Artykuły

Pomarańcze

Wielu widzów czeka z wytęsknieniem na Warszawskie Spotkania Teatralne, tak jak kiedyś czekało się na pomarańcze. Ale tym razem były ważniejsze sprawy. I publiczność to doskonale rozumiała. Wbrew temu, co twierdzą urzędnicy, widzowie nie zostali wciągnięci w konflikt "wbrew własnej woli" - pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.

Kiedy w sierpniu 1980 roku zastrajkowała Stocznia Gdańska, a z nią także gdański port, jednym z obrazów mających przekonać społeczeństwo co do szkodliwości protestu były pokazywane na okrągło w telewizji zdjęcia statków z cytrusami, które czekały na rozładunek. Spikerka niemal z płaczem komentowała, że wichrzyciele podszywający się pod robotników chcą Polakom zakłócić nadchodzące święta i dlatego blokują statki. Prasa pełna była wtedy listów od czytelników zaniepokojonych, czy banany i pomarańcze dotrą do sklepów na czas.

Muszę przyznać, że podzielałem wtedy ten niepokój. Jako dziecko przepadałem za pomarańczami i wizja świąt bez tych wspaniałych owoców napawała mnie głębokim smutkiem. W tamtych czasach cytrusy rzucali do sklepów tylko parę razy w roku, czekało się na ten moment z niecierpliwością. Na szczęście rodzice szybko mi wyjaśnili, że są ważniejsze sprawy. Na Boże Narodzenie pomarańcz rzeczywiście nie dowieźli, za to przy stole rozmawiało się o nowym związku zawodowym, który miał zmienić kraj.

Podobnej retoryki co ówczesne media używają ostatnio urzędnicy stołecznego ratusza wobec protestu ludzi teatru. Stołeczne Biuro Kultury w specjalnym komunikacie ogłosiło, że "z przykrością" odbiera skargi od widzów Warszawskich Spotkań Teatralnych, którzy "wybierali się na święto teatru, a czują się wbrew własnej woli wciągnięci w sztucznie wykreowany konflikt". Biuro jako główny mecenas imprezy przeprasza "wszystkich zawiedzionych atmosferą tegorocznej edycji festiwalu".

Rzeczywiście, wielu widzów czeka z wytęsknieniem na Warszawskie Spotkania Teatralne, tak jak kiedyś czekało się na pomarańcze. Ale tym razem były ważniejsze sprawy. I publiczność to doskonale rozumiała. Wbrew temu, co twierdzą urzędnicy, widzowie nie zostali wciągnięci w konflikt "wbrew własnej woli". Połowa z 3 tys. podpisów pod apelem "Teatr nie jest produktem/widz nie jest klientem" to właśnie ich podpisy. Trudno przypuszczać, aby zmusili ich do tego Krystian Lupa z Krzysztofem Warlikowskim.

Podczas przedstawienia z wrocławskiego Teatru Polskiego "Utwór o matce i ojczyźnie" na widowni pojawiły się nawet plakaty z hasłami: "Teatr nie na sprzedaż". Publiczność - ta milcząca większość - przemówiła i poparła ludzi teatru, bo doskonale rozumie, że walka toczy się także w jej imieniu. Że chodzi o powszechny dostęp do teatru, o utrzymanie tanich biletów, o zachowanie niekomercyjnego charakteru publicznych scen.

Komunikat biura kultury świadczy o tym, że urzędnicy kompletnie odkleili się od rzeczywistości. Traktują widzów jak dzieci, które nie rozumieją sensu obywatelskiego protestu i czekają tylko na pomarańcze. A kiedy ktoś im przeszkadza w konsumpcji, są "zawiedzione atmosferą". Jest to tym bardziej fałszywy obraz, że przecież protest nie uniemożliwił nikomu oglądania przedstawień. List ludzi teatru odczytywany był po spektaklach, a po każdym odczytaniu rozlegały się wielkie brawa.

Widzowie zachowali się dojrzale, czego nie można powiedzieć o urzędnikach. Na ostatnim posiedzeniu Rady Warszawy wiceprezydent Włodzimierz Paszyński odkrył w sobie duszę krytyka teatralnego i wygłosił analizę programu artystycznego Teatru Dramatycznego. Zarzucił mu artystowski i eksperymentalny charakter i ubolewał, że Dramatyczny odszedł od tradycji klasycznego "holoubkowskiego" teatru opartego na kanonie literackim.

Nikt nie broni panu Paszyńskiemu uprawiania krytyki teatralnej, każdy może mieć takie hobby i w domu czy na działce pisać i ogłaszać recenzje. Jednak jako urzędnik samorządowy pan Paszyński powinien pozostawić ocenę teatru profesjonalistom. Pamiętam burzę, jaka wybuchła dziesięć lat temu po wypowiedzi Andrzeja Celińskiego, ówczesnego ministra kultury, który stwierdził, że Teatr Powszechny "jakby dryfuje". Parę miesięcy po tej wypowiedzi Celiński odszedł ze stanowiska. Nie wiem, jak będzie z karierą Włodzimierza Paszyńskiego, ale z pewnością na stanowisku wiceprezydenta Warszawy nie potrzeba krytyka teatralnego. Polityk kierujący tak wielkim organizmem powinien umieć rozwiązywać problemy i rozładowywać społeczne napięcia, a nie dolewać oliwy do ognia. Gdyby jednak pan Paszyński chciał zmienić zawód i zostać krytykiem, zapraszam. Chętnie pomogę stawiać pierwsze kroki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji