Artykuły

Pokłóćmy się zamiast krzyczeć

- Gdybym mógł przewidzieć reakcje publiczności, i tak wystawiłbym na naszej scenie "Miłość w Königshütte" - mówi Robert Talarczyk, dyrektor Teatru Polskiego

Józef Krzyk: O czym właściwie jest "Miłość w Königshütte"? Robert Talarczyk: Już sam nie wiem. Tyle błota przykleiło się ostatnio do naszej sztuki, że zapewne musi teraz trochę czasu minąć, zanim ono zaschnie i odpadnie. A wtedy, mam nadzieję, będziemy mogli porozmawiać o tym, o czym jest ta sztuka. Atmosfera wokół "Miłości..." kojarzy mi się z filmem "Róża". Problem tylko w tym, że Mazurów, o których w swoim filmie opowiadał Wojtek Smarzowski, w Polsce już nie ma, a Ślązaków, co pokazały niedawno ogłoszone wyniki spisu powszechnego, mamy ponad 800 tysięcy. I to chyba powoduje, że nasza sztuka, która dotyka spraw śląskich, wywołuje teraz tak wielkie emocje.

Najlepiej to ujęła ostatnio prof. Ewa Chojecka. Napisała, że "Miłość w Königshütte" to nasz śląsko-polski syndrom Jedwabnego.

Co miała na myśli?

- Jeśli nie zaczniemy ze sobą w otwarty sposób rozmawiać o trudnych sprawach, a w dodatku niektórzy będą zarzekać się, że obozy, w których więziono po 1945 roku w Polsce Ślązaków, nie miały z Polską nic wspólnego, bo to była sprawka ubeków albo Rosjan, to ani na krok nie zbliżymy się do porozumienia. Możemy, oczywiście, spierać się, czy nasza sztuka trafnie opisała śląską powojenną rzeczywistość. Mógłbym też porozmawiać o tym, czy nasza opowieść jest biało-czarna i płaska, czy też wielobarwna i wielowarstwowa. Niestety, zamiast dyskutować o historii przy użyciu merytorycznych argumentów, niektórzy wolą oskarżać nas o to, że w Teatrze Polskim zrobiliśmy antypolską sztukę. Dla mnie to nic nowego, słyszałem już kiedyś takie zarzuty, bo gdy wystawialiśmy "Żyda", różne osoby miały do nas pretensje, że Polaków pokazaliśmy jako antysemitów. Dostałem wtedy list w tej sprawie nawet z Poznania, gdzie wcale ta sztuka nie była grana. Sądząc po charakterze pisma, list pochodził od jakiegoś starszego pana, który przeczytał krytyczną recenzję w "Naszym Dzienniku". To mu wystarczyło, żeby mnie w liście nazwać renegatem i polakożercą, któremu hańba za wystawianie antypolskiej sztuki.

Tym razem jednak emocje są dużo większe. Dlaczego?

- Może dlatego, że powojenne obozy dla Ślązaków to świeży temat, jeszcze niedomówiony. A na to nałożyły się okoliczności towarzyszące spektaklowi. Wystawiliśmy "Miłość w Königshütte" w chwili, gdy niektórzy bielszczanie zawzięcie podkreślają na każdym kroku swoje przywiązanie do nie-śląskiej tożsamości. Dla nich już sam fakt wystawienia w Bielsku-Białej sztuki o Śląsku jest kamieniem obrazy. Są zamknięci na argumenty i zamiast rozmawiać o wspólnej przeszłości, wolą krzyczeć pod teatrem "Bielsko bez Ślązaków". Wolałbym z kimś porozmawiać, nawet zdrowo się pokłócić, niż obrzucać się obelgami, bo to niczego nie rozwiąże. Przy takiej kłótni raz cofniesz się o krok, innym razem zrobi to ten z drugiej strony, ale gdy będzie już po wszystkim, nadal zachowacie do siebie szacunek. Przy obrzucaniu się obelgami nie ma na to szans.

Może ludzie nie są jeszcze gotowi na rozmowę o historii Śląska? Pewnie nie byłoby tego zamieszania, gdyby sztuka była wystawiona w Chorzowie?

- Tylko z jakiego powodu nie wystawiać jej w Bielsku-Białej? Niestety, na razie nad poszukiwaniem odpowiedzi na różne pytania górę wziął lęk. Ja go nawet rozumiem, bo wiem, że w niektórych ludziach w Polsce, nie tylko na Podbeskidziu, istnieje nadwrażliwość na wszystko, co wiąże się ze Śląskiem i Ślązakami. Dostrzegają, że Ślązacy są inni, i odbierają tę inność jako zagrożenie. Ale przecież w jakimś sensie górale, Kaszubi, poznaniacy też są inni, a to jakoś nie przeszkadza tym wszystkim doktrynerom. Jednak ze Śląskiem ludzie mają problem, bo z wielu powodów nie przystaje do reszty Polski. Inaczej niż ta reszta nie był częścią zaborów, a z państwem polskim związany jest po bardzo długiej przerwie dopiero od 90 lat. Podczas drugiej wojny światowej znajdował się w zupełnie innej sytuacji niż Generalna Gubernia. Inaczej niż w Warszawie przyjmowanie volkslisty nie oznaczało tu wcale dobrowolnego akcesu. Choć od pewnego czasu coraz więcej na ten temat się pisze, stare stereotypy wciąż są żywe.

"Miłość w Königshütte" pomoże te stereotypy obalić?

- Trzeba uczyć się historii. Niech uczą się jej dzieci w szkołach, a dorośli o niej dyskutują. Mam nadzieję, że gdy będziemy bogatsi w wiedzę o naszych dziejach, okaże się, że diabeł śląski, którego tak bardzo niektórzy się boją, wcale nie jest straszny. Poza tym warto wpuścić trochę świeżego powietrza do naszych zatęchłych piwnic. Jak lepiej to zrobić, jeśli nie przez dyskusję o historii?

Po spektaklu w Bielsku podniosły się głosy, że "Miłość w " pokazała zafałszowany obraz historii. Czy Ślązacy czasem nie idealizują swojej historii?

- Z pewnością jest wiele do zrobienia, żeby w miejsce mitów wprowadzić rzetelną wiedzę o historii. Nasza sztuka opowiada o tym, co działo się na Śląsku tuż po wojnie, ale warto też mówić o tym, co działo się wcześniej. Również o tym, jak część Ślązaków zachowywała się po wkroczeniu Wehrmachtu do Katowic i jak na przykład niektórzy Ślązacy przychylni hitlerowcom denuncjowali dawnych powstańców śląskich. Z drugiej strony warto pamiętać, że sztuka z założenia jest subiektywna. To nie rozprawa naukowa ani artykuł w gazecie, w których jest miejsce i czas, by rozważyć różne historyczne niuanse. Artysta, który podpisuje się pod swoim utworem, pokazuje nam tylko, jak jakaś sprawa wygląda z jego perspektywy. Tak na marginesie - uważam to za skandal, że jakiś podrzędny polityk, nie widząc naszych spektakli, oskarża mnie o to, że realizuję antypolską politykę w Teatrze Polskim.

W teatrze, który jest w tej chwili jedną z najważniejszych scen w Polsce. Warto wywoływać aż tak duże kontrowersje?

- Tak! Dzięki tej wrzawie wokół wystawionej przez nas sztuki ktoś zacznie się tematem interesować i zadawać sobie i innym pytania.

Wystawiłby pan "Miłość w Königshütte", gdyby mógł przewidzieć reakcję?

- Oczywiście, że tak. Gdybym się bał, to bym nie pokazał ani "Żyda", ani "Testamentu Teodora Sixta", za który jeden ze śląskich dziennikarzy okrzyknął mnie śląskim renegatem, bo rzekomo się odżegnałem od śląskości. No, może zastanowiłbym się tylko nad tymi żółto-niebieskimi opaskami w finale, które tak oburzyły niektórych. Z drugiej strony, gdy widzę wszędzie żółte i niebieskie kolory, bo przecież to oficjalne barwy województwa śląskiego, zastanawiam się, co złego w ich eksponowaniu. Te kolory witają ludzi przy wjeździe do Katowic i nikogo nie gorszą. Nie, nie ma powodu, by oburzać się na żółto-niebieskie opaski. Gdybym teraz się wycofał, jeszcze by ktoś pomyślał, że stchórzyłem.

Za kilka dni sztuka zostanie pokazana w Chorzowie. Zapewne inaczej zostanie odebrana niż w Bielsku-Białej.

- Myślę, że miejsce nie ma decydującego znaczenia w tej sprawie. W Bielsku-Białej spotkałem się z różnymi opiniami. Owszem, jedni zarzucali mi, że ta sztuka jest -jak sami mówią - "RAS-iowa", prośląska i antypolska, inni przyznawali, że nimi wstrząsnęła. W Chorzowie być może nieco inaczej ułożą się sympatie publiczności, a przez niektórych będzie odbierana bardzo osobiście. Trzeba przecież wiedzieć, że z Chorzowa blisko jest do dawnego obozu w Zgodzie. Grażyna Bułka pochodzi ze Świętochłowic. Od matki słyszała, co tam się wyrabiało.

Niektórzy, słysząc o tym, że w Zgodzie zmarło 2 tysiące ludzi, wzruszają ramionami. "Tyle codziennie ginęło w Generalnej Guberni" - mówią.

- No tak, ale czy to znaczy, że należy o Zgodzie milczeć, a cierpienia ludzi bagatelizować?

Może krytyczne głosy wobec waszego spektaklu biorą się z tego, że niektórzy bielszczanie czują się w województwie śląskim trochę jak katowiczanie w Polsce - mniejszością w obliczu większości?

- Oczywiście, i ja to rozumiem. To naturalne, że mniejsi boją się dominacji większych i silniejszych. Cieszę się, że część bielszczan chce rozwijać swoją tożsamość, jakkolwiek iluzoryczne mogą się wydawać fundamenty, na których to robią. Podoba mi się przywiązanie części bielszczan do heimatu, choć im samym pewnie nie podoba się słowo heimat. Z drugiej strony jednak bardzo mnie boli, że to wszystko robią w totalnej opozycji, a nawet wrogości i nienawiści wobec Śląska i Ślązaków.

Są tacy, którzy zaprzeczają nawet temu, że Bielsko historycznie jest częścią Śląska. Jeśli więc ktoś chce budować silną tożsamość, to nie powinien - moim zdaniem - odcinać się od tych śląskich korzeni. Tymczasem dziś odnoszę wrażenie, że niektórzy chcieliby wymazać wszystko, co działo się przed połączeniem Bielska i Białej w jedno miasto.

A na domiar próbują cały Śląsk postrzegać przez pryzmat Ruchu Autonomii Śląska. Mnie też z nim utożsamiają, chociaż nie mam nic wspólnego z Ruchem. Nigdy nie byłem i nie jestem członkiem żadnej partii.

Skąd taka zła opinia o RAŚ?

- Ruchowi Autonomii Śląska bardzo zaszkodziła w oczach niektórych bielszczan propozycja przywrócenia klubowi sportowemu Podbeskidzie starej nazwy. RAŚ powinien działać mądrzej i delikatniej, jeśli nie chce nikogo urazić.

Nie wolno nam, Ślązakom, wmawiać innym, że muszą czuć się Ślązakami, bo są nimi z racji historii. W uszach wielu bielszczan takie pouczenia brzmią niczym słowa Jarosława Kaczyńskiego o śląskości - zakamuflowanej opcji niemieckiej.

Są tacy, którzy uważają, że Bielsko-Biała powinno związać się z Krakowem, a nie z Katowicami...

- Rozmawiam z wieloma osobami, również z biznesmenami, i pytam je o te sprawy. - W województwie małopolskim Bielsko-Biała byłoby największym po Krakowie ośrodkiem, więc by się z nami liczyli - podpowiadam. Ze zdziwieniem kręcą głową. - Do Krakowa? A po co nam to? Do Katowic mamy bliżej, wspólne interesy i dobrą drogę, a Kraków w ogóle się nami nie interesuje - kwitują krótko. Owszem, nas i Katowice wiele dzieli, ale nie ma istotnych powodów do zmiany województwa ze śląskiego na małopolskie. W Bielsku-Białej mamy bardzo niską stopę bezrobocia, a w porównaniu z wieloma miastami w województwie śląskim uchodzimy za krainę mlekiem i miodem płynącą. No i mamy najgłośniejszy teatr w województwie, więc po co coś zmieniać?

***

"Miłość w Koenigshutte",głośną sztukę Ingmara Villqista wystawioną przez Teatr Polski w Bielsku-Białej,

już 29 maja zobaczy publiczność Chorzowskiego Centrum Kultury.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji