Artykuły

Reżyserzy na start!

"Pan Tadeusz" w reż. Mikołaja Grabowskiego ze Starego Teatru w Krakowie na XIV Ogólnopolskim Festiwalu Sztuki Reżyserskiej Interpretacje w Katowicach. Pisze Julia Korus w serwisie Teatr dla Was.

Prolog XIV Ogólnopolskiego Festiwalu Sztuki Reżyserskiej Interpretacje zaostrzył widzom apetyty na współczesne odczytania Mickiewicza. W połowie lutego widzom pokazano dwie inscenizacje "Dziadów": katowicką z Teatru Śląskiego i bydgoską z Teatru Polskiego im. Hieronima Konieczki. Sam festiwal także otworzył Mickiewicz pod postacią spektaklu mistrzowskiego: "Pana Tadeusza" w reżyserii Mikołaja Grabowskiego z Narodowego Starego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie. Reżyserzy na start!

Udana adaptacja Mikołaja Grabowskiego i Tadeusza Nyczka dość odważnie wycina spore fragmenty Mickiewicza, a to, co pozostaje, swobodnie zamienia miejscami. Obeszło się bez adaptacyjnych niespodzianek: na scenie zostają tematy, których można się było spodziewać, czyli polowanie, grzybobranie, miłosne rozterki Tadeusza, mrówki, gąski i ucztowanie Wszystko odbywa się w przestronnej, dość skromnej, ale funkcjonalnej scenografii (dzieło Jacka Uklei), a bohaterowie wieszcza, w jak najbardziej współczesnych kostiumach (dopiero w II akcie grupowo zamienionych na kontusze), odbywają wspólną wędrówkę, nazywaną szumnie pielgrzymką.

W inscenizacji Narodowego Starego Teatru jest miejsce i na praktykowanie obyczajów, i na marzenia o wielkiej Polsce, i na humor generowany przez codzienne ludzkie przywary i słabości. Tadeusz (Krzysztof Wieszczek) jest chłopięco niezdecydowany i nieporadny, Zosia (świetna Magda Grąziowska) sprawia wrażenie uroczej i dziewczęcej, dopóki się nie odezwie choć jednym słowem, a Telimena (od początku do końca przerysowana i zabawna Katarzyna Krzanowska) rozbraja niezwykłymi zdolnościami do autoprezentacji.

Na przemian ze scenami zbiorowymi, pojawiają się sceny bardziej kameralne, jednak to właśnie sceny rozpisane na kilkanaście osób bronią się lepiej: konsekwentnie poprowadzony wieloosobowy i urozmaicony zespół wypada świetnie, czy to w kościelnych ławach, czy przy stole, czy na grzybach, czy podczas bójki. W porównaniu z dynamicznymi i pomysłowymi rozwiązaniami scen zbiorowych, blado wypadają sceny przeznaczone dla dwóch czy trzech aktorów: Gerwazy (posępny Tadeusz Huk) nieco za długo rozprawia o śmierci pana, ostatnie sceny z Robakiem (nie do końca wykorzystany aktorsko Roman Gancarczyk) nie wciągają, także nauka o grzeczności Sędziego (Krzysztof Globisz) jest bardzo grzeczna wobec literackiego pierwowzoru.

Zdarzają się perełki, jak moment, gdy Hrabia (udana rola zdystansowanego Krzysztofa Zawadzkiego) dyryguje jednocześnie dwoma chórami schowanymi za kulisami. Nie sposób też pominąć Wojskiego/Maćka (Jan Peszek, jak zwykle z wielką klasą), który skutecznie skupia uwagę widzów nie tylko świetną mimiką, ale też nienaganną i wzorową dykcją. Warto także wyróżnić Marcina Kalisza i Arkadiusza Brykalskiego (obaj dobrze wypadli także na zeszłorocznych Interpretacjach w "Amfitrionie" Wojciecha Klemma). Pierwszy z nich jako Płut nieustannie emanował młodością i spontanicznością, drugi natomiast mógł wykorzystać swój talent wokalny: pieśni Jankiela (wykonywane do fantastycznej, granej na żywo muzyki Zygmunta Koniecznego), przejmujące i powoli nabierające tempa, hipnotyzowały publiczność i sprawiały, że w kolejnych scenach tęskniło się za takimi właśnie emocjami.

Widać wyraźnie, że nad "Panem Tadeuszem" się napracowano. Mogą podobać się w nim przemyślane drobiazgi, szepty, szelesty, oszczędnie używane rekwizyty, krótkie kwestie płynnie łączące się w spójną całość. Duże wrażenie robi wykonywana na żywo muzyka, w której współbrzmią smakowite smyczki połączone z instrumentami dętymi. Przykuwa uwagę pomysł na zakończenie: bez żadnego poloneza i słodkiego "kochajmy się" - w zamian dostajemy żałobny orszak Jacka Soplicy. W pomysłach reżysera brakowało jednak pazura, pewniejszych w wymowie przejawów odwagi zmierzenia się z mickiewiczowskim pomnikiem, który przecież na te ponad trzy godziny mógł (powinien?) przestać być lekturą, a nie przestał. Zbyt delikatna była ta konfrontacja z widzem, który Mickiewicza przecież czyta, ale nie robi tego na kolanach. Zabrakło trudnych, ważnych współcześnie pytań i niewygodnych odpowiedzi. Najwyraźniej jednak katowicka publiczność tego nie oczekiwała: oklaskom nie było końca

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji