Artykuły

Dwoje przy sardynkach

"Z życia mrówek" w reż. Julii Wernio w Teatrze Dramatycznym w Białymstoku. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

On sztucznie szarmancki, Ona sztywna. On o godności, Ona o lekach. On wina chce, Ona nie, bo katoliczka. On udaje trupa, Ona żółwika. On broni prezydenta RP, Ona obrońcę wyzywa od komuchów. On ją prowokuje, Ona się zaperza... I tak dalej i dalej, do niewesołego końca. Miało być miło, a wyszło jak zawsze. Dom polski. Albo raczej - "Z życia mrówek". W Teatrze Dramatycznym

Ostatnia premiera w teatrze przy Elektrycznej 1 to "Z życia mrówek" właśnie, autorstwa Olafa Olszewskiego. To kolejna sztuka wystawiona w Teatrze Dramatycznym według mechanizmu: teatr ogłasza Ogólnopolski Konkurs Małych Form Dramaturgicznych 1-2-3, jurorzy wybierają kilka najciekawszych tekstów, teatr pokazuje na scenie fragmenty w postaci etiud, a widzowie wybierają ten utwór, który chcieliby zobaczyć już w profesjonalnej obsadzie i w pełowymiarowym spektaklu. Tak się stało właśnie ze sztuką Olszewskiego - konkursową nagrodą jest przygotowanie jej na scenę i wstawienie do repertuaru. Olszewski napisał mocny tekst, pełen trafnych i gorzkich jednocześnie spostrzeżeń na temat mentalności Polaków. To rzecz o tym, jak w jednej chwili z miłych w sumie ludzi, mogą wyjść niemiłe osobniki, jak przy jednym stole podzielić nas może wszystko: poglądy, stan posiadania i co tam jeszcze tylko może być; o tym wreszcie jak faktycznie nam się kraj podzielił po Smoleńsku i krzyżu na Krakowskim Przedmieściu.

Ludzie z różnych biegunów

Jest to tekst ironiczny i zabawny jednocześnie, z gatunku tych, w których czasem, w paru fragmentach, możemy się przejrzeć sami jak w lustrze i pomyśleć, że śmiejąc się, z samych siebie się śmiejemy - mimo iż będziemy odżegnywać się, że do bohaterów nam jeszcze daleko. Autor uchwycił współczesne niuanse - odwieczną walkę płci, walkę politycznych poglądów, odmienność doświadczeń, obserwacje z dwóch stron barykady. I wszystko byłoby dobrze, gdyby tylko tekst nie pokazywał nam tej Polski w sposób tak bardzo przerysowany i pełen stereotypów. Nie zawsze zetrzeć się ze sobą ostro muszą przecież tylko postaci z dwóch różnych biegunów - prawicowiec i komunista, człowiek broniący krzyża i ten, co na widok obrońcy puka się w czoło, dewotka i lowelas. Tarcia mogą wydarzyć się przecież i w strefie z różnymi odcieniami szarości i też będzie prawdziwie. Ale takie skrajne spotkanie - jak w spektaklu - też jest w sumie możliwe, więc choć ta czerń i biel bardzo w spektaklu przeszkadza, to uznajmy, że to licentia poetica autora. Jego obserwacje, jego prawo.

Trochę wina, trochę ciasta... i potyczka

Wyreżyserowane przez Julię Wernio kameralne przedstawienie (niestety, sporo przydługie) opowiada o dwojgu bohaterów. Ona (Krystyna Kacprowicz-Sokołowska) - emerytowana księgowa, On (Sławomir Popławski) - były wojskowy. Spotkali się w Biedronce, przy sardynkach. Oboje samotni, doświadczeni przez życie, szukający bratniej duszy, z nadzieją, że może tym razem się uda. Ona zaprasza go do siebie na wspólne oglądanie uroczystości beatyfikacji Jana Pawła II, On przychodzi z własnymi kapciami i reklamówką - a jakże, z Biedronki. Spotkanie rozpoczyna się dość miło, są wspomnienia z dzieciństwa, trochę wina, trochę ciasta, sztywna pańcia zaczyna uśmiechać się do nieśmiałego absztyfikanta, robi się swojsko, pojawiają się białostockie wątki... Szybko jednak zaczyna się emocjonalna potyczka, przerywana co jakiś czas chwilowym zawieszeniem broni.

Nasza dwójka porusza się w przestrzeni saloniku, gdzieś między kanapą, włączonym telewizorem, a ukwieconym portretem Jana Pawła II. Symboliczne wydają się sceny, gdy dwoje bohaterów poróżnionych o kolejny wątek rozmowy (rozlane wino, znaczki, zeszycik z papieskimi cytatami, rozpustnik Berlusconi, barszcz na zakwasie, czy raczej z octem, przeszłość Polski, przyszłość Polski, itp., itd.) ma zbolałe miny - a papież ciągle radośnie się uśmiecha. W chwili krótkiego pogodzenia się, dwójka wymienia się komunałami w stylu: "Jakie to piękne, że ten papież tak wszystkich łączy...", by za chwilę znów wykopać topór wojenny, sprawić drugiej osobie przykrość, świadomie lub nieświadomie, jednym słowem, śmiechem, poruszyć jakąś zadrę.

Szybko okazuje się, że obecność papieża (w spektaklu to trzeci bohater, do którego się mówi, przeprasza) ostatecznie nie na wiele się przydaje i nie bardzo wiadomo co z nią zrobić. Dwoje ludzi za dużo nosi w sobie żalu, czasem jedno słowo wystarczy, by rzeka niechęci popłynęła wartko, i już za dużo jej, by próbować jeszcze coś naprawić.

Pogubione ludziki

Jest w spektaklu i bardzo śmieszno, i trochę straszno. Czasem żart jest żałosny, czasem bardzo bawi gra słów. Przedstawienie rytmem przypomina wspomnianą emocjonalną potyczkę między dwojgiem bohaterów: jest jak sinusoida, raz z wyrazistymi emocjami, raz - nużącą gadaniną bez ładu i składu. Aktorzy też wypadają raz lepiej, raz gorzej, w sumie jednak ciekawie oddają charaktery skłóconych, pogubionych nieco, zapiekłych w sobie ludzików (a właściwie mrówek, co wyjaśnia opowiastka z dzieciństwa, którą przypomni On) . To dwójka czasem urocza, czasem zabawna, czasem żałosna, czasem okropna. Na zmianę się ich nie lubi, i im kibicuje, bo przecież miło by było, gdyby tej dwójce się udało...

Ale i papieskie kremówki z Biedronki (9 zł za pół kilograma w proszku) nie pomogą, gdy dobrej woli brak.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji