Gdynia. "Bóg" Allena i Kempinskiego
- Właśnie wracam z dyskusji, jaką toczyłem z Sokratesem na Akropolu. Dowiódł mi, że nie istnieję, jestem więc trochę rozstrojony - mówi jeden z bohaterów jednoaktówki "Bóg" Woody'ego Allena. Premiera sztuki w sobotę.
Wielu pisarzy, dramaturgów i reżyserów powtarza frazesy o szlachetnej komedii, jaką przygotowali - lub usiłują przygotować. Jednak często dostajemy od nich żałosną farsę, obrażającą inteligencję widza, w której najlepszymi gagami jest klepanie bohaterki w tyłek. Jest jednak jeden twórca, któremu od pół wieku udaje się zbliżyć najbardziej do ideału szlachetnej komedii. To Woody Allen, którego jednoaktówkę "Bóg" z 1975 roku od najbliższej soboty będzie można oglądać w Teatrze Miejskim im. Gombrowicza w Gdyni.
Allen jest godnym spadkobiercą braci Marx i najlepszych tradycji amerykańskiej burleski. Jego dowcip jest często autoironiczny i surrealistyczny: "To nie tak, że boję się umrzeć. Po prostu nie chciałbym być w pobliżu, kiedy to się stanie", "Powiedział, ze przypominam mu jego zmarłą żonę. Oby z czasów, kiedy jeszcze żyła" czy "Moje życie jest żałosne. Ostatni raz byłem w kobiecie zwiedzając Statuę Wolności".
W większości filmów Allena powraca ciągle ten sam bohater, alter ego autora: nowojorski Żyd ateista, lewicujący intelektualista, istota miejska, czująca się o wiele pewniej w świecie idei, niż w nocnym metrze. Allenowski bohater to introwertyk, stały gość kozetek psychoanalityków, osoba nie potrafiącą ułożyć sobie życia uczuciowego, zwykle ogarnięta obsesją seksualną: "Seks bez miłości to puste doświadczenie. Ale wśród pustych doświadczeń to jedno z najlepszych". A w filmie "Manhattan" bohater słyszy od nowej partnerki: "Seks z tobą to kafkowskie przeżycie".
Allen konsekwentnie przełamuje tabu, o żartuje z religii, antysemityzmu czy holokaustu. Jednak jego wielkość to nie tylko błyskotliwy, intertekstualny żart. Pod przykrywką cynizmu łatwo dostrzec zagubionego współczesnego człowieka: szukającego nieskompromitowanych autorytetów, rozdartego pomiędzy materializmem i potrzebą metafizyki, panicznie bojącego się śmierci.
Oddajmy jeszcze raz głos Allenowi: "Dwie kobiety spędzają wczasy w pensjonacie. Jedna mówi: jakie tu mają niedobre jedzenie , a druga dodaje: no i w dodatku takie małe porcje . To samo myślę o życiu. Jest pełne bólu, cierpienia i nieszczęść, a na dodatek tak szybko przemija".