interesuje się codziennie, jak idą bilety. Żadnych pokątnych gości! Wejściówka kosztuje sto tysięcy. Publiczność przełyka wysokie ceny. Sądzę więc, że nie muszę wymyślać takiej zachęty jak recenzent New York Post. Cytuję fragment z elegancko wydrukowanego programu. "Śmierć i dziewczynę" warto zobaczyć. Ma w sobie dreszcze, rozlew krwi, pasję..."