Artykuły

WST 2012: Jak nie być kochanym i przetrwać (dzień drugi)

32. Warszawskie Spotkania Teatralne. Piszą: Wichowska i Soszyński w Dwutygodniku Stronie Kultury.

Brukselski menuet, odtańczony przez salonowe towarzystwo w "Dziadach" Wodzińskiego, jest jak dżingiel, mechanicznie powtarzany przed wszystkimi spektaklami WST

Przed "Dziadami. Performance" Pawła Wodzińskiego miły głos, nagrany na taśmie, informuje nas, że Warszawskie Spotkania Teatralne finansowane są z budżetu miasta stołecznego Warszawy i ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Po końcowych brawach odczytywany jest list środowiska teatralnego do polityków (patrz niżej), w którym mówi się między innymi o tym, że "dotacje na teatry w Polsce są systematycznie zmniejszane". Właśnie tak fikcja zderza się z rzeczywistością. Wdzięczność ustawowego beneficjenta za wielkoduszny datek z trzeźwą wyceną gestu mecenasa.

I oto w pierwszej części spektaklu widzimy polski prototeatr sprawowany przez biedaków - "Dziady" Mickiewicza w kostiumie z folii i gazety, "Dziady" dziadowskie, pełne agresji, szaleństwa i resentymentów. Gdzie nasz Holoubek, gdzie monumentalizm? No, dobrze - mamy pomarańcze. Choć one służą jako piłeczki golfowe Senatorom i innym przedstawicielom establishmentu. Brukselski menuet, odtańczony przez salonowe towarzystwo na balu u Senatora, jest jak dżingiel, mechanicznie powtarzany przed wszystkimi spektaklami WST. Należy do etykiety, za którą zawsze stoją czyjeś interesy. W końcu dżentelmeni nie rozmawiają o pieniądzach, ale wydają je zawsze na pokaz.

"Co to za taśma? Gdzie jest moja taśma?" - pyta bohaterka spektaklu "Jak być kochaną" [na zdjęciu], wikłając się w nieskończone powtórzenia. "Ten spektakl jest finansowany przez Warszawę i Ministra" - od dwóch dni zacina się nagranie. "Jest finansowany" - za ten cud oczekuje się od nas owacji na stojąco. Także od artystów.

Których najwyraźniej nie stać nawet na piwo (9 złotych - ceny warszawskie) w klubie festiwalowym, przed północą już pustym.

24 marca

Jeśli ktoś, jak my, rozpoczął teatralny maraton WST od przedstawienia Leszka Bzdyla, "Le Sacre", zrobił i dobrze, i źle. Spektakl z końca 2010 roku jest rewelacyjny - trudno wyobrazić więc sobie lepszy start; tylko czy po tym hitchcockowskim trzęsieniu ziemi napięcie może wzrosnąć jeszcze bardziej?

W "Le Sacre" trzęsą się ciała - i mózgi. A o przemocy jednego wobec drugiego opowiada Bzdyl, rewidując pierwotne, klasyczne libretto "Święta wiosny" Igora Strawińskiego z 1913 roku. Dada von Bzdülöw nie poprzestaje jednak na rewizji historycznego spektaklu - rytuał "Święta" służy tu jako pretekst do szerszej opowieści o ciele uwikłanym w rytualną strukturę, która zawsze jest zideologizowana: będąc liturgią - żywi się dogmatem wiary, jako strażnik ładu społecznego - boi się tego, co prywatne. Dlatego w "Le Sacre" prywatność tancerzy jest bezustannie eksponowana. Tym samym Bzdyl renegocjuje samą sytuację teatralną, która - jak rytuał - posługuje się z góry narzuconą partyturą zafiksowaną w ciele. Leszek Bzdyl podpowiada tekst Dominice Knapik, Dawid Lorenc nie może powstrzymać uśmiechu, ktoś pije wodę, ktoś trzyma ręce w kieszeniach - obecność tancerzy najsilniejsza jest właśnie wtedy, gdy porzucają choreografię, przechadzają się po obrzeżach sceny, czy obserwują nawzajem swoje etiudy.

Jedynym elementem scenografii w archetypowym teatralnym black boxie jest nienaturalnie biały kwadrat - jak negatyw słynnego obrazu Malewicza - oddzielający widzów od przestrzeni gry. Rozświetlony, przykuwający bezustannie uwagę, zakrzywiający horyzont sceny jak czarna dziura, dla tancerzy stanowi tabu. Jest rytualnym kręgiem i teatralną sceną. A jednocześnie całkowitą pustką, idealną negacją. I inteligentnym dowcipem. To na nim na początku spektaklu wyświetlony zostaje tytuł "Le Sacre", oczekujemy więc, że właśnie tu dokona się akt strzelisty choreografii Bzdyla. Tymczasem aż do końca kwadrat pozostaje pusty. Jest prowokacją, niespełnioną obietnicą, gra z naszymi przyzwyczajeniami, z dyskursem, w ramach którego centrum musi skupiać znaczenia i symbole, bo w nim dokonuje się to, co najistotniejsze. Biały kwadrat ten dyskurs rozsadza. Jego dowcipność polega i na tym, że jest odwrotnością "ciemnej nocy duszy" mistyków, nie ma metafizycznego charaktru, jest meta-klinem - w "Le Sacre" obserwujemy raczej białe noce ciała. Ciało namiętne, swawolne, wstrząśnięte śmiechem, ciało ekstatyczne, ale nie oczekujące olśnienia. Ciało, które akceptuje "niespójność świata", i nie musi ofiarowywać się, by tę spójność (zawsze iluzoryczną) potwierdzić (jak w opowiedzianej w przedstawieniu historii prawosławnej sekty, która co roku wybiera spośród wiernych starca, torturowanego potem, oblewanego nieczystościami, a wreszcie rozczłonkowywanego).

"Le Sacre" to oczywiście tytuł przewrotny. Nie świętość jest tu stawką, a raczej odroczenie wyroku, które na ciało wydała ideologia czy dogmat - równie obce doświadczeniu, jak obcy dla świata spektaklu jest biały kwadrat "Le Sacre".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji